O Piotrze Adamku nie słyszałam
wcześniej nic. Na jego powieści Dago i Syndykat trafiłam, przeglądając
publikacje w ramach aplikacji Legimi. Temat zainteresował mnie na tyle, że
pobrałam, zaczęłam czytać i... po raz pierwszy w życiu byłam na autora zła.
Wszystko dlatego, że Piotr
Adamek wpadł na fantastyczny pomysł i zepsuł go sposobem pisania.
Wiem, że obie książki zostały wydane dzięki self-publishingowi, a za redakcję i
korektę odpowiadał sam autor. Tym gorzej
Dago to historia śledztwa inspirowanego średniowieczną broni. Główny bohater powieści, Paweł (a
jednocześnie narrator - przynajmniej w niektórych fragmentach), w ramach
rozbudowywania swojej kolekcji, kupuje na aukcji replikę broni znanej nam z opowieści o
bitwie pod Grunwaldem. Miecze okazują się być, ku zaskoczeniu głównego zainteresowanego, średniowiecznymi
autentykami. Oczywiście, jak możemy się spodziewać, Piotr nie będzie jedynym człowiekiem, który pragnie je mieć w
swojej kolekcji i na tych przepychankach w poszukiwaniu odpowiedzi na
historyczne zagadki opiera się akcja książki.
Jeśli skojarzył Wam się teraz Pan
Samochodzik, to bardzo dobrze, bo ogólny klimat, a może i zamysł, jest bardzo podobny.
Niestety, to koniec dobrych rzeczy, które powiem. Dalszej przyjemności z
lektury czerpać nie potrafiłam - z ogromnym bólem serca, bo fanką konwencji jestem - ze względu na straszny język, błędy składniowe,
językowe, kpiny z interpunkcji, a momentami nawet nielogiczności. Jako przykład
wystarczy podać fragment opisujący ucieczkę przed fałszywym policyjnym
pościgiem z punktu widzenia Pawła (narratora w tym fragmencie). Ni stąd, ni
zowąd nagle zaczynamy czytać relację Pawła na temat tego, co równolegle dzieje
się w samochodzie pościgowym, w którym go, oczywiście, nie ma. Podsłuchu i
monitoringu również tam nie ma, narracja zaś prowadzona jest równolegle, nie
jako relacja z przeszłych wydarzeń.
Druga rzecz to dialogi: skalane
potocznością do granic. Taka krytyka w moim wykonaniu brzmi zabawnie, ponieważ
zwykle czepiam się sztuczności rozmów prowadzonych przez bohaterów. Nigdy
jednak nie chodziło mi o to, by pisać topornie, ciężko i z pogardą dla zasad
obowiązujących w języku polskim.
W Syndykacie, niestety, nie
jest lepiej. Tutaj akcja przenosi nas do Rumunii oraz tajemniczych górskich
jaskiń, które zdają się być podejrzanym magazynem kradzionych dzieł sztuki.
Mamy tutaj podobny temat, podobny sposób konstrukcji i, na nieszczęście,
analogiczne do wcześniejszego dzieła błędy.
Przykro mi to mówić, ale strona techniczna
całkowicie psuje mi przyjemność z lektury, a - ponieważ lubię takie
przygodowo-kryminalne powieści z historią w tle - moje rozczarowanie jest podwójne.
Piotrze Adamku! Jeśli jakimś cudem to czytasz, pomogę ci zrobić korektę i
redakcji kolejnej książki, bo pomysły są świetne. Są one największym plusem i jeśli pojawiłyby się w szkolnym wypracowaniu
gimnazjalisty, oceniłabym je poprawnie. W powieści z prawdziwego zdarzenia
jednak oczekuję nieco więcej.