Łączna liczba wyświetleń

sobota, 28 marca 2020

Pozytywne zaskoczenie. "Bliźnięta z lodu" Tremayne

wyd. Czarna Owca
Na podstawie okładki, opisu wydawniczego i tak zwanego ogólnego wrażenia spodziewałam się czegoś gorszego. Tymczasem Bliźnięta z lodu są naprawdę wciągającą lekturą. Użyłabym nawet określenia, że przyjemną, gdyby nie to, że słowo to nie odpowiada tematyce powieści.

Bliźnięta z lodu są skrzyżowaniem thrillera psychologicznego z horrorem. W centrum wydarzeń stoją małżonkowie, którzy po śmierci swojej córki, jednej z jednojajowych bliźniaczek uciekają przed problemami psychicznymi i ekonomicznymi i kupują dom na wyspie Torran. Jak się później okazuje, dzięki relacji jednego z mieszkańców, budynek ten jest wyjątkowo podatny na przenikanie się świata materialnego z tym duchowym i nadprzyrodzonym. Czyż można wyobrazić sobie lepszą scenerię dziwnych wydarzeń? To właśnie tutaj, na wyspie Torran, dziewczynka, która przeżyła, zaczyna wątpić, czy jest Kirstie czy Lydią. Co gorsza: zaczyna w to wątpić również jej matka, bacznie obserwując zachowanie dziecka i poczynania swojego męża, któremu coraz mniej ufa.

Książka napisana jest naprawdę na dobrym poziomie fabularnym. Między poszczególnymi wydarzeniami i wypowiedziami czai się niepokój, tajemnica. Jednocześnie sposób przedstawiania rzeczywistości budzi w czytelniku głębokie współczucie nakierowane zarówno na matkę dzieci, jak i Kirstie-Lydię. Bliźnięta z lodu intrygują, momentami przerażają i wprawiają w osłupienie.

Zakończenie? Dla mnie, mimo wszystko, jest pójściem na łatwiznę i uciekaniem przed koniecznością rozstrzygnięcia dalszych dylematów. Jest to jednak moje subiektywne zdanie. Finałowi nie można odmówić spójności z całością wydarzeń., co w przypadku wykorzystania w fabule tylu wątków paranormalnych nie jest wcale takie oczywiste. Łatwo przekombinować, Tremayne zaś oparł się tej pokusie.