Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Na święta tylko morderstwo...

Czyż może być coś bardziej świątecznego niż nagły, niewyjaśniony zgon pod choinką?
Śledczy Mordecai Tremaine przybywa w śnieżny dzień do wioski Sherbroome, by – zgodnie z życzeniem znajomego – spędzić Boże Narodzenie w jego posiadłości. Powód nie jest towarzyski: jako przyczynę zadeklarowano niesprecyzowany bliżej niepokój inicjatora sytuacji. Bardzo szybko obawy zostaną wcielone, bynajmniej nie w życie. W śmierć raczej. O północy, pod świątecznym drzewkiem znalezione zostają zwłoki…
Cała moja recenzja książki Francisa Duncana - Morderstwo na święta znajduje się tutaj.

wtorek, 11 grudnia 2018

Całkiem zabawny serial kryminalny... "Fallet"

Netflix
Obserwując trendy na księgarskim i filmowym kryminalnym rynku, dostrzec można, że ukształtowały nam się dwie wyraźne opcje: klasyczny kryminał brytyjski i mroczny kryminał skandynawski. Czy potraficie wyobrazić sobie połączenie jednego i drugiego we wspólnym kotle? Jeśli nie, musicie obejrzeć Fallet - na Netflixie :) Doskonała odrutka po wszelkich okropieństwach i brutalnych mordach.

Zaczyna się od zbrodni i to dość makabrycznej. Szwedzkim miasteczkiem Norbacca wstrząsa zbrodnia: na drzewie znaleziono zwłoki mężczyzny z przybitą do piersi księgą. Ponieważ był on obywatelem Wielkiej Brytanii, do wyjaśnienia sprawy oddelegowany zostaje Tom Brown - człowiek tak brytyjski, jak tylko może go sobie wyobrazić najbardziej złośliwy względem przywar tej nacji kreator. Z kolei Szwecję reprezentować będzie Sophie Borg - dla mnie sparodiowana do granic możliwości Saga Norén z Mostu nad Sundem (nie pisałam o tym serialu? Napiszę :) Dorzućmy do tej mikstury jeszcze Finkę Sonję Mustanaamio - tak fińską, że Ville Valo by się nie powstydził - oraz szefa miejscowej policji, zachwyconego inspektorem Barnabym z Morderstw w Midsommer. Dalej więc będzie już tylko śmiesznie...

Sama zbrodnia jest, oczywiście, opisana bardzo serio i w sferze dochodzenia do prawdy i wprowadzania kolejnych dowodów nie  sposób twórcom serialu odmówić wkładu pracy. Zgodnie z Gogolowskim "Z czego się śmiejecie - z siebie samych się śmiejecie", tym, co najbardziej bawi w Fallet są ludzie charaktery, przywary i postępki... W serialu tym ma je każdy. Nie znajdziecie tu genialnego detektywa, obdarzonej niezwykłym talentem policjantki czy nieustraszonego szeryfa. Mamy nieśmiałego, dobrze wychowanego Brytyjczyka, narwaną, obcesową i wcale nie tak utalentowaną Szwedkę, młodzieńca, który nie jest policjantem, ale chciałby nim być, na razie jednak wystarcza mu paralizator i palnik z acetonem... Mamy też tajemnice przeszłości, których wyjaśnienie wcale nie jest takie łatwe. Śmiejemy się tu często z absurdu, z nieporozumienia i jeśli komuś taki typ humoru odpowiada, to bardzo polecam. Polecam także miłośnikom kryminałów, którzy nie stronią od dobrego humoru.

"Nawiedzony dom na wzgórzu" - serialowo

źródło: Netflix
O książce Shirley Jackson, na której bardzo luźno bazuje serial, pisałam tutaj. To pewnie jedna z niewielu sytuacji, w której stwierdzam, że filmowa odsłona jest lepsza od literackiego wzorca. Trzeba jednak przyznać, że nawiązania tutaj są bardzo swobodne, co niewątpliwie może być przyczyną takiego stanu rzeczy.

W serialu poznajemy historię rodzinną. Ojciec i matka zajmują się odremontowywaniem dawnych domostw oraz późniejszą sprzedażą z zyskiem. Na czas prac wszyscy przenoszą się do budynku, stanowiącego arenę działań. Tak też jest i tym razem, któż jednak mógłby przypuszczać, że sześcioosobowa rodzina nie zamieszka tu sama...

Są tutaj zjawy i niepokojące wydarzenia. Takie filmy działają na mnie i moją wyobraźnię znacznie bardziej niż książki o nawiedzonych domach, które mogę czytać bez żadnych niepokojących emocji. Netflixowy serial nie powoduje jednak u mnie odruchu spania przy zapalonym świetle. Dlaczego? Ano dlatego, że - w mojej opinii - nie jest typowym horrorem. Serial spokojnie możemy potraktować jako dzieło psychologiczne, a przedstawiane wydarzenia najczęściej sprowadzają się do prostej myśli, że najgorsze demony i pułapki tkwią w naszych głowach. Kumulują się tam wspomnienia, blokady, dręczące i niezałatwione sprawy... Dla mnie: serial - bomba... Doskonale opracowane pod względem psychologicznym postaci (znacznie lepiej niż w powieści), interesująco pokazane relacje przyczynowo-skutkowe, a wreszcie fantastyczne dawkowanie emocji, dzięki ułożeniu fabuły na zasadzie wydarzenie obecne - retrospekcja z nim związana.

Ja polecam.

piątek, 7 grudnia 2018

Gdy serial jest lepszy od książki... "Nawiedzony dom na wzgórzu"

wyd. Replika
Bardzo lubię klimat duchów i nawiedzonych miejsc: tak w filmach, jak i w literaturze. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko dostrzegłam Nawiedzony dom na wzgórzu Shirley Jackson, postanowiłam po niego sięgnąć. Zachwytu nie było, rozczarowanie - z lekka. Literatura grozy czy nawet powieść nawiązująca do gotyckich wzorców to na pewno nie jest. Później obejrzałam serial... O nim jednak jutro.

Fabuła książki jest banalna. John Montague jest doktorem filozofii, zajmuje się antropologią. W ramach prowadzonego przez siebie projektu wynajmuje na trzy miesiące nawiedzony dom i, przeczesując uprzednio rejestry towarzystw metapsychicznych, dobiera  ekipę trzech osób, które ten czas z nim spędzą, tworząc raporty na temat sił "nie z tego świata" obecnych w domostwie.

Autorce udaje się zbudować rzeczywiście bardzo interesującą historię nawiedzionego miejsca i do momentu, kiedy zajmuje się głównie opowieścią o ludziach, którzy tam niegdyś mieszkali, wspomnieniami o mężczyźnie, który wybudował ten dom, a także architektonicznymi ciekawostkami, zmuszającymi czytelnika do wyobrażenia sobie tych konstrukcji, jest nieźle, a nastrój jest utrzymany. Niestety, owo napięcie bardzo szybko się rozpada, także w miejscach, które są opisami dziwnych zjawisk, jakich ekipa Montague jest świadkiem.

Dorzućmy do tego bardzo infantylne postaci kobiece, szczególnie Eleanor, co do której przez dłuższy czas zastanawiałam się, czy jest taką kretynką, bo nawiedzony dom jej zaszkodził, czy po prostu nią jest. Do teraz nie znam odpowiedzi na to pytanie, a intencja autorska w kwestii tej kreacji pozostaje dla mnie również zagadką. Niby Eleanor już przed przyjazdem zachowywała się głupio, niby później jej się to nasiliło, samą postać autorka postanowiła jeszcze skomplikować jakimiś wtrętami o kubeczkach z gwiazdkami wspominanymi przy okazji obiadu w restauracji na trasie... Pierwsza wymiana zdań pomiędzy Eleanor a drugą z kobiet zaangażowanych w projekt, Theodorą sprawia wrażenie bardziej rozmowy dwóch sześciolatek, które odkryły, że są duchowymi siostrami, niż dorosłych kobiet. Do tego mamy jeszcze postać Luke’a, który stał się kompletnie niewyrazistą osobą, zbędą dla fabuły książki.

