Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 października 2017

"Poza sezonem" Horsta - najsłabsza część cyklu?

wydawnictwo: Smak Słowa
O książkach Horsta z cyklu poświęconego śledztwom Williama Wistinga pisałam już sporo. Dzisiaj dla odmiany będzie więc krótko... O poprzednich częściach cyklu możecie przeczytać, klikając w poniższe linki:

Czytając piątą część serii pt. Poza sezonem, przez moment odniosłam wrażenie, że po prostu jestem już Wistingiem zmęczona i muszę przejść na swego rodzaju „odwyk”. Na szczęście nie przekonałam sama siebie i w momencie, gdy sięgnęłam po kolejną część - o której więcej we wpisie kolejnym - przekonałam się, że to nie problem przedawkowania. Po prostu Poza sezonem jest zdecydowanie najsłabszą częścią cyklu (pomijając Gdy mrok zapada, który jest przypadkiem szczególnym).

Pominę wszelkie aspekty, które do tej pory uważałam za plus serii (kreacja głównego bohatera, sposób konstruowania intrygi i jej rozwikłanie), bo i teraz odgrywają one ważną, pozytywną rolę. Problem polega na tym, że nieoczekiwanie w tej właśnie części przygód Wistinga mocno zwolniło tempo. Policjant pokonuje spore trasy, wyjeżdża nawet za granicę, teoretycznie więc dzieje się dużo, w praktyce zaś lektura jest mocno nużąca. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że lwia część kryminału poświęcona jest na zawirowania w życiu prywatnym Williama, na życie emocjonalne jego córki, na przemyślenia z tym związane... Momentami te osobiste aspekty, niestety, przeważają i hamują całą akcję.

Sprawia to, że Poza sezonem trochę mnie rozczarowało i zmęczyło. Na szczęście w części kolejnej jest już dużo, dużo lepiej.

niedziela, 29 października 2017

Zawsze warto rozmawiać... o aborcji również

wydawnictwo: Czerwone i Czarne
Sięgnęłam po książkę, bo zachęciły mnie informacje o niej. O tym, że można rozmawiać o aborcji bez wrzeszczenia i manifestowania. We wstępie autorki piszą, że:

Ta książka jest dla tych, którzy mają ugruntowane zdanie na jej temat, ale także dla tych, którzy nie wiedzą, co myśleć. Dla jej zwolenników, bezwzględnych przeciwników i tych, którym odpowiada wieloletni kompromis w tej sprawie. Po przeczytaniu tej książki trudniej będzie formułować jednoznaczne sądy na ten temat. [...] Łatwo jest powiedzieć: „Ja nigdy” albo „Ja zawsze”. Sytuacja się komplikuje, kiedy poznamy bliżej czyjąś historię - wówczas pogląd, wiara, idea odchodzą na dalszy plan. Okazuje się, że życie ich nie dogania.
 W książce znajdziemy osiem wywiadów z kobietami, które aborcji dokonały, oraz jedną rozmowę z lekarką, która zna sprawę od strony zawodowej. To bardzo różne osoby: wierzące i niewierzące, takie, które bardzo chciały mieć dziecko i takie, dla których była to wpadka, te, które, dokonując terminacji ciąży, myślały głównie o sobie i te, które myślały o przyszłym dziecku... Ostrzegam: nie będzie tu prostych historii i, wbrew deklaracjom ze wstępu, jest to książka pisana dość jednokierunkowo - w obronie prawa do decydowania. Ponieważ śledziłam temat w mediach dość uważnie, zasadniczo opowieści ani mnie nie zszokowały, ani mnie nie zaskoczyły. Zdania również nie zmieniłam ani na milimetr, nie zgadzam się więc z deklaracją, że po lekturze trudniej będzie sformułować sąd. Na pewno jednak jest to tekst, który pokazuje, że obecna ustawa jest udawaniem. Rządzący udają, że mamy swego rodzaju kompromis w trzech przypadkach, kobiety udają, że się dopasowują. W efekcie końcowym prawa nie przestrzega żadna ze stron.

