Łączna liczba wyświetleń

sobota, 27 lipca 2019

Dolores Redondo - Ofiara dla burzy. Trzecia część serii


Ofiara dla burzy to zwieńczenie cyklu, którego akcja dzieje się w dolinie Baztán. Stanowi domknięcie wszystkich wydarzeń. Jednocześnie jest to dla mnie część najbardziej przewidywalna - trudno jednak się dziwić, gdy do lektury podchodzę mając za sobą wszystkie dane zebrane przez dwie wcześniejsze książki. Zdecydowanie Ofiara... jest też najbogatsza w górnolotne opisy, co już nie do końca mi odpowiada.

Mimo to ogólny poziom Redondo jest utrzymany. W dolinie rzeki Baztán umiera niemowlę. Okazuje się jednak, że pewne przesłanki wskazują, że nie jest to syndrom nagłej śmierci łóżeczkowej. Babcia dziecka upiera się, że jej wnuczka została zabrana przez Ingumę - demona wywodzącego się z mitologii baskijskiej, który kradnie dzieciom oddechy i pożera ich dusze. Ojciec dziewczynki zaś zachowuje się bardzo podejrzanie i w oczywisty sposób staje się pierwszym podejrzanym policji.

Pierwszym, ale nie ostatnim, bo Amaia Salazar nigdy nie zatrzymywała się na prostych rozwiązaniach. To śledztwo jednak będzie dla niej najtrudniejszym. Nieoczekiwanie pojawiają się wątki z przeszłości, które koniecznie trzeba odgrzebać, jej relacja z mężem popada w konflikty, a na horyzoncie pojawia się możliwość romansu, który jednak jest ściśle skorelowany ze śledztwem. Redondo w bardzo zręczny sposób opiera się przedramatyzowaniu tej opowieści, ucieka też przed sztampą romansu. Ofiara dla burzy nadal jest przede wszystkim solidnym kryminałem, tyle, że w naturalny sposób wspartym ludowością ludów baskijskich. Wspomniane przez mnie okoliczności miłosno-emocjonalne ze śledztwem ściśle się wiążą, możecie mi wierzyć na słowo. Przełożą się też na stan psychiczny Amaii, która - pokonawszy już wiele demonów z przeszłości - nadal ma do załatwienia ważne sprawy.

Ta część jest więc również bardzo mocno psychologiczna, co dla mnie akurat stanowi ogromną zaletę tej książki. Nie jest to psychologia podwórkowa, niedopracowana, a sposób narracji doskonale oddaje nienajlepszą kondycję inspektor Salazar.

Cały cykl to dla miłośników nietuzinkowych kryminałów prawdziwa gratka.

niedziela, 21 lipca 2019

"Świadectwo kości" Dolores Redondo, czyli dolina Baztán po raz drugi...

wyd. Czarna Owca
Świadectwo kości to kontynuacja wydarzeń opisanych w Niewidzialnym strażniku. Kontynuacja w sensie dosłownym: nie jest bowiem tak, jak często zdarza się w kryminalnych cyklach, iż poszczególne tomy łączy postać detektywa. Tu wydarzenia są naturalnym następstwem wszystkiego, co wydarzyło się w częściach wcześniejszych.
  
Trwa proces sądowy: konsekwencja wcześniejszego śledztwa Amaii Salazar. Nieoczekiwanie oskarżony popełnia samobójstwo i zostawia Amaii liścik z wiadomością. Informacja jest krótka, składa się z jednego słowa: Tarttalo.

Tarttalo to słowo-klucz do rozwiązania zagadki, jednocześnie zaskakujące wielością znaczeń. Najbardziej oczywiste tropy znowu wiodą do mitologii baskijskiej i zmuszają do odnajdywania ukrytych znaczeń. Dodatkowo sprawę komplikuje jednak zaangażowanie w cały konflikt zepchniętej na margines życia społeczności agotów. Od wieków zamieszkiwali oni w Bozate, będąc pozbawionymi praw. Przez wszystkie lata żyli w gettach, nie mieli prawa posiadania majątku, a ich odzież oznaczana była specjalnymi naszywkami. Nawet swoje nadejście musieli ogłaszać specjalnym dzwonkiem. Mimo że agoci byli katolikami, nawet Kościół odcinał się od nich, wyznaczając w czasie nabożeństw miejsca za kratami i przewidując osobną chrzcielnicę.

Ogólny klimat książki stanowi kontynuację Niewidzialnego strażnika. Jest mrocznie, tajemniczo, ponuro, a sama historia agotów rzuca niekorzystny cień na mieszkańców miasteczka. Wszystkie zawiłości próbuje rozwikłać Amaia, mimo trudności próbując pozostać wierną swoim przekonaniom na życie i na pracę policyjną:
Dobry policjant z wydziału zabójstw nie jest człowiekiem prostolinijnym, a jego umysł nie może działać w sposób nieskomplikowany. Spędzasz całe godziny, usiłując zrozumieć zabójcę, zrozumieć jego sposób myślenia, jego pragnienia, jego uczucia. Potem idziesz do kostnicy i patrzysz na jego dzieło. Oczekujesz, że trup odpowie na pytanie: dlaczego, bo wiesz, że w chwili, gdy zrozumiesz, jaki motyw kierował zabójcą, będziesz miał szansę go schwytać. Ale w większości przypadków to nie wystarczy, bo zwłoki są jedynie powłoką. Pustą, zepsutą powłoką. Niewykluczone, że zbyt długo prowadzono dochodzenia koncentrując się raczej na próbach odcyfrowania umysłu zbrodniarza niż na ofierze zbrodni. Przez całe lata w praktyce kryminalistycznej ofiarę uważano jedynie za końcowy produkt makabrycznego procesu, jakim jest zbrodnia. [...] Dopiero niedawno doszła do głosu wiktymologia i wykazała, że wybór ofiary nigdy nie jest losowy. Nawet kiedy wydaje się dziełem przypadku, to też coś znaczy.
Mimo atmosfery niesamowitości, którą podkreśla powracający jak bumerang Tarttalo - potwór, żywiący się krwią, itxusuria - korytarz dusz wokół domostw, gdzie grzebano nieochrzczone niemowlęta, giganci i boginie, samo śledztwo jest spójne, logiczne, a poszczególne działania pani inspektor wynikają z siebie. Wątki prywatne, które także i tu się pojawiają, mają wpływ na sprawę, więc nawet mi, nie znoszącej tzw. obyczajówek z wątkiem kryminalnym, trudno zaprzeczyć sensowności ich istnienia. Dodatkowo składają się one w równorzędną tajemnicę - tajemnicę rodzinną, a takie historie również bardzo lubię.

Klimat książki jest niepowtarzalny - trudno go porównać z jakąkolwiek inną lekturą. Polecam bardzo serdecznie miłośnikom mrocznego, trochę dusznego świata przedstawionego pełnego niedopowiedzeń, miłośnikom wątków mitologicznych, powieści grozy i niesamowitości, a także miłośnikom dobrze skrojonych kryminałów.

czwartek, 18 lipca 2019

Fantastyka z kryminałem w jednym... "Niewidzialny strażnik" Dolores Redondo

wyd. Czarna Owca
Książka jest świetna! Cała trylogia zresztą jest doskonała. Niewidzialny strażnik Dolores Redondo to pierwsza część cyklu kryminalnego z silnymi elementami fantastycznymi, podlanego wątkami zaczerpniętymi z mitologii Basków.

W dolinie rzeki Baztán znaleziono roznegliżowane zwłoki nastolatki. Okazuje się, że sprawę można powiązać z bardzo podobnymi, niewyjaśnionymi do tej pory. Tajemnicę rozwikłać ma detektyw Amaia Salazar, pochodząca z tych okolic i w szczególny sposób związana swoją historią rodzinną z okolicą. Samo miasteczko jest dziwne, tajemnicze, mieszkańcy pełni zagadkowości i niedopowiedzeń. Dookoła znajduje się magiczny las, który - według legend miejscowych - zamieszkiwany jest przez Basajuna, człekopodobną istotę opiekującą się pasterzami i pilnującą równowagi świata drzew. Czyż może być pomysł bardziej niedorzeczny niż powiązanie postaci Basajuna z tajemniczymi morderstwami? Jaką rolę pełni Mari - istota pilnująca zbiorów? A może rozwiązanie jest dużo bardziej realistyczne?

Chociaż w dolnie rzeki Baztán jeszcze 100 lat temu 90% mieszkańców wierzyło w czarownice i magię, Amaia próbuje dojść do prawdy, korzystając z tradycyjnych metod śledczych i szukając racjonalnego wyjaśnienia całości. Przy okazji zmierzyć się będzie musiała z demonami przeszłości oraz z zagadkami swojej rodziny.

Osobiście nie lubię kryminałów, w których życie śledczego opisywane jest bardzo szczegółowo. W przypadku tej książki nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Wszystko dlatego, że przeszłość Amaii oraz uwikłanie jej rodziny w miejscowe konflikty pozwala poprzez odsłanianie kolejnych kart z historii rodu, trzech sióstr, opowieści o rodzinnej piekarni, rozwikłać tajemnicę zbrodni. Zaczyna się od wędrówki śladem ciasteczka txatxingorii, a doprowadzi do konieczności stanięcia twarzą w twarz z tym, co dręczy Amaię oraz tym, czego wolałaby się nigdy nie dowiedzieć.

Całe miasteczko, dzięki sposobowi prowadzenia narracji, przypomina mi trochę miasteczko Twin Peaks. Taka sugestia widnieje zresztą w nocie wydawniczej na okładce i - tym razem - nie zawodzi. Jak na kryminał o wątkach fantastycznych przystało - a dodam, że naprawdę takich nie lubię - książka pozostawia czytelnika z pewnymi niedopowiedzeniami. Interesującymi na dodatek w swej formie, bo mamy nadzieję, że kolejna część cyklu udzieli odpowiedzi na nurtujące, nierozstrzygnięte pytania, jednocześnie takiej pewności nie mając.

Gorąco polecam!

niedziela, 14 lipca 2019

Patricka Melrose'a heroinowe instrukcje. Polecenie nietypowe

wyd. W.A.B.
Kiedy Patrick Melrose trafiał w moje ręce nie miałam właściwie jakichś szczególnych oczekiwań w temacie, chociaż pewne oczekiwania mi, oczywiście, towarzyszyły. Tymczasem Edward St Aubyn zwiódł je całkowicie, wprowadzając mnie w dziwną grę.

Pierwsza część książki (podtytuł Nic takiego) to opis - bardzo dosadny i bezpośredni - życia brytyjskiej socjety. Życia pełnego schematów, pozorów i gry w dobre wychowanie. Obserwujemy te wszystkie niuanse poprzez pryzmat zaprzyjaźnionych ze sobą rodzin. Takie Downton Abbey, tylko znacznie bardziej obrzydliwe i odstręczające.

Im dalej w las, tym bardziej obrzydliwie się robi. Obserwujemy poczynania tytułowego bohatera, Patricka Melrose'a, w których niewiele jest aktywności bohaterom przynależnej. To raczej mroczny, duszny i narkotyczny klimat, w którym znajdziemy chociażby dość zaskakującą dla mnie w swej szczegółowości instrukcję dawania sobie w żyłę.

Książka wciąga, ale i wjeżdża na głowę. To mistrzowskie połączenie satyry społecznej, okrucieństwa i obrzydlistwa umiejętnie przykrywanego elegancką obyczajowością brytyjskiej klasy wyższej. Polecam miłośnikom nieszablonowych rozwiązań.

wtorek, 9 lipca 2019

"Szeptucha" Miszczuk - recenzja mało pochlebna

wyd. W.A.B.
Ludu polski, co to za kocopoły są... 

Po Szeptuchę sięgnęłam z pewnymi oczekiwaniami co do książki. Spodziewałam się ludowych klimatów, ciekawostek, konfrontacji z przesądami. Ot, takie nasze słowiańskie fantasy... Moje oczekiwania były tym wyższe, że wyczytałam gdzieś, że Miszczuk Szeptuchę pisała kilka lat i to dzieło jej życia.

Muszę powiedzieć, że zamysł był świetny. Niestety, umarł już w pierwszym rozdziale. Główna bohaterka, Gosława Brzózka ukończyła właśnie studia medyczne i musi odbyć obowiązkową praktykę. Wskutek decyzji matki, Gosława wybiera się na szkolenie na kielecczyznę, do szeptuchy właśnie. Problem w tym, że Gosia nie znosi wszystkiego, co wiejskie. Autorka kładzie czytelnikowi to do głowy dość łopatologicznie, stosując najbardziej toporną formę: zasadę kontrastu. Już na początku powieści Gosława, mieszkająca w mieście, narzeka na budzik imitujący pianie koguta (jakby nie prościej było go nie używać) i zapach koni policyjnego patrolu. Ów zapach dolatuje na pierwsze piętro w otoczeniu „świeżego zapachu chłodnego poranka” w Warszawie w XXI wieku. Podkreślanie faktu, że stolica nie przerobiła przełomowego w dziejach Polski wydarzenia zwanego chrztem, niewiele zmienia w cudaczności tego obrazowania. Dodajmy też, że niechęć Gosławy nakierowana jest nawet na ekologiczne kremy i kosmetyki w puzderkach, które jej mama zamawia sobie u szeptuchy.

Zatrzymajmy się na chwilę przy kwestii szeptuch. Z jednej strony bowiem autorka już na samym początku nam mówi, że Polska ze zmienioną historią jest krajem, gdzie bezrobocie jest niemal zerowe, biedy nie ma, ale jednocześnie panuje tu katastrofalny poziom służby zdrowia. Później dowiadujemy się, że w tej rzeczywistości szeptucha jest niejako lekarzem pierwszego kontaktu:

To one decydowały, czy chory powinien jechać do przychodni lub szpitala. Stanowiły pierwszą linię obrony polskiej medycyny - sito, które odsiewa naprawdę chorych od pozorantów i hipochondryków. [...] Medycyna zrobiła się bardzo droga. Każde badanie i zabieg generuje olbrzymie koszty.
Dwa akapity niżej natomiast czytamy:

Szeptuchy były tak zwaną prywatną służbą zdrowia, natomiast lekarze państwową [...]. Szeptuchy znacznie lepiej zarabiały.
Generalny zamysł rozumiem: chodziło o to, że Polacy w wizji Miszczuk są nacją zamożną, a ponieważ zabiegi państwowej służby zdrowia są bardzo drogie, jeżdżą prywatnie do szeptuch, na które ich stać (zatem te dużo zarabiają), aby uzyskać pomoc lub ewentualnie zostać zakwalifikowanym do leczenia państwowego, które jest drogie. Jeśli jednak ludzie są zamożni, mogliby skrócić tę ścieżkę i od razu zapłacić za leczenie szpitalne, lekarskie, zamiast wydłużać sobie ścieżkę. Trochę mi się to nie klei. Zostawmy jednak ten wątek.

Dużo większym problemem dla fabuły jest to, że główna bohaterka Szeptuchy jest postacią bezdennie głupią. Po ukończeniu studiów medycznych nie potrafi zatamować krwotoku czy wykonać poprawnej resuscytacji, twierdzi również, że od chodzenia po wiejskiej drodze zrobiła jej się czerwona skóra na ścięgnach Achillesa. Skóra. Na ścięgnie. Tak. Sama historia miłosna jest żywcem wzięta z jakiegoś nastoletniego Wattpada, dialogi kwadratowe, humor wymuszony. Całość doposażona błędami logicznymi. Czytam, że Gosława biegnie, po czym przewraca się i ląduje w dziurze. W akapicie kolejnym napisano, że Gosia stoi obok dołu i nijak w żadnym momencie do niego nie wpadła.

Mimo że w kraju rządzi Mieszko XIV, Gosławie pisany jest romans z Mieszkiem I (spoko, to nie spoiler, wszystko jest na okładce) - tym samym, który nie poślubił Dobrawy. Myślę, że jakby wcześniej opowiedziano mu o Gosi, przemyślałby swój wybór. Cała relacja opiera się na tym, że ona chce, potem on chce, ale ona jednak nie, a potem jednak by chciała, ale nie.

Całość? Tragiczna. Szkoda, bo uważam, że mitologia słowiańska, którą niedawno zaczęłam odkrywać, temat szeptuch i ziołolecznictwa jest tak fascynujący, że stanowi idealną kanwę do porywającej powieści. Tymczasem tutaj całej fuzji współczesności z ludowością i pogaństwem brakuje rąk i nóg. Przede wszystkim przedstawienie szeptuchy jako - de facto - oszustki, dorabiającej się na naiwności ludzkiej, słabo świadczy o fascynacji Miszczuk tym tematem. Szeptucha jest książką, którą - mam wrażenie - pisała nastolatka dla nastolatek. Nie widzę najmniejszego powodu, aby wydawać coś takiego w kategorii fantastyka i twierdzić, że to wątpliwej jakości dzieło jest przeznaczone dla dorosłego  czytelnika.