wyd. Czarna Owca |
Na
podstawie okładki, opisu wydawniczego i tak zwanego ogólnego wrażenia
spodziewałam się czegoś gorszego. Tymczasem Bliźnięta z lodu są naprawdę
wciągającą lekturą. Użyłabym nawet określenia, że przyjemną, gdyby nie to, że
słowo to nie odpowiada tematyce powieści.
Bliźnięta
z lodu są skrzyżowaniem thrillera psychologicznego z horrorem. W centrum
wydarzeń stoją małżonkowie, którzy po śmierci swojej córki, jednej z jednojajowych bliźniaczek uciekają przed problemami psychicznymi i
ekonomicznymi i kupują dom na wyspie Torran. Jak się później okazuje, dzięki
relacji jednego z mieszkańców, budynek ten
jest wyjątkowo podatny na przenikanie się świata materialnego z tym duchowym i
nadprzyrodzonym. Czyż można wyobrazić sobie lepszą scenerię dziwnych wydarzeń?
To właśnie tutaj, na wyspie Torran, dziewczynka, która przeżyła, zaczyna
wątpić, czy jest Kirstie czy Lydią. Co gorsza: zaczyna w to wątpić również jej
matka, bacznie obserwując zachowanie dziecka i poczynania swojego męża,
któremu coraz mniej ufa.
Książka
napisana jest naprawdę na dobrym poziomie fabularnym. Między poszczególnymi
wydarzeniami i wypowiedziami czai się niepokój, tajemnica. Jednocześnie sposób
przedstawiania rzeczywistości budzi w czytelniku głębokie współczucie
nakierowane zarówno na matkę dzieci, jak i Kirstie-Lydię. Bliźnięta z lodu intrygują, momentami przerażają i wprawiają w osłupienie.
Zakończenie?
Dla mnie, mimo wszystko, jest pójściem na łatwiznę i uciekaniem przed
koniecznością rozstrzygnięcia dalszych dylematów. Jest to jednak moje
subiektywne zdanie. Finałowi nie można odmówić spójności z
całością wydarzeń., co w przypadku wykorzystania w fabule tylu wątków
paranormalnych nie jest wcale takie oczywiste. Łatwo przekombinować, Tremayne
zaś oparł się tej pokusie.