Rozwinięcie akcji kompletnie zniszczyło zamysł, który tkwił w zręcznie przedstawionej przez autorkę opowieści o nawiedzonym domostwie. Sam motyw przebywania w pałacyku, obserwowane wydarzenia i ich wyjaśnienie został zaprzepaszczony. Większość historii, których śladami Montague przyjechał do Domu na Wzgórzu, w żaden sposób nie została rozwinięta i minimalnie choćby objaśniona, a przeszłość nie przełożyła się na teraźniejszość. Jestem więc zawiedziona.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Nesser nieco słabszy niż zwykle... "Sprawa Munstera"

wyd. Czarna Owca
W tej części nieco bliżej możemy poznać metody pracy znanego nam już z wcześniejszych części Munstera.
Waldemar Leverkuhn został zamordowany wieloma głębokimi pchnięciami noża w tułów i szyję. Dokładną liczbę ciosów ustalono na dwadzieścia osiem, ale podczas zadawania ostatnich dziesięciu - dwunastu ofiara prawdopodobnie już nie żyła. Nie stwierdzono stawiania oporu przed napadniętego, a śmierć nastąpiła przypuszczalnie między godziną 1:15 a 2:15. [...] Na miejscu zabójstwa nie zabezpieczono także żadnych odcisków palców ani innych śladów, które mogłyby wskazać jakiś trop.
Sprawa okaże się trudniejsza niż ktokolwiek przypuszczał. Munster i jego ekipa nie tylko będą musieli przeanalizować obecną sytuację zamordowanego, ale także pogrzebać w przeszłości rodziny. Ta zaś wcale nie będzie taka jednoznaczna i oczywista.

W kontekście Sprawy Munstera mam jednak kilka zastrzeżeń. Pierwsze związane jest z przewidywalnością fabuły. W zasadzie od 1/3 książki domyślam się, w czym tkwił problem i jaki krok powinni wykonać śledczy, aby owo podejrzenie zweryfikować. Niestety, policja podąża tą drogą praktycznie dopiero pod koniec powieści. Wszystko to sprawia, że akcja momentami sprawia wrażenie nieco rozwleczonej na siłę. Samo rozwiązanie intrygi, choć Nesser bardzo stara się nas zaskoczyć, zaskakujące jednak nie jest i dla czytelnika, który miał styczność z tym gatunkiem literackim, stanowi raczej konsekwentne wyjaśnienie zagadki.

Mimo powyższego, Nesser to jednak Nesser, niezmiennie więc polecam.

sobota, 24 listopada 2018

Poczet czy wypracowanie? "Poczet kochanek i metres władców Polski"

wyd. Bellona
Dla osoby, która chociaż trochę interesuje się historią Polski nie jest żadną tajemnicą, że opowieść o naszych władcach i ich rodzinach może być porywającym scenariuszem pod niejeden film. Pod warunkiem, oczywiście, że ktoś przyłoży się do sprawy i nie pójdzie w kierunku „Korony Królów”.

Słynny serial TVP nie będzie tematem tej recenzji, wspomnę jednak, że obejrzałam całe 6 minut jednego z odcinków i zniosłabym naprawdę wszystko, prócz tego, że średniowieczni bohaterowie mówią zupełnie współczesnym językiem. Czyż może być coś dziwniejszego niż Kazimierz, krzyczący do ojca „Nie ożenię się z poganką”? No, ludzie, trochę szacunku do widza... Zabawna była też przyrządzana w kuchni papryka. Warzywo to pojawi się w Polsce dopiero za 200 lat.

Porzucając superprodukcję narodowej telewizji, wracam do książki Iwony Kienzler. Z założenia i tytułu ma to być pozycja poświęcona kobietom stojącym w cieniu wielkich polskich władców. Doprecyzowuje zresztą to założenie sama autorka, pisząc w przedmowie, iż inspirację dla niej stanowiły dzieje francuskich metres nierzadko mających wpływ na życie polityczne i kulturalne kraju. Z tym właśnie wiąże się moje główne zastrzeżenie pod adresem omawianego opracowania.

Iwona Kienzler obiecała mi Poczet kochanek i metres... Dostałam historyczne opracowanie, przywołującego różnego rodzaju istotne wydarzenia z polskiej historii. Z wydarzeniami tymi czasami związane były postaci kobiece, czasami nie... Nigdy jednak nie są przez Kienzler wysunięte na pierwszy plan, a tak w opracowaniu poświęconym towarzyszkom polskich królów być przecież powinno. O ile jestem w stanie zrozumieć, że książka mogła być pomyślana pod kątem osoby, która zbyt wielkiego pojęcia o polskich dziejach nie ma, stąd też dokładne opisanie pewnych wydarzeń, o tyle nie rozumiem, po co Kienzler przywołuje królów, u boku których kobiety szukać próżno lub o których homoseksualnych skłonnościach wiemy. Wszak to temat na zupełnie inną książkę, a w Poczcie... zajmują zupełnie sporo miejsca. Kienzler bardzo dużo uwagi poświęca też nie kochankom i nie żonom królów, ale na przykład nieślubnej córce Zygmunta Starego, Beacie Kościelskiej, co również - moim zdaniem - jest tematem na inną opowieść.

Owszem, znajdziemy u Kienzler interesująco opisaną Elżbietę Rakuszankę - „matkę królów”, inaczej niż w obiegowych opiniach przedstawia się nam Barbarę Radziwiłłównę, poznajemy zupełnie pomijaną w popularnych publikacjach Urszulę Meierin... Ja jednak mam spory niedosyt. Autorka chciała postawić w centrum uwagi kobiety, o których w podręcznikach historii się nie mówi i, szczerze powiedziawszy, swojego celu nie zrealizowała. Stworzyła publikację trochę o wszystkim i o niczym. Można przeczytać, ale zdecydowanie „obok tematu”.

wtorek, 13 listopada 2018

Najmocniejszy Nesser

wyd. Czarna Owca
Był najsłabszy Nesser, jest i najmocniejszy... Komisarz i cisza.

„Wyobraźcie sobie dwunastoletnią dziewczynkę.
Wyobraźcie sobie, że zostaje zgwałcona,
Pohańbiona i zamordowana.
Nie spieszcie się.
A potem wyobraźcie sobie Boga” - Nesser zaczyna z przytupem. Już po takiej zapowiedzi wnosić można, że będzie to mocna rzecz. Nie mylimy się.

W samym środku szwedzkiego lata na posterunku policji dzwoni telefon. Anonimowa kobieta zgłasza, iż zamordowano dziewczynkę - uczestniczkę wakacyjnego obozu zgromadzenia (lub jak kto woli - sekty) Czyste Życie. Pierwszy rekonesans nie potwierdza zgłoszenia, więc anonimowy telefon pojawia się znowu, tym razem przekazując policjantom wskazówki co do miejsca odnalezienia zwłok. Sprawa jest zagmatwana, a miejsce pobytu ofiary nasuwałoby najprostsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie... Prostych rozwiązań tu jednak nie ma i z odsieczą pojawia się inspektor Van Veeteren.

Jeśli porównamy tę część z pierwszym tomem, w którym pojawia się ta postać, łatwo zaobserwujemy jak bardzo ewoluuje ta postać. Mówią o tym jego zachowania, gesty i sposób prowadzenia śledztwa. W ogóle nie przeszkadza mi - co bywa często wysuwanym w kierunku Nessera zarzutem - iż autor skąpi nam informacji na temat życia prywatnego inspektora. To jest kryminał, nie obyczajówka! Chcecie poczytać o rozwodach i byłych żonach, czytajcie Lackberg. Nesser to kryminał pełną gębą.

Czytamy więc o śledztwie, śledzimy przesłuchania miejscowych i bardzo trudne rozmowy z dziećmi prowadzone w towarzystwie posępnej pani psycholog. Główny ciężar śledztwa spoczywać będzie na barkach Van Veeterena, ale nie będzie on zupełnie sam ze sprawą, a jego współpracownicy wykorzystywać będą różne metody śledcze, w tym także chwyty psychologiczne.

Największym atutem książki jest jednak rozwikłanie intrygi. Muszę przyznać, że naprawdę zostałam przez Nessera zaskoczona maksymalnie, a rzadko zdarza się, aby mi, mówiąc kolokwialnie, „kopara opadła”. Nigdy nie domyślicie się, że zabił...

sobota, 10 listopada 2018

Prawnikiem być...


4 serie, 5 trupów głównych i kilka pobocznych, romansów i scen erotycznych nie zliczę, spraw sądowych również... Przedstawiam serial Sposób na morderstwo (pod angielskim, znacznie bardziej trafnym w stosunku do treści tytułem:How to get away with murder, który w ostatnim czasie skutecznie wypełnił mi sobą wieczory.

Annalise Keating (w tej roli Viola Davis) jest adwokatem: tyleż wybitnym, co kontrowersyjnym. Wykłada prawo na Uniwersytecie w Middleton. Podczas każdego kursu wybiera pięciu wyróżniających się studentów, którzy otrzymują szansę pracy w jej kancelarii, przy najtrudniejszych i najciekawszych sprawach. Tym sposobem trafiają do niej: Wes Gibbins (Alfie Enoch), Connor Walsh (Jack Falahee), Laurel Castillo (Karla Souza), Asher Millstone (Matt McGorry) oraz Michaela Pratt (Aja Naomi King). Drużynę uzupełnia dwoje pracowników Annalise: nieprzenikniona i nieco wycofana Bonnie Winterbottom (Liza Well) oraz tajemniczy typ spod ciemnej gwiazdy, Frank Delfino (Charlie Weber). Ekipa ta na własne życzenie wplątuje się w morderstwo, bynajmniej nie od strony pełnomocnika... Najpierw jedna zbrodnia, później druga, trzecia... i tym sposobem akcja zapętla się nam coraz bardziej.

Dlaczego warto obejrzeć Sposób na morderstwo? Po pierwsze, ze względu na niejednoznaczność akcji. Scenariusz Petera Nowalka opiera się na dwóch płaszczyznach: najpierw antycypacja, prezentująca, kto jest denatem, a kto oskarżonym, później akcja właściwa wyjaśniająca i jeszcze bardziej mącąca widzowi w głowach. W ostatniej serii pokuszono się o retrospekcje. Taki sposób potraktowania wydarzeń zmusza widza do ciągłego wysiłku intelektualnego, a komplikacji, zamotania akcji jest naprawdę dużo. Po drugie, serial warty jest uwagi ze względu na ciekawe casusy prawnicze, co z pewnością stanowić będzie gratkę dla miłośnika tego typu obrazów. Po trzecie, błyskotliwe dialogi i świetne kreacje aktorskie. Bohaterowie zmieniają się na przestrzeni serialu. Nie ma tu łatwych ocen, postaci jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych. Twórcy odsłaniają ich przeszłość po kolei, a często przełamują spójność wizerunku, zmuszając poszczególne postaci do działań, których byśmy się po nich nie spodziewali. Nie wszyscy w drużynie Annalise stworzeni są tak, by łatwo było z nimi sympatyzować. Wręcz przeciwnie: większość z nich mnie wkurza. Z ogromnym napięciem czekałam więc na informację, który z głównych bohaterów umarł (nie jest to wiadome od początku) i z ogromną ulgą przyjęłam fakt, że ten, którego nie lubiłam :) Z kobiecego punktu widzenia warto także oglądać ze względu na Franka Delfino... Ach, te czarne... wcale nie tak bardzo czarne... charaktery.

Na Netflixie dostępne są na razie cztery serie. W internecie krążą już pierwsze odcinki piątej - emisja najnowszych rozpoczęła się we wrześniu tego roku. Czekam z niecierpliwością, ponieważ finał dotychczasowych był niesamowicie intrygujący - myślę jednak, że dotrwam do momentu, gdy w internecie dostępne będą wszystkie odcinki. Mój plan wynika z faktu, że gdy zacznę, jestem wciągnięta maksymalnie :)

Najsłabszy Nesser...

wyd. Czarna Owca
Dzisiaj będzie bardzo krótko. Kobieta ze znamieniem to czwarta część serii poświęconej śledztwom inspektora Van Veeterena. Jednocześnie jest to bodaj najsłabsza z dotychczasowych książek cyklu.

Mimo nadal trwającej mej bezbrzeżnej sympatii do bohatera wykreowanego przez Nessera, mimo że doceniam, iż Nesser konsekwentnie oszczędza mi dylematów rodzinnych i problemów związkowych swoich śledczych, książka wyjątkowo mnie znużyła. Przyczyną było prawdopodobnie to, że w omawianej części historia kryminalna jest wyjątkowo oczywista. Nie tylko bardzo szybko wiemy kto jest winien, to jeszcze błyskawicznie wnioskujemy, co pchnęło tę osobę do takiego kroku.

Nie zmienia to faktu, że Nesser poniżej pewnego poziomu nie schodzi, nie jest więc tak, że Kobietę... uznaję za pozycję zupełnie bezwartościową. Niemniej, tylko w tym jednym cyklu odnaleźć można kilka bardziej intrygujących pozycji.