wyd. Evanart |
O matko i córko... Nie wiem, co próbowałam przeczytać.
Przyznaję się bez bicia, że nie doczytałam książki do końca. Narracja mnie
zabiła.
Mamy tu
jakiś „domek marzeń”, mamy mieszkającą w nim dziewczynę, której życie wynika ze
skomplikowanej historii rodzinnej, sięgającej czasów wojny, gdy trup słał się
gęsto. Cała historia rodu została streszczona w żołnierskich słowach w obrębie
kilkunastu pierwszych stron, czytelnik w zasadzie jest więc postawiony przed
faktem dokonanym i nie ma żadnej tajemnicy do odkrywania. W ogóle żadnej
zagadki tutaj nie ma, ponieważ autorka wyrzuca nam wszystko na stół, nie
szczędząc komentarza.
Nie
bardzo rozumiem również zabieg poprzedzania każdego rozdziału mądrym cytatem
(cudzysłów jasno nam na to wskazuje), który - jak się lepiej przyjrzeć, jest
cytatem z samej autorki. Nie wiem, czy chodzi o ustawienie autorki w miejscu
„mądrej głowy”, której przemyślenia nadają się na motto, czy o cokolwiek
innego, ale to chyba średnio dobry pomysł. Tym mniej wybitny mi się wydaje, że
żadne to mądrości życiowe, lecz truizmy w stylu „Niedopowiedzenia rodzą
domysły” albo „Tajemnica murem więzi prawdę”.
Ode
mnie: wielkie „NIE”. „Nie” za pozbawienie czytelnika przyjemności odkrywania
czegokolwiek, „nie” za łopatologię i wreszcie „nie” za brak idei przewodniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz