|
wyd. W.A.B. |
Ludu polski, co to za kocopoły są...
Po Szeptuchę sięgnęłam z pewnymi
oczekiwaniami co do książki. Spodziewałam się ludowych klimatów,
ciekawostek, konfrontacji z przesądami. Ot, takie nasze słowiańskie fantasy...
Moje oczekiwania były tym wyższe, że wyczytałam gdzieś, że Miszczuk Szeptuchę
pisała kilka lat i to dzieło jej życia.
Muszę
powiedzieć, że zamysł był świetny. Niestety, umarł już w pierwszym rozdziale.
Główna bohaterka, Gosława Brzózka ukończyła właśnie studia medyczne i musi
odbyć obowiązkową praktykę. Wskutek decyzji matki, Gosława wybiera się na szkolenie
na kielecczyznę, do szeptuchy właśnie. Problem w tym, że Gosia nie znosi
wszystkiego, co wiejskie. Autorka kładzie czytelnikowi to do głowy dość
łopatologicznie, stosując najbardziej toporną formę: zasadę kontrastu. Już na
początku powieści Gosława, mieszkająca w mieście, narzeka na budzik imitujący
pianie koguta (jakby nie prościej było go nie używać) i zapach koni policyjnego
patrolu. Ów zapach dolatuje na pierwsze piętro w otoczeniu „świeżego zapachu
chłodnego poranka” w Warszawie w XXI wieku. Podkreślanie faktu, że stolica nie
przerobiła przełomowego w dziejach Polski wydarzenia zwanego chrztem, niewiele
zmienia w cudaczności tego obrazowania. Dodajmy też, że niechęć Gosławy
nakierowana jest nawet na ekologiczne kremy i kosmetyki w puzderkach, które jej
mama zamawia sobie u szeptuchy.
Zatrzymajmy
się na chwilę przy kwestii szeptuch. Z jednej strony bowiem autorka
już na samym początku nam mówi, że Polska ze zmienioną historią jest krajem,
gdzie bezrobocie jest niemal zerowe, biedy nie ma, ale jednocześnie panuje tu
katastrofalny poziom służby zdrowia. Później dowiadujemy się, że w tej
rzeczywistości szeptucha jest niejako lekarzem pierwszego kontaktu:
To one decydowały, czy chory powinien jechać do przychodni
lub szpitala. Stanowiły pierwszą linię obrony polskiej medycyny - sito, które
odsiewa naprawdę chorych od pozorantów i hipochondryków. [...] Medycyna zrobiła
się bardzo droga. Każde badanie i zabieg generuje olbrzymie koszty.
Dwa
akapity niżej natomiast czytamy:
Szeptuchy były tak zwaną prywatną służbą zdrowia, natomiast
lekarze państwową [...]. Szeptuchy znacznie lepiej zarabiały.
Generalny
zamysł rozumiem: chodziło o to, że Polacy w wizji Miszczuk są nacją zamożną, a
ponieważ zabiegi państwowej służby zdrowia są bardzo drogie, jeżdżą prywatnie do
szeptuch, na które ich stać (zatem te dużo zarabiają), aby uzyskać pomoc lub
ewentualnie zostać zakwalifikowanym do leczenia państwowego, które jest drogie.
Jeśli jednak ludzie są zamożni, mogliby skrócić tę ścieżkę i od razu zapłacić
za leczenie szpitalne, lekarskie, zamiast wydłużać sobie ścieżkę. Trochę mi się
to nie klei. Zostawmy
jednak ten wątek.
Dużo większym problemem dla fabuły jest to, że główna
bohaterka Szeptuchy jest postacią bezdennie głupią. Po ukończeniu studiów
medycznych nie potrafi zatamować krwotoku czy wykonać poprawnej resuscytacji,
twierdzi również, że od chodzenia po wiejskiej drodze zrobiła jej się czerwona
skóra na ścięgnach Achillesa. Skóra. Na ścięgnie. Tak. Sama
historia miłosna jest żywcem wzięta z jakiegoś nastoletniego Wattpada, dialogi
kwadratowe, humor wymuszony. Całość doposażona błędami logicznymi. Czytam, że
Gosława biegnie, po czym przewraca się i ląduje w dziurze. W akapicie kolejnym
napisano, że Gosia stoi obok dołu i nijak w żadnym momencie do niego nie
wpadła.
Mimo że
w kraju rządzi Mieszko XIV, Gosławie pisany jest romans z Mieszkiem I (spoko,
to nie spoiler, wszystko jest na okładce) - tym samym, który nie poślubił
Dobrawy. Myślę, że jakby wcześniej opowiedziano mu o Gosi, przemyślałby swój
wybór. Cała relacja opiera się na tym, że ona chce, potem on chce, ale ona
jednak nie, a potem jednak by chciała, ale nie.
Całość?
Tragiczna. Szkoda, bo uważam, że mitologia słowiańska, którą niedawno zaczęłam
odkrywać, temat szeptuch i ziołolecznictwa jest tak fascynujący, że stanowi
idealną kanwę do porywającej powieści. Tymczasem tutaj całej fuzji
współczesności z ludowością i pogaństwem brakuje rąk i nóg. Przede wszystkim
przedstawienie szeptuchy jako - de facto - oszustki, dorabiającej się na
naiwności ludzkiej, słabo świadczy o fascynacji Miszczuk tym tematem. Szeptucha jest książką, którą - mam wrażenie - pisała nastolatka dla
nastolatek. Nie widzę najmniejszego powodu, aby wydawać coś takiego w kategorii
fantastyka i twierdzić, że to wątpliwej jakości dzieło jest przeznaczone dla
dorosłego czytelnika.