Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 czerwca 2019

Połowicznie szokująco... "Przypływ" Börjlind

wyd. Czarna Owca
Główna bohaterka Przypływu duetu Börjlind, Olivia jest studentką trzeciego roku wyższej szkoły policyjnej. W ramach studenckich zajęć ma przejrzeć starą, niezakończoną sprawę i zasugerować, co z punktu widzenia dzisiejszej kryminalistyki można zrobić inaczej, by ją rozwiązać. Olivia bierze na tapet niewyjaśnioną zbrodnię popełnioną na szwedzkiej plaży, a dodatkowego smaczku całości dodaje fakt, że śledztwo prowadził - nie dochodząc do żadnych konkluzji - ojciec Olivii.

Sprawa rzeczywiście jest zagadkowa. Ofiarą była torturowana wcześniej, a następnie zamordowana ciężarna kobieta. Nikt niczego nie widział i nie wiedział, nikt o niczym nie mówił, śledczy kierowali się jedynie poszlakami. Nic dziwnego, że ponieśli fiasko. Olivia analizuje sprawę i próbuje odszukać ludzi, którzy chcieli ją rozwikłać. W tym samym czasie w Sztokholmie zaczynają mieć miejsce napady na osoby bezdomne. Nie trzeba być geniuszem, żeby przewidzieć połączenie tych wątków.

Przypływ jest kolejną z książek Czarnej serii, która jest w sumie bardziej obyczajówką z wątkiem kryminalnym niż kryminałem jako takim. Mamy to bardzo wiele wątków, bardzo wiele postaci, zarówno tych z przeszłości, jak i aktualnie funkcjonujących w opisywanych społeczeństwie. Książka nie jest porywająca, akcja zaś dość wolna, mimo że opisywane są tu dramatyczne i brutalne wydarzenia, bo jak inaczej określić motyw „cagefighting kids”? Całości jednak brak energii. Moim zdaniem to kwestia sposobu prowadzenia narracji.

Książka sprytnie nie zamyka wielu wątków, chcąc otworzyć czytelnika na części kolejne. Osobiście nie wiem, czy będę je czytać. Lektura nie była szczególną męką, jednak całość to chyba nie mój typ.

niedziela, 23 czerwca 2019

Dobra żona (Good wife) czy męcząca żona?


Uwaga: recenzja zawiera spoiler, ale bez niego nie umiem!

Od drugiej serii wiedziałam, że o tym serialu napiszę. Musiałam, bo rzadko mi się zdarza mocno wkręcić w odcinki w sytuacji, gdy główna bohaterka wpienia mnie tak, że najchętniej bym ją pobiła. Problem w tym, że wkręciłam się tylko na cztery i pół serii, a później męczyłam, chcąc wiedzieć jak scenarzyści rozwiążą wątki.

Good Wife (Dobra żona) to serial rozpoczynający się mocnym uderzeniem. Gdy prokurator Peter Florrick trafia do więzienia w atmosferze skandalu związanego z prostytutkami, jego żona Alicia po 13 latach podtrzymywania domowego ogniska i czekania na dzieci z obiadem wraca do pracy. Jest prawniczką, ale przez brak doświadczenia nikt nie chce jej zatrudnić. Will Gardner - jej były facet i przyjaciel ze studiów, obecnie partner w jednej z większych i lepszych kancelarii - decyduje się na to ryzyko. I od tego momentu śledzimy sprawy sądowe i prywatne zawirowania pracowników...

Szczerze mówiąc, przez trzy pierwsze serie byłam zachwycona, przy czwartej już mniej, ale jeszcze też. Piątą  przemęczyłam, a dwie ostatnie przewijałam, żeby zobaczyć finał. Wcześniej czytałam bardzo dużo o tym, że to serial o przemianie psychologicznej bohaterki, o tym, jak kobieta dojrzewa i się usamodzielnia, jak z pokornej, "świętej" Alicii powstaje wyrachowana, pewna siebie prawniczka... To wszystko nieprawda. 

Może, gdyby serial był krótszy lub gdyby scenarzyści pokusili się o wprowadzenie większej różnorodności wątków prywatnych, tak właśnie by było, bo i sama miałam takie wrażenie na początku. W połowie akcji jednak poczułam się bardzo zmęczona mieleniem w kółko jednego i tego samego dylematu: czy Alicia odejdzie od Petera i czy nowym partnerem będzie Will. W piątym sezonie Will umiera - podobno odtwarzający tę rolę Josh Charles nie chciał już tego robić. Nie dziwię się, przypadła mu rola tła dla głupiej baby, która przez pięć lat stoi okrakiem, pragnąc zjeść ciastko i mieć ciastko. Wraz ze śmiercią tego bohatera powstał tylko ten pierwszy dylemat. W efekcie koncentrowałam się na procesach sądowych, które zawsze były dla mnie interesujące. Całość ratuje zakończenie: całkiem mocne i nieźle podsumowujące wszystko.

Nie mam poczucia straconego czasu, ponieważ - mimo wszystko - przez większość czasu mamy do czynienia z dobrym serialem. Wszak Ridley Scott maczał w nim swoje palce. Nie polubiłam Alicii - w najlepszym razie jej współczułam, a przeważnie mnie wkurzała. Zupełnie inaczej reagowałam też na postać Cary'ego: na forach czytałam, że nie da się go nie lubić. Cóż, mnie się udało. W zasadzie interesujący był dla mnie wspomniany Will, który mistrzowsko oddawał emocje (mogę być też mniej obiektywna ze względu na rolę Charlesa jako Knoxa Overstreeta w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów") oraz Diane. 

Jeśli ktoś zechce podjąć wyzwanie, musi przygotować się na długą rozrywkę: 7 serii, w każdej po dwadzieścia kilka odcinków, z których większość jednak nie wkręca.

sobota, 22 czerwca 2019

Josefov, czyli Praga. Co warto zobaczyć moim skromnym zdaniem? - część 1


Dzisiaj będzie nietypowo, bo ani literacko, ani filmowo. Będzie za to kulturalnie i historycznie. I o Pradze - moim ukochanym miejscu na ziemi.

Jeśli miałabym wybrać jedno miasto, w którym miałabym mieszkać dożywotnio, byłoby to właśnie to. Duchowo czuję się knedlikiem i zapominam o tym, że nim nie jestem tak często, jak się da. Chciałabym Wam trochę pospamować moim ulubionym miejscem na ziemi, zaczynając od Josefova, czyli dzielnicy żydowskiej.
 
Właściwie jest to dość oczywista pozycja w przewodnikach turystycznych i wydawać by się mogło, że wiele do tego, co w książkach dodać już nie mogę. A jednak spróbuję, bo uważam, że akurat ją warto zobaczyć.
 
Ja do Josefova zabłądziłam po raz pierwszy podczas mojej trzeciej wizyty w Pradze. Nie, żebym nie planowała wcześniej, ale zawsze coś było na przekór: A to remonty, a to brak czasu, a to ceny biletów... Koszt zwiedzania jest dość wysoki, ale tej trudności raczej nie przeskoczymy, bo o ile w przypadku wielu praskich atrakcji można liczyć na to, że po 17 czy 18 wejścia są niebiletowane, o tyle dzielnica żydowska i jej synagogi bronią się przed tym trendem mocno. Dobrze to sobie zresztą przeliczyli, mnie zależało bowiem na wejściu tylko w trzy miejsca, ale odrębne wejściówki kompletnie by się nie opłacały, kupiłam więc łączny pakiet, obowiązujący na wszystko i przez trzy dni. Czego nie żałuję.
 
Na stosunkowo niewielkim obszarze znajdziemy w Josefovie 6 dużych synagog (każda wybudowana w innym stylu - gratka dla miłośników architektury), najstarszy w Europie Cmentarz Żydowski, który był moim głównym celem, ratusz i salę obrzędową. To wszystko oplecione zostało kamienicami - cudownie rzeźbionymi, architektonicznymi perełkami, w których mieszkają ludzie, którym tego zazdroszczę... Miałam okazję być w środku jednego z mieszkań, dzięki uprzejmości pewnej prażanki, i miałam poważny zamiar zająć ów lokal przez zasiedzenie, serio! Całość łączy główna, bardzo reprezentacyjna ulica Pařížská (Paryska), która prowadzi od Rynku Staromiejskiego do náměstí Curieových (znalazłam w internecie tłumaczenie na: Plac Państwa Curie i chyba jest ono najbardziej trafne), znajdujący się tuż przy Wełtawie.