Myślę, że zdziwiona może poczuć się osoba sięgająca po tę książkę bez wcześniejszej styczności z problemem. Zaskoczenie wzbudzać może fakt, że w Polsce jednak aborcja nie jest procesem tak klarownym jak wynika z ustawy. Nawet w przypadku wyraźnych wskazań do terminacji ciąży, nadal prościej jest przeprowadzić procedurę poza granicami niż przechodzić w Polsce to wszystko, co trzeba przechodzić. Prawdopodobnie w Czechach czy Niemczech jest po prostu prościej:

Znajomi lekarze opowiadali nam, że przychodzą do nich zadeklarowane katoliczki i proszą, żeby „zatrzymać to dziecko”, bo nie może przejść im przez gardło to straszne słowo „aborcja”. A inne mówią: „Jak mi pani nie pomoże, to skoczę z okna”. Taki jest właśnie efekt słów, jakie padają codziennie w Polsce na temat aborcji. [...] Zanim ktoś z państwa będzie chciał powtórzyć te słowa, niech przeczyta najpierw opowieści, które są w tej książce.
Ostatnio jedna z zachodnich dziennikarek napisała mi, że była w niemieckiej klinice ginekologicznej w miasteczku leżącym przy granicy z Polską. jednego dnia przyjechało tam dziesięć Polek. [...] Cztery z nich miały wskazania do legalnej aborcji, która powinna być przeprowadzona w kraju. Dziewczyna po gwałcie wielokrotnym, kobieta chora na cukrzycę po czterech cesarskich cięciach, 40-letnia kobieta  z płodem z zespołem Edwardsa, czyli z wadami genetycznymi tak poważnymi, że powodują deformację ciała i narządów wewnętrznych, inna z płodem bez mózgu. W Polsce nie udzielono im pomocy, choć wszystkie oprócz jednej o to walczyły, aż zorientowały się, że wkrótce będzie za późno na aborcję, bo lekarze biorą je na przeczekanie. Ta zgwałcona dziewczyna od razu przyjechała do Niemiec, bo nie miała siły tłumaczyć na policji, jak była ubrana, kiedy zaatakował ją gwałciciel i jak wyglądały szczegóły gwałtu.
Same opowieści są zaś przejmujące. Mamy tu relację kobiety, która cieszyła się, że jej dziecko zmarło jeszcze w łonie, bo nie musiało umierać dusząc się i cierpiąc z bólu, mając wnętrzności na zewnątrz jamy brzusznej. Proszę sobie wyobrazić, co by z nią było, gdyby urodziła się żywa. Czytamy bez ogródek o tym, że na etapie życia płodowego nie wykształcił się mózg, lecz biło jego serce, wodogłowie zaś przez ostatnie miesiące powodowało u ciężarnej ból i cierpienie: tak fizyczne, jak i psychiczne. Przeczytamy też historię matki, której nikt nie uprzedził, że urodzi dziecko z Zespołem Downa, nie była więc na to przygotowana w żadnym stopniu.

Książka opowiada też o tym, że nie wszystkie tzw. hospicja prenatalne pomagają kobietom. Mówi o odwlekaniu terminu i wysyłaniu na kolejne badania, aby było już za późno. O testach, które robi się „dla świętego spokoju”. Mamy wreszcie porównanie kliniki holenderskiej i polskiego szpitala, gdzie badanie pod kątem sprawdzenia możliwości terminacji ciąży przeprowadzane jest w asyście kilkunastu studentów, będących tam wbrew woli kobiety. Wreszcie o tym, że w tym akurat temacie za PRL-u było dużo prościej... Co również nie było dobre - trzeba oddać sprawiedliwość autorkom i rozmówczyniom, że zastrzegają ten fakt!

To wreszcie książka o żegnaniu się z dzieckiem i terminacji ciąży, o czekaniu na kolejne dziecko i przyrzekaniu sobie, że nigdy więcej, o emocjach i „trumienkowym” w wysokości 4000 złotych.

Lekarka, która takie porody przyjmuje, mówiła mi, że ci rodzice chcieli poznać swoje dziecko, dotknąć je, przytulić. Co miała im pokazać? Jedno oko, pusta czaszka owinięta w szmatkę, płacz i wycie z bólu, mimo że przez dziesięć dni było na morfinie. Bo ktoś zadecydował, że matka nie może dokonać aborcji.
W tym sensie jest to na pewno książka bardzo cenna i na pewno bardzo potrzebna.

sobota, 28 października 2017

Kryzys policjanta. "Szumowiny" Horsta

wyd. Smak Słowa
Szumowiny to kolejna książka, której głównym bohaterem i osią wszelkich wydarzeń jest William Wisting. Po raz kolejny muszę to napisać (a ponieważ zamierzam doczytać całą serię, liczę na to, że jeszcze kilka razy będę mogła to zrobić z czystym sumieniem): bardzo dobry kryminał dla miłośników klasyki.

Tym razem William Wisting zostaje wezwany do trudnej sprawy. Oto morze wyrzuca na brzeg odciętą stopę. Jak się szybko okaże, nie będzie to jedyna stopa, sprawa zaś nie będzie łatwa do rozwiązania ze względu na kompletny brak poszlak. Wisting próbuje jakkolwiek pchnąć śledztwo do przodu i pozostać przy tym wiernym temu, w co wierzył. Drugi wątek książki to opowieść o dziennikarskiej pracy, którą wykonuje Line - córka Williama. Również i ona zmuszona zostanie do zainteresowania się trudnymi historiami ze zbrodnią w tle. Jako czytelnicy domyślamy się, że w którymś momencie te sprawy zaczną się zazębiać, nie do końca jednak przewidujemy jak zostanie rozwiązane ich współistnienie.

Do plusów książki zaliczam przede wszystkim postać głównego bohatera, jak zawsze zresztą w przypadku kreacji Horsta. Wielokrotnie pisałam już o tym, że jestem zmęczona śledzeniem losów detektywów dręczonych traumą. Najbardziej zaś irytująco działa na mnie sytuacja, gdy autor więcej uwagi poświęca tejże traumie i destrukcyjnej przeszłości niż śledztwu, o którym miała być książka. W przypadku Williama Wistinga tak nie jest. Owszem, ma swoje życie prywatne, przeżywa problemy, a nawet dramaty, nigdy jednak nie przykrywa to jego bycia policjantem:

Wisting nigdy nie miał problemów z motywacją. Wykonywał pracę pchany wewnętrznym motorem. Nie interesowały go pochwały ani wyższy status społeczny, nie bał się krytyki. Szukanie odpowiedzi było wystarczającą motywacją. Walka o sprawiedliwość. Poczucie, że naprawia krzywdę, przywraca równowagę, a na końcu poczucie satysfakcji, że osiągnęli cel, który sobie postawili.
Bardzo dobrze opracowani są również bohaterowie dalszych planów. Spójni, wyróżniający się swoją osobowością i - co ważne! - językiem. Niewątpliwym atutem Szumowin jest dla mnie sama intryga kryminalna: dobrze wyważona, przemyślana, komplikująca się dla zbudowania atmosfery, ale nie przekombinowana.

Czas na minusy... W Szumowinach mamy przede wszystkim znacznie słabsze tempo narracji. Horst już w przypadku wcześniejszych powieści nie był mistrzem nagłych zwrotów, tu jednak akcja jest wyjątkowo niespieszna. Przyczyną jest kilkukrotne mylenie tropów i dopowiadanie szczegółów. Mnie osobiście, zwłaszcza w kontekście wcześniejszych książek, to spowolnienie nieco drażniło, z drugiej jednak strony, intrygę kryminalną mamy tu najmniej jednoznaczną i najlepiej pokomplikowaną. Jest to więc kwestia wyboru.

Podobnie jak wcześniejsze książki Horsta, tytuł polecam, choć z mniejszym entuzjazmem. Kolejna część także się pojawi. Niebawem.

piątek, 27 października 2017

"Felicia zaginęła". Solidny kawał śledztwa

wydawnictwo: Smak słowa
Konia z rzędem temu, kto w sposobie wydawania kolejnych tomów przygód Williama Wistinga dostrzeże jakąkolwiek logikę!

Felicia zaginęła to druga część (lub numer 2,5, jeśli weźmiemy pod uwagę prequel pt. Gdy mrok zapada...), choć wydana została w 2017 roku. Tom czwarty z kolei (Gdy morze cichnie) wydany ma zostać już w listopadzie, choć kolejne części na półkach księgarni stoją od dawna. Cieszę się jednak, że w ogóle ta seria zostanie skompletowana przez wydawnictwo.

Przyznać muszę, że moją radość wzbudza kompletna nieznajomość twórczości Horsta wcześniej, ponieważ dzięki temu mogę czytać powieści w takiej kolejności, w jakiej powstawały. Zdradzę tajemnicę procesu produkcyjnego, mówiąc, że przeczytałam już wszystkie dostępne na polskim rynku i w polskim tłumaczeniu tomy i dzięki temu wiem, że w przypadku tej serii układ ma znaczenie, gdyż postać Williama Wistinga zmienia się na przestrzeni poszczególnych opowieści i - jak rzadko! - im dalej, tym lepiej. W Felicii... jeszcze tego nie widać. Moim skromnym zdaniem, zabawa zaczyna się od Szumowin - piątego tomu serii.

Felicia... to po raz kolejny solidny kryminał i kawałek świetnej policyjnej roboty. Wisting musi wyjaśnić sprawę morderstwa sprzed 25 lat. Jak nigdy, liczy się czas, śledczy chce bowiem wyjaśnić zagadkę zanim sprawca będzie bezkarny dzięki mechanizmowi przedawnienia. Czytając o kolejnych etapach dochodzenia, od samego początku mam wrażenie, że pisarz doskonale wie, jak chce przeprowadzić proces. To nie postać prowadzi go, podsuwając rozbijające akcję rozwiązania, ale świat przedstawiony od samego początku jest kreowany. Podoba mi się zgrabna i zręczna fabuła, umiarkowane, ale intrygujące krzyżowanie wątków i komplikowanie tematów, a wreszcie całkiem niesztampowe zakończenie.

Felicia zaginęła to solidnie napisany, zbliżony do klasycznego kryminał. Dla miłośników tego, co dobre i nie przekombinowane.

środa, 25 października 2017

"Kluczowy świadek" Horsta - klasyka w dobrym wydaniu

wydawnictwo: Smak słowa
Lektura książki Gdy mrok zapada... autorstwa Horsta była przeżyciem niezbyt miłym. Mimo to bardzo cieszę się, że nie zniechęciłam się tym prequelem, nie rozumiejąc przy okazji, z jakiej przyczyny powstał. Kluczowy świadek jest już powieścią znacznie lepszą i dużo bardziej wciągającą.
  
Jakże cudowną sprawą jest fakt, że Horst przedstawia nam postać klasycznego śledczego. Nie znajdziecie tu policjanta, który pije lub z alkoholizmu wyszedł, który nie potrafi poradzić sobie z uzależnieniem, który zdradza żonę i na potęgę zalicza panienki... Williama Wistinga żadne demony przeszłości nie dręczą. I bardzo dobrze! Sam autor zresztą w wywiadzie dla „Twojego Stylu” mówił jakiś czas temu, że chodziło mu po prostu o stworzenie dobrego, solidnego policjanta, takiego, jakim sam starał się być, gdy ten zawód wykonywał. W tym przypadku prostota i brak udziwnień wyszły Horstowi, przede wszystkim zaś Wistingowi, na dobre!

Powieść ma również bardzo ciekawą genezę. W 1995 roku w Norwegii zamordowano Ronalda Ramma - samotnego emeryta. Jørn Lier Horst jako początkujący policjant został wówczas wezwany na miejsce zdarzenia i na własne oczy zetknął się z widocznymi w domu śladami walki, zmasakrowanym ciałem i przerażającymi domysłami. Mord ten odbił się w norweskich mediach szerokim echem, ponieważ nieczęsto ma się tam do czynienia z tak brutalnymi i bestialskimi postępkami. Całej sprawie tajemniczości dodawał fakt, że policjanci szybko odkryli obawy Ramma, towarzyszące mu w ostatnich tygodniach jego życia. Kupił on broń, zdecydował się na zainstalowanie w domu alarmu i odseparowanie się od nieznajomych. Ciekawe było też to, że w domu nie zginęły żadne wartościowe rzeczy, a portfel z pieniędzmi został na kuchennym blacie. Zabójca zabrał jednak klucz, którym zamknął za sobą drzwi. Sprawy tej nigdy nie rozwiązano, Horst więc w swoim literackim debiucie postanowił zająć się tym tematem i nakreślić możliwe rozwiązanie.

Największą w moim odczuciu zaletą pisarstwa Horsta jest lekkość prowadzenia narracji. Samo śledztwo prowadzone jest w odpowiednim rytmie, a jednocześnie logicznie. Nie ma tu wyciągania królików z kapelusza, nie pojawia się w finale powieści deus ex machina, dokonujący ostatecznych rozstrzygnięć, jest za to solidne podążanie za dowodami. Przypuszczam, że wszelkie mocne strony Kluczowego świadka wynikają z osobistych doświadczeń autora, który potrafi oddać na kartach powieści zarówno prowadzenie dochodzenia kończące się sukcesem, jak i momenty błądzenia po omacku.

Sięgając po Horsta, nie spodziewajcie się intrygi wbijającej w fotel i oszałamiającego zakończenia. To raczej obraz kawałka solidnie przeprowadzonej policyjnej pracy. Powiedziałabym, że autor nawiązuje zarówno stylem, jak i fabułą, do klasycznych kryminałów, sprzed czasów mrocznych, obarczonych trudną przeszłością i coraz bardziej irytujących detektywów. Polecam dla miłośników klasyki, bo jest to pozycja solidnie reprezentująca swój gatunek.