Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 czerwca 2018

Koronkowa makabra Pierre'a Lemaitre

wyd. Muza
Do książek Pierre’a Lemaitre’a długo nie mogłam się przekonać. Kilka razy zaczynałam lekturę, dość szybko ją porzucałam. Po lekturze Koronkowej roboty nie rozumiem, skąd wynikała moja początkowa niechęć, choć - antycypując - dodam, że przy kolejnych tomach przygód komisarza Verhoevena przypomniałam sobie, na czym polegał problem.

Koronkowa robota to naprawdę koronkowo przemyślany kryminał. Mamy tu wszystko, co w książce reprezentującej ten gatunek być powinno: brutalną zbrodnię, trudne śledztwo - dla mnie ogromny plus za intertekstualność tego śledztwa, składanie puzzli tej zagadki w całościowy obrazek. Nawet życie prywatne pana komisarza nie irytuje mnie tak, jak zwykle, gdyż po pierwsze: nie dominuje nad całością, a po drugie: ma dla tej całości sens.

Zbrodnia jest naprawdę brutalna, a ze względu na plastyczność opisu nie jest to książka dla każdego czytelnika. Próbka? Bardzo proszę:

Po prawej leżały na podłodze szczątki ciała z rozprutym brzuchem i połamanymi żebrami, które przebiły jakąś czerwono-białą fałdę, prawdopodobnie żołądek, a także pierś, tę w każdym razie, która nie została odcięta, jakkolwiek trudno to było z cała pewnością stwierdzić z tej przyczyny, że to ciało - kobiety, to było pewne - pokrywały ekskrementy, spod których prześwitywały niezliczone ślady ukąszeń. Naprzeciwko, po lewej, leżała głowa (druga, też kobiety) o wypalonych oczach i dziwnie krótkiej, jakby wtłoczonej w ramiona szyi. Z czeluści jej rozdziawionych ust wystawały białoróżowe kanały tchawicy i żył. [...] Nieco dalej spoczywało inne ciało, do którego ta głowa (chyba że ta pierwsza) być może kiedyś należała. Ciało za pomocą głębokich nacięć częściowo odarto ze skóry.
Ten makabryczny wizerunek to jednak dopiero początek. Wszystkie znaki wskazują, że Verhoeven stawić czoła musi seryjnemu mordercy, w dodatku bardzo inteligentnemu i próbującemu go wciągnąć w grę ze śmiercią na pierwszym planie.

Lemaitre stworzył przede wszystkim misterną intrygę i pod tym względem jest to naprawdę „koronkowe” dzieło. Mamy tu nawiązania do literatury światowej, także tej kryminalnej, co czytelnika wymagającego z całą pewnością zachęci do dalszych literackich poszukiwań wraz z francuskim śledczym. Ten dodatkowo zmierzyć będzie musiał się z problemami ze swymi współpracownikami i możliwym „przeciekiem”.

W płaszczyźnie kryminału nie chcę zdradzić zbyt wiele. Odchodząc od tego obszaru, chciałabym jednak zwrócić uwagę na niezwykłą dbałość o szczegóły także w zakresie komponowania postaci. Bohaterowie Lemaitre nie są komponowani wszyscy według jednego wzoru. Mają różne charaktery, różny styl pracy, targają nimi odmienne emocje... Prawdopodobnie dlatego, zupełnie wyjątkowo, nie przeszkadza mi częste nawiązywanie do życia prywatnego bohaterów. Ono jest tu po coś, rzutuje na zachowania wykreowanych postaci i myślę, że wielu twórców, pragnących pisać kryminały z wątkiem obyczajowym (a w rzeczywistości piszących obyczajówki z wątkiem kryminalnym) od Lemaitre’a powinno się uczyć, jak stworzyć taki efekt.

Wyróżnić trzeba też język. Intrygujący, budujący napięcie, jednocześnie różny dla różnych bohaterów. Nawet, gdy akcja zwalnia tempa, tempo książki nie jest spowolnione. Reasumując: jeden z najlepszych kryminałów, jakie przeczytałam kiedykolwiek! Polecam koniecznie!

sobota, 16 czerwca 2018

Zmarnowana szansa... "Latarnia" Deborah Lawrenson

wyd. Albatros
Bardzo nie lubię książek z niewykorzystanym potencjałem! A mogło być tak pięknie...

Latarnia to historia opowiedziana przez Eve. Kobieta pracuje jako tłumaczka. Jej życie jest nudne i monotonne do czasu, gdy na życiowej drodze spotyka Dominica. Za jego sprawą przeprowadza się do prowansalskiej posiadłości Les Genévriers, która - przynajmniej według informacji na okładce książki - skrywać ma wiele tajemnic, zarówno samego Dominica, jego byłej żony, posiadłości oraz najbliższej okolicy.

Spodziewałam się fascynującej książki z tajemniczym domostwem i rodzinnym sekretem w tle. Cóż, przebłyski takiej narracji możemy na kartach Latarni odnaleźć. Tajemnice domu, mebli, niedopowiedziana historia o byłej żonie, prywatne śledztwo Eve... Wszystko to okraszone zostało zbiorem miejscowych podań i legend, w tym ciekawie przedstawionej alternatywnej opowieści o Petrarce i Laurze. Gdyby autorka trzymała się tych wątków i tego sposobu opowiadania, z całą pewnością powstałaby wciągająca opowieść. Tymczasem, z przyczyn dla mnie zupełnie niezrozumiałych, autorka brnie w kierunku wspomnień Eve z dzieciństwa, zjawy jej brata pojawiającej się w kuchni i opowieści o matce... Pewnie miało być mroczniej, dla mnie wyszło chaotyczniej... Oczywiście, w którymś momencie książki (właściwie na ostatnich stronach) to się wszystko zbiega i nawzajem wyjaśnia...

Moim skromnym zdaniem, gdyby Lawrenson skupiła się bardziej na tajemniczym domu i rzekomych (?) kłamstwach męża, napisałaby dużo lepszą powieść.

Bardzo na niekorzyść tej książki zadziałało również niezdecydowanie autorki: czy bardziej chce strwożyć tajemnicą, czy bardziej zachwycić Prowansją. Obok zjaw i demonów przeszłości mamy więc nostalgiczne opisy tego, jak to Eve i Dominic zafascynowali się nowym miejscem do tego stopnia, że światowy kryzys, który zdominował przekazy medialne, w ogóle ich nie dotykał. Zważywszy, że Dominic był biznesmenem zdecydowanie to rozsądna postawa... Mamy też czułe opisy tego, iż „piątki są pomarańczowe, lśniące i gładkie”... Oprócz intrygujących prowansalskich podań (jak choćby to o Petrarce) zderzamy się też z masą innych, zbędnych opowieści, jak choćby o czarnym dziku mordującym ludzi w lesie.

Dodam też, że przez całą książkę zastanawiałam się, dlaczego tytuł powieści brzmi Latarnia. Na szczęście zrozumiałam to w ostatnim rozdziale. Na szczęście, bo nie wszystkie wątki autorka zdecydowała się rozwiązać i pokończyć. W tym przypadku jednak w niedopowiedzeniach nie tkwi żadna moc i żaden urok opowieści.

czwartek, 14 czerwca 2018

Kultowy Hannibal

Jest i on: kultowy bohater popkultury, motyw literacki, pewien wzorzec odmieniony przez wszystkie przypadki. Mam za sobą wszystkie trzy serie i jestem zachwycona... dwiema pierwszymi.

Mads Mikkelsen w roli Hannibala jest doskonały. Uważam, że doskonale wpasował się w rolę psychopaty w eleganckim garniturze, skupionego na książkach, najlepszym winie i wykwintnej kuchni (że z zaskakującymi składnikami, to rzecz druga). Może chwilami aż za dobrze, bo fragmentami miałam poczucie przerysowania. Nieznaczne to jednak były chwile. Sceny gotowania - tyleż obrzydliwe, co doskonałe, szczególnie jeśli chodzi o genialne zdjęcia.

Hugh Dancy, grający Willa Grahama, z kolei wzbudził we mnie niesamowite pokłady empatii, która - na przestrzeni kolejnych odcinków zmieniała się również i w inne uczucia. Jest sympatyczny, zagubiony, no i łączy nas miłość do psów.

Zachwyt mój trwa jednak tylko przez dwa sezony, a może i półtora nawet. Trzecia część była już dla mnie przekombinowana. Przesadzono z oniryzmem, jakimś mistycyzmem i zdecydowanie przekombinowano. Oglądałam, gdyż - nie da się ukryć - domknięto tu wszystkie wątki. Męczyłam się jednak bardzo.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

„Coś musiało ciążyć na tej rodzinie, skoro starannie wyselekcjonowane fakty miały stać się publiczną wiarą także wtedy, gdy nikt z zainteresowanych nie będzie stąpał już po tej ziemi". Tajemnica Charlotte Bronte

wydawnictwo: MG
Współczesnemu czytelnikowi nazwisko Brontë kojarzy się przede wszystkim z legendą o trzech genialnych siostrach i ich nieszczęsnym bracie, żyjących gdzieś wśród odludnych wrzosowisk.
Wszystko, co przez długie lata wiedzieliśmy na temat genialnych sióstr-pisarek, było legendą w dużej mierze ukształtowaną przez samą Charlotte. Mistrzowsko opracowała mit i markę Brontë, jak moglibyśmy to określić dzisiejszym językiem marketingu. Jedyne źródła, jakie zachowały się w odniesieniu do twórczości, dotyczą właśnie Charlotte. Podejrzewano nawet, że to do niej należy całkowity dorobek wszystkich trzech sióstr. Wszystko, co wiemy na temat chociażby Emily, włącznie z tym, że napisała Wichrowe Wzgórza, jest informacją uzyskaną od jej starszej siostry.
 Możliwe, że były trzy genialne siostry. Możliwe, że była jedna, która przekonała pozostałe, by uległy jej pomysłowi i biblijnie obdzieliła je talentami.
Relacji świadków jest niewiele i są one raczej zgodne. Charlotte była drobniutką kobietą, obdarzoną mądrym i hipnotycznym spojrzeniem. Zarówno ona, jak i jej współcześni uważali, że nie grzeszyła urodą, jej wydawca zaś, George Smith twierdził nawet, że „oddałaby cały swój geniusz i sławę za to, żeby być piękną”. Większość późniejszych informacji o życiu i twórczości Charlotte pochodziła z biografii autorstwa Elizabeth Gaskell, przyjaciółki pisarki. Książka powstała już w kilka miesięcy po śmierci Charlotte na prośbę jej ojca. Dzisiaj wiemy, że nie było to dzieło rzetelne. Stanowiło raczej kontynuację tak pieczołowicie tworzonej przez całą rodzinę legendy. Baśni raczej, bo w rodzinnej opowieści nie brakuje takich elementów.

Sióstr Brontë w ogóle było pięć. Dwie najstarsze, Maria i Elizabeth zmarły jako dzieci w odstępie zaledwie miesiąca. Cztery lata wcześniej umarła ich matka. Dziewczynki oraz ich brat, Patrick wychowywały się pod czujną opieką ojca, pastora oraz siostry matki, która - zdaniem Eryka Ostrowskiego - w tej bajce odgrywała rolę złej macochy. Tak, był też brat... Niespełniony artysta, który nie udźwignął roli jedynego męskiego potomka i popadł w alkoholizm... Sześć lat po śmierci swej ciotki, w 1848 roku pożegnał się ze światem doczesnym. Później śmierć zabrała Emily i Anne. Pozostał tylko pastor i Charlotte właśnie.

Coś musiało ciążyć na tej rodzinie, skoro starannie wyselekcjonowane fakty miały stać się publiczną wiarą także wtedy, gdy nikt z zainteresowanych nie będzie stąpał już po tej ziemi. I Charlotte Brontë musiała być częścią tej historii... Dlaczego tak zależało jej na anonimowości? Dlaczego upierała się, by publikować pod męskim pseudonimem nawet wówczas, gdy powszechnie znano jej płeć?
Eryk Ostrowski wie dobrze, że cała dzisiejsza wiedza na temat sióstr Brontë, jest kreacją Charlotte oraz jej ojca. Wie, że kryje się za tym tajemnica. Próbuje ją odkryć. Jednocześnie w swoje śledztwo angażuje czytelnika zaznajomionego z twórczością sióstr. Pyta: dlaczego Jane Eyre stworzona przez Charlotte jest tak inna niż bohaterki Profesora - bliższe raczej twórczości Anne?  Z kolei Lokatorka Wildfell Hall Anne tak bardzo różni się od Agnes Grey, że tę drugą można spokojnie przypisać Emily...

Charlotte Brontë i jej siostry śpiące to fantastyczna opowieść, która Kopciuszka przedstawia nam jako anty-Kopciuszka. Ostrowski próbuje pokazać nam dzieje tytułowej bohaterki i jej rodziny jako palimpsest. Palimpsest, w którym brak wersów, a nawet całych stron, i które nadpisać trzeba analizą tekstu i dokumentacji. Ostrowski przegląda listy, zapiski, notatki, wysuwa teorie, które potwierdza bądź obala... Książka jest odpowiednia zarówno dla osób, które twórczość sióstr znają - zaciekawia, poszerza horyzont, dorzuca nowe interpretacje, jak i dla tych, którzy są przed lekturą wspomnianych powieści - opowiada fabułę, przedstawia bohaterów i szkicuje ich sylwetki. Nie zabraknie tu wątków masońskich, wynikających z sympatii taty Brontë, i całkiem prawdopodobnego morderstwa dokonanego przez Patricka na swojej ciotce...

Śmierć Charlotte także jest owiana tajemnicą. Zmarła jako mężatka spodziewająca się dziecka, teoretycznie najbardziej spełniona ze swojego rodzeństwa. Jak więc pogodzić z tą wersją pogłoski, jakoby została otruta arszenikiem przez swojego męża?

Charlotte Brontë i jej siostry śpiące czyta się fantastycznie. Opowieść biograficzna wciąga lepiej niż niejeden kryminał, a liczne zdjęcia, ryciny i rysunki dodają całości realizmu. Polecam bardzo i mówię to ja - osoba, która miłośniczką biografii nigdy nie była.

środa, 6 czerwca 2018

"Szkarłatna głębia" trzyma poziom!

wyd. MUZA SA
Miłośnikom przedstawiać nie muszę - Szkarłatna głębia Krzysztofa Bochusa to kolejna część cyklu, którego bohaterem jest Christian Abell (o poprzednich tomach pisałam tutaj i tutaj). Najnowsza książka zdecydowanie trzyma poziom wcześniejszych kryminałów, co mnie - jako miłośnika konwencji - cieszy niezmiernie.

Mamy rok 1934. Atmosfera panująca w Prusach Wschodnich gęstnieje, nie brakuje sympatyków nowych idei, choć są i tacy, w których wzbudzają one niepokój. Christian Abell wysłany zostaje do Elbląga, by wyjaśnić zbrodnię dokonaną w tamtejszym domu modlitwy. Kłopot polega na tym, że ofiara to ważna postać hermetycznej mennonickiej wspólnoty. Dodatkowy mur milczenia budują niewyjaśnione sprawy z przeszłości tego człowieka.

Pisanie kryminałów jest sztuką niełatwą, jeśli zaś mamy do czynienia z kryminałem retro, trudność jest dodatkowa. Na bazie moich wcześniejszych czytelniczych doświadczeń śmiało mogę stwierdzić, że łatwo przedobrzyć, popadając w encyklopedyczny ton wyjaśniania niuansów epoki lub - chcąc tego niebezpieczeństwa uniknąć - zaniedbać szczegóły i stworzyć książkę zupełnie nie związaną z czasem, w którym osadzona została akcja. Bochus doskonale znajduje złoty środek. Osobiście bardzo lubię czytać kryminały, z których mogę jednak dowiedzieć się czegoś interesującego: czy to w zakresie psychologii, czy też historii lub kulturoznawstwa. Przygody Christiana Abella w zupełności mój apetyt zaspokoiły. Cała zbrodnia - skomplikowana i zagadkowa - stanowi trzon powieści, wokół którego dzieje się dużo. Dużo, ale nie przesadnie. Czytelnik otrzymuje sporo informacji na temat realiów ówczesnego świata, wydobycia bursztynu, specyfiki społeczności mennonickiej... Bochus jednak nie przedobrzył - to nie cytowanie Wikipedii (nie tylko dlatego, że w latach 30. XX wieku z oczywistych względów było niemożliwe), lecz naturalnie angażująca narracja.

Autorowi zdecydowanie udało się odzwierciedlić klimat epoki. Z całą pewnością duża zasługa odpowiedniego potraktowania psychologii postaci. Zarówno Christian Abell, jak i osoby mu towarzyszące, nie żyją w oderwaniu od otaczającego świata. Wszystko, co dzieje się wokół: przemiany społeczno-polityczne, ale i zawirowania życia prywatnego, odbijają się na myślach, zachowaniu i motywacjach bohaterów. To niesłychany plus dla czytelników uwielbiających realizm.

Powieści Krzysztofa Bochusa nie są banalną książką, której atutem jest przede wszystkim to, że "dobrze się ją czyta". To przede wszystkim dobrze napisana powieść. Autor przykłada dużą wagę do odzwierciedlenia realiów ówczesnej rzeczywistości i jak najwierniejszego oddania klimatu wydarzeń i to się czuje! Bardzo polecam: nie tylko miłośnikom kryminałów retro, ale także także fanom dobrze skonstruowanych psychologicznie bohaterów.