Historia Dzielnicy Żydowskiej w Pradze
Początki żydowskiego osadnictwa w Pradze sięgają X wieku i terenów Malej Strany (po zachodniej stronie Wełtawy). W XII w. Żydzi zostali przesiedleni na teren dzisiejszego Josefova, gdzie powstało ich getto. W czasach świetności na terenie 93 000 metrów mieszkało 1 900 osób. Od samego początku były to tereny autonomiczne, z własnymi terenami handlowymi, szkołami i synagogami, które w pewnym momencie pełniły rolę szkół i ratusza. Życie jednak nie było piękne i bezproblemowe: Żydzi granic getta przekraczać nie mogli i byli prześladowani. Pierwszy pogrom to XI wiek, następny miał miejsce w XIV wieku, kiedy nie oszczędzono nawet tych, którzy ukryli się w synagogach.
 
Dzięki liberalnym rządom Rudolfa II na przełomie XVI i XVII wieku dzielnica rozkwitła. Pojawiły się tu znaczące osobistości, takie jak rabin Löw - twórca Golema. Legenda głosi, że rabin stworzył z gliny stwora bez duszy, aby chronić zamieszkujących Pragę Żydów. Jedna z wersji mówi, że Löw włożył mu pod język pergamin z napisem „Emet” (co po hebrajsku oznacza „Prawda”), który go ożywił. Za dnia Golem pomagał mieszkańcom, w nocy pełnił wartę. Niestety, stawał się coraz bardziej niebezpieczny. Rabin zabrał więc pergamin i usunął z niego pierwszą literę, tworząc w ten sposób słowo „Met”, czyli „Śmierć”. Gliniane ciało schował na strychu Synagogi Staronowej. W dzielnicy żydowskiej mieszkał także Franz Kafka, choć po jego ówczesnym domostwie zostały dziś tylko drzwi.
 
W XVIII wieku w wyniku wielkiego pożaru dzielnicy większość domów spłonęła. Teren opustoszał na trzy lata przez rozporządzenie królowej Marii Teresy, która uważała, że Żydzi popierają jej wrogów. Sytuacja Żydów poprawiła się za panowania cesarza Józefa II, który wydał edykt tolerancyjny znoszący obowiązek noszenia przez Żydów oznaczeń na ubraniach, a także dał im możliwość uczenia się i zamieszkiwania poza gettem. To właśnie na jego cześć nazwano Żydowskie Miasto Josefovem.
 
Zwiedzanie
Zdecydowanie najbardziej obleganym miejscem na Josefovie jest Synagoga Pinkasova (Synagoga Pinkasa) i znajdujący się przy niej Cmentarz Żydowski. Ilekroć przechodziłam obok, widziałam odstraszające kolejki, ostatnim razem jednak nie stałam nawet godziny, a więc można... Tu możemy też kupić bilet wstępu "na wszystko", czyli do pozostałych synagog i sali obrzędowej. Przyjemność ta kosztowała mnie 480 koron czeskich, czyli około 80 złotych, zależy od kursu.
 
Synagoga Pinkasova to budowla XV-wieczna, wielokrotnie przebudowywana z powodu podtopień i powodzi. Największe wrażenie zrobiły na mnie ściany, na których ręcznie wypisane zostały imiona 78 tysięcy osób, które zginęły podczas Holokaustu. Są tu także polskie nazwiska. 
 
 
 Na miejscu szafy ołtarzowej wypisano nazwy obozów koncentracyjnych. 
 
 
Przez synagogę możemy dostać się do Cmentarza Żydowskiego, na którym mi zależało najbardziej. Jest to w ogóle najstarszy kirkut w Europie - najbardziej sędziwy nagrobek to mogiła z połowy XV wieku. Pochówków dokonywano tu do wieku XVIII, później - z braku miejsc - zasypując warstwy i tworząc kolejne. Brakowało miejsc - było to jedyne miejsce pochówku dla gminy, a z tego, co czytałam, wiara żydowska w ogóle nie dopuszcza możliwości likwidacji nagrobków, takie warstwowanie jest więc jedyną możliwością. Dzisiaj znajduje się tu 12 000 macew i 80 000 grobów w 12 warstwach cmentarnych. 
 


 
W niektóre mogiły ludzie wkładają zwitki z zapisami żydowskich modlitw. Oczywiście, turyści zinterpretowali to po swojemu i wtykają tam swoje życzenia na przyszłość niczym złotej rybce, a to w Pradze robi się gdzie indziej, ale sama tradycja jest piękna.
 
Co bardziej zainteresowani muzyką wiedzą, że w Pradze kręcony był teledysk do piosenki INXS "Never tear us apart" (mam taką fazę, że słucham jej sobie, chodząc ścieżkami Hutchence'a), a sporo ujęć zrealizowano właśnie na Cmentarzu. Co prawda Michael miał tam prywatne tereny, ja nie, ale i tak stąpałam po tych samych miejscach.
 
Pochowanych jest tu wielu słynnych Żydów: wspomniany Wielki Rabin Löw - filozof, alchemik, astronom, twórca Golema, prawdopodobnie urodzony w Poznaniu), Mordechaj Maisel - rabin, który finansował budowę synagog: Wysokiej i Maisela, wybudował Ratusz, szpital, czytelnie, a na jego pogrzeb przyjechał sam cesarz Rudolf II) czy Dawid Gans (historyk, matematyk i geograf, zagorzały przeciwnik teorii heliocentrycznej Mikołaja Kopernika).
 
Obok znajduje się Synagoga Klausova, którą gorąco polecam, gdyż mieści się tam ekspozycja dotycząca życia prywatnego Żydów, obrzędowości, tradycji - cała walizka informacji w jednym miejscu. Częścią synagogi jest sala obrzędowa, w której przechowywano zmarłych do pochówku.
 
Synagoga Staronova - o tak, tak, tak... Można kupić bilet do dzielnicy żydowskiej bez niej, 180 koron taniej, ale po co... To jest TA synagoga związana z legendą o Golemie, gdzie na strychu nadal leżą jego szczątki. Jak się domyślacie, na strych wchodzić nie wolno, ale ponieważ była główną synagogą Josefova możecie sobie wyobrazić, że jest też dość imponująca i warto, warto...
 
Jest też Španělská synagoga - Synagoga Hiszpańska. Także warto, bo jest zupełnie inna. Najmłodsza, bo XIX-wieczna, reprezentuje styl mauretański... nie wiem, czy nazwa jest odpowiednia, w każdym razie w ogóle nie miałam skojarzeń z kulturą żydowską. Synagogę Hiszpańską wybudowano na miejscu Synagogi Starej, nieistniejącej już dzisiaj, a szkoda, bo w materiałach źródłowych widać, jak piękna była. Dzisiaj mieści się tu muzeum tekstyliów żydowskich.
 

 

Czy polecam? Oczywiście. Nie żałuję ani jednej wydanej korony ani kolejki po bilet. Planując zwiedzanie należy pamiętać o tym, że obiekty są zamknięte w soboty i żydowskie święta oraz że trzeba przygotować właściwy ubiór (długie spodnie, bluzki zakrywające ramiona i dekolt). Ja byłam w grudniu, więc problem sam się rozwiązał.
 
Cała dzielnica zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie, chociaż najbardziej poruszający jest fakt że dobry stan dzielnicy to zasługa Adolfa Hitlera, który chciał stworzyć „Egzotyczne Muzeum Wymarłej Rasy” i nakazał zwozić eksponaty z okupowanych krajów. Nie jest zresztą prawdą, że działania wojenne Czech w ogóle nie obeszły, ale o tym następnym razem. Dołączam garść zdjęć.

środa, 19 czerwca 2019

36 tydzień Sarenbrant - oszukana Lackberg

wyd. Czarna Owca
To kolejna książka autorstwa Sofie Sarenbrant i kolejna, która stanowi pokłosie wydawniczej czkawki na reklamowanie książek hasłem „nowa Camilla Lackberg”. Mimo że Sarenbrant dość udolnie naśladuje Lackberg w zakresie stylu i sposobu konstruowania rzeczywistości, fanką nie zostanę. Nie jestem też fanką rzekomego pierwowzoru.

Pomysł na fabułę 36 tygodnia jest ciekawy. Gdy kobieta w zaawansowanej ciąży nieoczekiwanie znika na trasie restauracja - domek letniskowy, można snuć różne domysły. Mąż zaginionej, Tobbe jest jednak przekonany, że jego żona nie porzuciłaby starszej córeczki. Na gruncie tych wydarzeń toczone będzie śledztwo: i policyjne, i dziennikarskie, i zupełnie prywatne dochodzenie rodziny.

