wyd. Buchmann |
Ta książka niejednemu może namieszać w głowie. Na ponad 300 stronach tytułowy "wściekły kucharz" rozprawia się z niedorzecznymi modnymi dietami. Otwiera oczy sobie i innym, docierając do
kolejnych bajek na temat jedzenia lansowanych przez blogerów i influencerów na
Instagramie.
Ich cechą wspólną jest pewność, z jaką głoszą swój przekaz. Gdy stwierdzają, że woda z cytryną działa na organizm alkalizująco, ludzie kupują tę brednię, bo zostaje wygłoszona z absolutnym przekonaniem. Spójrzcie w oczy tych samozwańczych guru, a zobaczycie, że naprawdę w to wierzą. Przyjrzymy się ich stwierdzeniom i spróbujemy zrozumieć, co tkwi u podstaw ich fałszywych przekonań, a także, jakim cudem udało im się zdobyć tak wielką popularność.
Aby
wszystko było jasne: Warner nie neguje istnienia różnego rodzaju chorób (takich
jak wyjątkowo paskudna celiakia) czy nietolerancji pokarmowych. Wręcz
przeciwnie, opisuje schemat ich działania, wyjaśniając w czym
dokładnie tkwi problem. Staje jednak okoniem wobec bezsensownej mody, polegającej
na tym, że z postawą „in jarmuż we trust” na sztandarze, całe rzesze ludzi
sądzi, że włączając lub wyłączając konkretny składnik diety, znajdą receptę na
wszelakie żywieniowe zło. Pokazuje też, że często podczas zmiany sposobu
żywienia ludzie popełniają błąd atrybucji. Decydując się na modną dietę,
skutkiem ubocznym zaczynamy unikać np. junk food. Nie
myślimy jednak o tym w ten sposób i wówczas wydaje nam się, że wszelkie
pozytywy wynikają z konkretnej mody, a nie faktu, że uwzględniamy dane z
etykiety czy przygotowujemy posiłki w konkretny sposób. Innymi słowy:
przestajemy obżerać się pizzą i hamburgerami, a wydaje nam się, że „tylko
odstawiliśmy gluten”. O podobnej „gównoprawdzie” Warner pisze w kontekście
modnych detoksów, alkalicznych diet, oleju kokosowego czy monodiet.
Za cudowny środek oczyszczający uchodzi często kolendra, a przekonanie to opiera się prawdopodobnie na ograniczonych efektach dwóch badań na zwierzętach: jedno dotyczyło obecności kadmu w mięsie łososi tęczowych, drugie zaś ołowiu w organizmie zatrutej myszy. Jeśli chodzi o właściwości detoksykacyjne, kolendra jest bodaj najlepiej przebadanym artykułem spożywczym, a mimo to żadne badania na ludziach nie wskazują, by jej stosowanie przynosiło zamierzony efekt, natomiast jej działanie na ciężko zatrute zwierzęta jest znikome. W przypadku jagód z Maine, imbiru, jarmużu, orzechów włoskich, czosnku, zielonej herbaty i wielu innych produktów, które uchodzą za oczyszczające, nie ma żadnych dowodów na takie ich działanie. Nie oznacza to, że nie są wskazane. Po prostu nie mogą was odtruć, zwłaszcza jeśli wcale nie byliście zatruci.
Ale jeżeli wciąż mi nie wierzycie, proponuję, żebyście zapytali kogokolwiek, kto próbuje wam wcisnąć produkty oczyszczające, jakież to toksyny usuwają. To całkiem proste pytanie i odpowiedź powinna być równie prosta. Jeśli usłyszycie, że wiele różnych, poproście, by wymienił jedną. Kiedy padnie jakaś nazwa, spytajcie, czy istnieje wiarygodny dowód, że po poddaniu się kuracji oczyszczającej zmniejszy się poziom tej toksyny w waszym organizmie, co przecież można zmierzyć.
Warner
nie jest wrogiem zdrowego żywienia. Stoi na straży przekonania, że część
postulatów miłośników tego typu systemów żywieniowych jest korzystna, a dopóki
nie zbzikujemy na punkcie pseudonauki, można nawet odnieść konkretne korzyści. Wściekły
kucharz nie jest książką odwodzącą nas od takiego sposobu działania. To
bardziej opowieść o tym, jak łatwo zbudować przekonującą teorię (co autor zresztą
czyni na bardzo absurdalnym przykładzie diety chromosomowej), nabić w tę
butelkę społeczeństwo i zarobić pieniądze. Nie brakuje tu odniesień do Kahnemana
czy braci Heathów („przyczepność koncepcji”) oraz nurtów psychologii
społecznej. Z czystym sumieniem mogę więc polecić Warnera wszystkim, którzy
lubią patrzeć na rzeczywistość z różnych perspektyw.