wyd. Sonia Draga |
Po bardzo długiej przerwie - od pisania, a nie od czytania - wracam, choć nie w szczególnie wielkim stylu. Dom mgieł Erica Berga przyciągnął mnie okładką. W tym przypadku potwierdza się teza, by nie oceniać książki po okładce.
W domu Vev i Philippa dochodzi do masakry. Zjazd
klasowych kolegów gospodarza skutkuje trzema zgonami oraz jedną śpiączką. Gruba impreza? Tego właśnie nie wiadomo. Z tą historią z przeszłości w ramach dziennikarskiego śledztwa, prowadzącego do napisania reportażu, mierzy się dziennikarka Doro Kagel. Ma ona problem, aby stworzyć spójny tekst, ponieważ
świadków zdarzenia nie ma, zaś osoby, które mogłyby naświetlić całą historię,
nie chcą z nią rozmawiać.
Jak
łatwo się domyślić, czytelnik będzie miał tu do czynienia z dwoma planami
opowieści. Mam o to trochę pretensji: to jedna z kilku rzeczy, które są w Domu
mgieł schematyczne i mało twórcze. Pierwszy plan to obecne wydarzenia i
działanie Doro, druga zaś stanowi zapis feralnych wydarzeń. Dopowiadane po
kolei, rekonstruują sprawę i naprowadzają czytelnika na właściwy trop.
Książka
jest stosunkowo krótka, narracja szybka, brakuje mi tutaj atmosfery odkopywania
tajemnicy z zapomnienia. Plus dla autora za to, że właściwie każdej z postaci -
a trochę ich tutaj jest - poświęcił sporo czasu, aby zbudować psychologię i
historię poszczególnych bohaterów. Nie jest to książka zła, chociaż - muszę
przyznać - że czytywałam już lepsze i to nawet w kategorii thrillerów opartych
na podobnym pomyśle dziennikarskiego dochodzenia. Całość pewnie jednak nie
zapadnie mi w pamięć na dłużej.