Brzmi dynamicznie? Tylko brzmi, bo jak na książkę, którą wydawca nazywa thrillerem, dzieje się tu bardzo mało i bardzo powoli. Mamy mocne rozpoczęcie, później całość hamuje i tempa już właściwie nie zwiększa. Uważny czytelnik nie powinien mieć najmniejszego problemu z odkryciem, kto jest odpowiedzialny za zniknięcie Agnes. Autorka, owszem, próbuje to zamaskować, przytłaczając czytelnika dodatkowymi wydarzeniami, takimi jak poród przyjaciółki Agnes, sceny seksu czy spacery po plaży, jednak osiąga tym jedynie efekt całkowitego wynudzenia czytelnika. Szczególnie, że te opisy na sprawę zaginięcia naprawdę się nie przekładają.

Plus za to, że Sarenbrant stara się budować w miarę spójne postaci. Próbuje dodać im głębi, obudować psychologią, chociaż najsensowniejszy efekt osiągnęła przy mężu zaginionej, Tobbym. Jest to rzeczywiście bohater dynamiczny, którym targają różnego rodzaju emocje i który rzeczywiście przeżywa niemożność poradzenia sobie ze sobą.

Mimo to wynudziłam się książką. Mniej więcej od połowy wiedziałam już jak skończy się całość, a żółwie tempo wydarzeń nie ułatwiało mi dobrnięcia do końca.

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Morderstwo w spa... "Odpoczywaj w pokoju" Sofie Sarenbrant

wyd. Czarna Owca
Chciałam przeczytać kryminał, sięgając po Odpoczywaj w pokoju Sofie Sarenbrant. Myślałam nawet, że go czytam, gdy na samym początku w ekskluzywnym szwedzkim ośrodku spa odnaleziono zwłoki znanej aktorki, Susanny Tamm. Wydaje się, że było to zasłabnięcie z fatalnymi konsekwencjami, ewentualnie próba samobójcza. Niestety, nie są to jedyne zwłoki...

Kolejne ofiary grasującego po spa mordercy nie mają ze sobą kompletnie nic wspólnego. Różni je wiek, płeć, przyczyna zgonu. Do sprawy włącza się Emma Skold - policjantka, która w pracy jest niezastąpiona i radzi sobie doskonale, w życiu prywatnym zaś wszystko jej się rozjeżdża. I tu zaczyna się dla mnie problem z tą książką...

Powieść jest bardzo mocno obyczajowa. Wątek kryminalny jest w tle wszystkiego, bardzo słabo prowadzony, niepogłębiony. Zdecydowanie traci na rzecz rozmaitych prywatnych tarapatów bohaterów. Postaci jest tutaj naprawdę mnóstwo i momentami można się zgubić w siatce powiązań, tym bardziej, że sama akcja jest powolna, niemrawa, powstrzymywana licznymi opisami. Całość ratuje zakończenie: mocne, tworzące w konsekwencji coś na kształt wątku psychologicznego. Szkoda tylko, że całość zmierza w tym kierunku gdzieś po 2/3 opowieści.

Przypuszczam, że za miesiąc nie będę pamiętała ani o książce, ani o autorce. To książka obyczajowa, nie zaś kryminalna i miłośnikom kryminałów nie polecam. Tym, którzy lubią obyczajówki z kryminalnymi wtrętami (bo tu są dosłownie momenty) może bardziej, chociaż nadal nie jest to najlepsza literatura.

piątek, 7 czerwca 2019

Bez królika z kapelusza... Chris Tvedt "Krąg śmierci"

wyd. Nasza Księgarnia
Krąg śmierci to piąta część serii poświęconej Mikaelowi Brenne, bezpośrednio wynikająca z części wcześniejszej. Mikael nadal ma w kancelarii problemy, które ostatecznie prowadzą go do aresztu, a później sali sądowej. Aby uciec od własnych problemów, Brenne postanawia przygarnąć trochę cudzych...

Prawnik podejmuje się obrony Hansa Mikkelsena oskarżonego i osądzonego za zabójstwo dwóch kobiet. Sprawa byłaby dla Brenne’a typowa, gdyby nie fakt, że wszystko wydarzyło się dwadzieścia pięć lat temu. Brenne w poszukiwaniu tropów trafia do niewielkiej rybackiej osady, gdzie mierzyć się musi z sekretami, tajemnicą poliszynela i wrogością miejscowych.

U Tvedta zdecydowanie najbardziej lubię logikę akcji. Wydarzenia są ze sobą powiązane ciągiem przyczynowo-skutkowym. Nie ma tu królików wyskakujących z kapelusza, nielogiczności i błędów. Autor bardzo sprawnie przeplata ze sobą teraźniejszość i przeszłość. Mimo tej spójności, zakończenie naprawdę zaskakuje.