Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 30 stycznia 2018

Z "dziewczyną" w tytule rzadko bywa dobrze...

Wydawnictwo Kobiece
Dziewczyna, która wróciła Susan Lewis to kolejna na mojej półce książka, która miała być thrillerem psychologicznym. Nie jest nim - powiedzmy to sobie szczerze.

W tym przypadku najbardziej zadziwiająca jest dla mnie konstrukcja samej książki. Wychodzi ona od wydarzeń współczesnych, by cofnąć się w czasie o kilkanaście lat, by później przeplatać przeszłość z teraźniejszością. Mam wrażenie, że taki zamysł konstrukcyjny pognębił fabułę, ponieważ zabił wszelkie napięcie i konieczność domyślania się „co tak naprawdę wydarzyło się w przeszłości”.

Początek zaś jest niezły. Dowiadujemy się o istnieniu Amelii, która do domu i restauracji Jules trafiła jako nieznośne i rozwydrzone dziecko. Na podstawie informacji, iż jako dorosła kobieta Amelia wychodzi z więzienia oraz ogromnego poruszenia, jakie ta nowina wywołuje w Jules, domyślamy się, że wydarzyło się coś złego. Nie wiemy jednak co, choć w prologu sprzedano nam informację, że to Amelia przyczyniła się do śmierci swojej matki, będąc jeszcze dzieckiem.

Bardzo podobała mi się narracja odnosząca się do psychologii głównej bohaterki, czyli Jules. Autorka świetnie sportretowała huśtawkę nastrojów, moralne dylematy, wątpliwości dobrze sportretowanej i absolutnie nie papierowej bohaterki. Nacisk na psychologię postaci spowodował jednak, iż fabuła rozwijała się zbyt wolno, jak na mój gust, a wydarzenia przedstawiane były zbyt prosto, nie pozostawiając ani odrobiny miejsca na „czytelnicze śledztwo”. Sporym przyczynkiem do takiego stanu rzeczy stał się również niezrozumiały dla mnie zabieg opisania dokładnie wszystkiego: jak Jules poznała swojego męża, jacy są jej teściowie, drobiazgowych opowieści o dalszej rodzinie i przyjaciołach... Zbyt duża ilość bohaterów, nie mających wpływu na akcję jako taką, rozmyło kompletnie istotę książki.

Dobre psychologiczne potraktowanie postaci Jules bynajmniej nie oznacza, że tak samo autorka postąpiła z resztą postaci. Córka Jules jest wyidealizowana do granic możliwości, podobnie jak grupa najbliższych przyjaciół. Całość ratuje tylko to, że historia opowiedziana jest z punktu widzenia bohaterki, idealizację można więc tłumaczyć matczyną miłością i późniejszymi tragicznymi wydarzeniami.

Kompletnie natomiast nie rozumiem obecności w fabule ducha. Postać nadprzyrodzona nie zmienia w fabule zupełnie niczego, nie wyjaśnia i nie precyzuje żadnych wydarzeń. Pojawiający się ni stąd, ni zowąd bucik z tamtego świata jest wtrętem, który absolutnie niczego do powieści nie wnosi, a tylko odrealnia całość i każe nam wątpić w przytomność umysłu Jules. Do zasadności tego wątku w książce nie przekona mnie chyba nikt.

Ogólnie rzecz biorąc, to kolejna książka, którą wrzucam na półkę z napisem „A pomysł był dobry”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz