Wydawnictwo Kobiece |
Dziewczyna, która wróciła Susan Lewis to kolejna na mojej półce książka, która miała być thrillerem
psychologicznym. Nie jest nim - powiedzmy to sobie szczerze.
W tym
przypadku najbardziej zadziwiająca jest dla mnie konstrukcja samej książki. Wychodzi
ona od wydarzeń współczesnych, by cofnąć się w czasie o kilkanaście lat, by
później przeplatać przeszłość z teraźniejszością. Mam wrażenie, że taki zamysł
konstrukcyjny pognębił fabułę, ponieważ zabił wszelkie napięcie i konieczność
domyślania się „co tak naprawdę wydarzyło się w przeszłości”.
Początek zaś
jest niezły. Dowiadujemy się o istnieniu Amelii, która do domu i restauracji
Jules trafiła jako nieznośne i rozwydrzone dziecko. Na podstawie informacji, iż
jako dorosła kobieta Amelia wychodzi z więzienia oraz ogromnego poruszenia,
jakie ta nowina wywołuje w Jules, domyślamy się, że wydarzyło się coś złego.
Nie wiemy jednak co, choć w prologu sprzedano nam informację, że to Amelia
przyczyniła się do śmierci swojej matki, będąc jeszcze dzieckiem.
Bardzo
podobała mi się narracja odnosząca się do psychologii głównej bohaterki, czyli
Jules. Autorka świetnie sportretowała huśtawkę nastrojów, moralne dylematy,
wątpliwości dobrze sportretowanej i absolutnie nie papierowej bohaterki. Nacisk
na psychologię postaci spowodował jednak, iż fabuła rozwijała się zbyt wolno,
jak na mój gust, a wydarzenia przedstawiane były zbyt prosto, nie pozostawiając
ani odrobiny miejsca na „czytelnicze śledztwo”. Sporym przyczynkiem do takiego
stanu rzeczy stał się również niezrozumiały dla mnie zabieg opisania dokładnie
wszystkiego: jak Jules poznała swojego męża, jacy są jej teściowie,
drobiazgowych opowieści o dalszej rodzinie i przyjaciołach... Zbyt duża ilość
bohaterów, nie mających wpływu na akcję jako taką, rozmyło kompletnie istotę
książki.
Dobre
psychologiczne potraktowanie postaci Jules bynajmniej nie oznacza, że tak samo
autorka postąpiła z resztą postaci. Córka Jules jest wyidealizowana do granic
możliwości, podobnie jak grupa najbliższych przyjaciół. Całość ratuje tylko to,
że historia opowiedziana jest z punktu widzenia bohaterki, idealizację można
więc tłumaczyć matczyną miłością i późniejszymi tragicznymi wydarzeniami.
Kompletnie
natomiast nie rozumiem obecności w fabule ducha. Postać nadprzyrodzona nie
zmienia w fabule zupełnie niczego, nie wyjaśnia i nie precyzuje żadnych
wydarzeń. Pojawiający się ni stąd, ni zowąd bucik z tamtego świata jest
wtrętem, który absolutnie niczego do powieści nie wnosi, a tylko odrealnia
całość i każe nam wątpić w przytomność umysłu Jules. Do zasadności tego wątku w
książce nie przekona mnie chyba nikt.
Ogólnie
rzecz biorąc, to kolejna książka, którą wrzucam na półkę z napisem „A pomysł
był dobry”.