wydawnictwo: Marginesy |
Osiemnaście stopni poniżej zera to ostatnia, póki co, część przygód Fabiana Riska. O dwóch pierwszych pisałam już na bloku: Ofiara bez twarzy tutaj i Dziewiąty grób tutaj.
W kolejnej
części przygód Fabiana Riska nie ma już retrospekcji. Jesteśmy znowu w czasach
teraźniejszych. Wydaje się, że Fabianowi Riskowi udało się zapanować nad
problemami osobistymi, a w pracy zaczął się trochę nudzić. Nowa sprawa rozbija
więc jego życiową rutynę.
Pewnego dnia podczas zwyczajnego
ruchu miejskiego samochód wraz z kierowcą wjeżdża do rzeki, a mężczyzna umiera. Wszystko byłoby prostym do zamknięcia dochodzeniem, gdyby nie fakt, że, zdaniem patologa, mężczyzna był już martwy w chwili wypadku i to od dobrych
dwóch miesięcy. Wcześniej był zamrożony.
Oprócz Fabiana Riska spotykamy
na kartach powieści również Dunję Hougaard - zdecydowanie najbardziej lubianą
przeze mnie postać cyklu. Kobieta ma co prawda swoje problemy, nie sprawia jednak
wrażenia miotającej się po swoim życiu w niezrozumiałym amoku. Dunja i smalący
do niej cholewki Magnus w tej powieści otrzymują wezwanie do
zakrwawionej kobiety. Zgłoszenie stanie się przyczynkiem do śledztwa na szerszą
skalę.
Osiemnaście stopni poniżej
zera w moim odczuciu jest zdecydowanie najlepszą książką z całego cyklu - i to mimo kwiatków językowych typu
„najmniejsza linia oporu”, które złożyć należy raczej na karb tłumacza lub
redaktora!
Dzieje się tak z kilku powodów
Przede wszystkim najmniej jest
tu wątków osobistych, problemów małżeńskich i uciążliwych przemyśleń. Początek
powieści właściwie jest ich pozbawiony, później dochodzą do głosu, ale szybko
okazuje się, że ich obecność jest naprawdę uzasadniona fabularnie dla przebiegu
intrygi. Przy okazji mamy pogłębione portrety psychologiczne bohaterów drugoplanowych, przez co stają się dla mnie pełnoprawnymi uczestnikami fabuły
i poświęcanie im czasu nie drażni tak bardzo.
Po drugie, zbrodnia opisana w Osiemnastu stopniach poniżej zera jest bodaj najbardziej realistyczna (co nie
oznacza, że nie przybiera zaskakującej formy - wręcz przeciwnie). Któż z nas
bowiem nie zetknął się - prawdopodobnie w teorii - z problemem kradzieży
tożsamości, a w skrajnym wypadku nawet kradzieży całego życia?
Ahnhem zdecydowanie jest
miłośnikiem rozwiązań spektakularnych i dramatycznych. Odnosi to swój efekt,
chociaż ja przyznaję, że po przeczytaniu trzeciej jego książki skonstruowanej
wciąż w ten sam sposób czuję się nieco przytłoczona. Nie zmienia to faktu, że
jest to autor, którego polecam, i jeśli za jakiś czas na rynku pojawi się
czwarta część przygód Fabiana Riska, na pewno po nią sięgnę, chociaż nie jestem
szczególną miłośniczką kryminalnych serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz