wyd. Bellona |
Dla osoby, która chociaż trochę interesuje się historią
Polski nie jest żadną tajemnicą, że opowieść o naszych władcach i ich rodzinach
może być porywającym scenariuszem pod niejeden film. Pod warunkiem, oczywiście,
że ktoś przyłoży się do sprawy i nie pójdzie w kierunku „Korony Królów”.
Słynny
serial TVP nie będzie tematem tej recenzji, wspomnę jednak, że
obejrzałam całe 6 minut jednego z odcinków i zniosłabym naprawdę wszystko,
prócz tego, że średniowieczni bohaterowie mówią zupełnie współczesnym językiem.
Czyż może być coś dziwniejszego niż Kazimierz, krzyczący do ojca „Nie ożenię
się z poganką”? No, ludzie, trochę szacunku do widza... Zabawna była też
przyrządzana w kuchni papryka. Warzywo to pojawi się w Polsce dopiero za 200
lat.
Porzucając
superprodukcję narodowej telewizji, wracam do książki Iwony Kienzler. Z
założenia i tytułu ma to być pozycja poświęcona kobietom stojącym w cieniu
wielkich polskich władców. Doprecyzowuje zresztą to założenie sama autorka,
pisząc w przedmowie, iż inspirację dla niej stanowiły dzieje francuskich metres
nierzadko mających wpływ na życie polityczne i kulturalne kraju. Z tym właśnie
wiąże się moje główne zastrzeżenie pod adresem omawianego opracowania.
Iwona
Kienzler obiecała mi Poczet kochanek i metres... Dostałam historyczne
opracowanie, przywołującego różnego rodzaju istotne wydarzenia z polskiej
historii. Z wydarzeniami tymi czasami związane były postaci kobiece, czasami
nie... Nigdy jednak nie są przez Kienzler wysunięte na pierwszy plan, a tak w opracowaniu
poświęconym towarzyszkom polskich królów być przecież powinno. O ile jestem w
stanie zrozumieć, że książka mogła być pomyślana pod kątem osoby, która zbyt
wielkiego pojęcia o polskich dziejach nie ma, stąd też dokładne opisanie
pewnych wydarzeń, o tyle nie rozumiem, po co Kienzler przywołuje królów, u boku
których kobiety szukać próżno lub o których homoseksualnych skłonnościach
wiemy. Wszak to temat na zupełnie inną książkę, a w Poczcie... zajmują
zupełnie sporo miejsca. Kienzler bardzo dużo uwagi poświęca też nie kochankom i
nie żonom królów, ale na przykład nieślubnej córce Zygmunta Starego, Beacie
Kościelskiej, co również - moim zdaniem - jest tematem na inną opowieść.
Owszem,
znajdziemy u Kienzler interesująco opisaną Elżbietę Rakuszankę - „matkę królów”,
inaczej niż w obiegowych opiniach przedstawia się nam Barbarę Radziwiłłównę,
poznajemy zupełnie pomijaną w popularnych publikacjach Urszulę Meierin... Ja
jednak mam spory niedosyt. Autorka chciała postawić w centrum uwagi kobiety, o
których w podręcznikach historii się nie mówi i, szczerze powiedziawszy,
swojego celu nie zrealizowała. Stworzyła publikację trochę o wszystkim i o
niczym. Można przeczytać, ale zdecydowanie „obok tematu”.