Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 9 lipca 2019

"Szeptucha" Miszczuk - recenzja mało pochlebna

wyd. W.A.B.
Ludu polski, co to za kocopoły są... 

Po Szeptuchę sięgnęłam z pewnymi oczekiwaniami co do książki. Spodziewałam się ludowych klimatów, ciekawostek, konfrontacji z przesądami. Ot, takie nasze słowiańskie fantasy... Moje oczekiwania były tym wyższe, że wyczytałam gdzieś, że Miszczuk Szeptuchę pisała kilka lat i to dzieło jej życia.

Muszę powiedzieć, że zamysł był świetny. Niestety, umarł już w pierwszym rozdziale. Główna bohaterka, Gosława Brzózka ukończyła właśnie studia medyczne i musi odbyć obowiązkową praktykę. Wskutek decyzji matki, Gosława wybiera się na szkolenie na kielecczyznę, do szeptuchy właśnie. Problem w tym, że Gosia nie znosi wszystkiego, co wiejskie. Autorka kładzie czytelnikowi to do głowy dość łopatologicznie, stosując najbardziej toporną formę: zasadę kontrastu. Już na początku powieści Gosława, mieszkająca w mieście, narzeka na budzik imitujący pianie koguta (jakby nie prościej było go nie używać) i zapach koni policyjnego patrolu. Ów zapach dolatuje na pierwsze piętro w otoczeniu „świeżego zapachu chłodnego poranka” w Warszawie w XXI wieku. Podkreślanie faktu, że stolica nie przerobiła przełomowego w dziejach Polski wydarzenia zwanego chrztem, niewiele zmienia w cudaczności tego obrazowania. Dodajmy też, że niechęć Gosławy nakierowana jest nawet na ekologiczne kremy i kosmetyki w puzderkach, które jej mama zamawia sobie u szeptuchy.

Zatrzymajmy się na chwilę przy kwestii szeptuch. Z jednej strony bowiem autorka już na samym początku nam mówi, że Polska ze zmienioną historią jest krajem, gdzie bezrobocie jest niemal zerowe, biedy nie ma, ale jednocześnie panuje tu katastrofalny poziom służby zdrowia. Później dowiadujemy się, że w tej rzeczywistości szeptucha jest niejako lekarzem pierwszego kontaktu:

To one decydowały, czy chory powinien jechać do przychodni lub szpitala. Stanowiły pierwszą linię obrony polskiej medycyny - sito, które odsiewa naprawdę chorych od pozorantów i hipochondryków. [...] Medycyna zrobiła się bardzo droga. Każde badanie i zabieg generuje olbrzymie koszty.
Dwa akapity niżej natomiast czytamy:

Szeptuchy były tak zwaną prywatną służbą zdrowia, natomiast lekarze państwową [...]. Szeptuchy znacznie lepiej zarabiały.
Generalny zamysł rozumiem: chodziło o to, że Polacy w wizji Miszczuk są nacją zamożną, a ponieważ zabiegi państwowej służby zdrowia są bardzo drogie, jeżdżą prywatnie do szeptuch, na które ich stać (zatem te dużo zarabiają), aby uzyskać pomoc lub ewentualnie zostać zakwalifikowanym do leczenia państwowego, które jest drogie. Jeśli jednak ludzie są zamożni, mogliby skrócić tę ścieżkę i od razu zapłacić za leczenie szpitalne, lekarskie, zamiast wydłużać sobie ścieżkę. Trochę mi się to nie klei. Zostawmy jednak ten wątek.

Dużo większym problemem dla fabuły jest to, że główna bohaterka Szeptuchy jest postacią bezdennie głupią. Po ukończeniu studiów medycznych nie potrafi zatamować krwotoku czy wykonać poprawnej resuscytacji, twierdzi również, że od chodzenia po wiejskiej drodze zrobiła jej się czerwona skóra na ścięgnach Achillesa. Skóra. Na ścięgnie. Tak. Sama historia miłosna jest żywcem wzięta z jakiegoś nastoletniego Wattpada, dialogi kwadratowe, humor wymuszony. Całość doposażona błędami logicznymi. Czytam, że Gosława biegnie, po czym przewraca się i ląduje w dziurze. W akapicie kolejnym napisano, że Gosia stoi obok dołu i nijak w żadnym momencie do niego nie wpadła.

Mimo że w kraju rządzi Mieszko XIV, Gosławie pisany jest romans z Mieszkiem I (spoko, to nie spoiler, wszystko jest na okładce) - tym samym, który nie poślubił Dobrawy. Myślę, że jakby wcześniej opowiedziano mu o Gosi, przemyślałby swój wybór. Cała relacja opiera się na tym, że ona chce, potem on chce, ale ona jednak nie, a potem jednak by chciała, ale nie.

Całość? Tragiczna. Szkoda, bo uważam, że mitologia słowiańska, którą niedawno zaczęłam odkrywać, temat szeptuch i ziołolecznictwa jest tak fascynujący, że stanowi idealną kanwę do porywającej powieści. Tymczasem tutaj całej fuzji współczesności z ludowością i pogaństwem brakuje rąk i nóg. Przede wszystkim przedstawienie szeptuchy jako - de facto - oszustki, dorabiającej się na naiwności ludzkiej, słabo świadczy o fascynacji Miszczuk tym tematem. Szeptucha jest książką, którą - mam wrażenie - pisała nastolatka dla nastolatek. Nie widzę najmniejszego powodu, aby wydawać coś takiego w kategorii fantastyka i twierdzić, że to wątpliwej jakości dzieło jest przeznaczone dla dorosłego  czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz