Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 11 czerwca 2020

4 x o tym samym. "Wędrowne ptaki" Wilczyńska

wyd. Czwarta Strona

Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety, omawiany tytuł poważnie rozminął się z moimi oczekiwaniami...

Tytułowe Wędrowne ptaki to prawdopodobnie cztery przyjaciółki, które w podobnym czasie wprowadzają się na ulicę Kwiatową. Elementem łączącym wszystkie pojawiające się na kartach powieści historie jest Malwina - 30-letnia ograniczona mentalnie istota, która doprowadziła mnie do rozpaczy.

Nota wydawnicza twierdzi, że „wszyscy kiedyś opuścimy rodzinne gniazdo, żeby rozwinąć skrzydła. Czasami lot bywa trudny i wydaje się, że zabraknie nam sił. Ale każdy wędrowny ptak w końcu znajduje drogę do domu”. Zapewnienie urocze, tyle, że pierwszy wędrowny ptak - wspomniana Malwina - w ramach usamodzielniania wprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę przez jej rodziców, irytując się na matkę „Będę mogła robić, co chcę, mówić, co chcę i ustawiać, co chcę i gdzie chcę. Przecież nie mam już szesnastu lat, do cholery!”. Z kolei Lilianna przeprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę pozostałą po rozwodzie, a pieniędzy wystarcza jej jeszcze na nową toyotę Rav4. Nie chciałabym tutaj rzucać tekstem, że lepiej się płacze w mercedesie, ale jednak to rozwijanie skrzydeł przez cztery bohaterki, mające doskonałe wręcz warunki materialne naprawdę średnio mnie przekonuje. A gdyby tak choć jedna z nich musiała spłacać kredyt...

Prolog, opisujący nam wszystkie okoliczności wprowadzek, trwa przez 25% książki (120 stron) i kiedy wydaje się, że za chwilę akcja się rozkręci, zaczynają się schody. Fabuła w Wędrownych ptakach polega bowiem na tym, że ta sama historia jest bowiem opowiedziana w perspektywie czterech różnych punktów widzenia - również niezbyt oryginalnych. Poza tym akcji nie ma tu właściwie w ogóle, nie dzieje się nic, co pchałoby te wydarzenia do przodu.

Opowieść rozpoczyna Malwina, którą najbardziej denerwuje, że nagle umiera jej ojciec i w związku z tym musi zająć się różnymi rzeczami, na które akurat nie ma ochoty. Do tych rzeczy zaliczają się na przykład odwiedziny u dopiero co owdowiałej matki. Dziewczyna nie ma na to ochoty, ponieważ twierdzi, że sama to przeżywa. Jej ignorancja w konsekwencji niemal prowadzi do samobójstwa starszej pani, ale dziewczyna zachowuje się jakby nie docierała do niej powaga sytuacji, tłumacząc psychiatrze w szpitalu, że przecież ona też cierpi. Cała ta scena jest dość sztuczna. Może uwierzyłabym jeszcze w psychiatrę mówiącego „niech się pani przestanie użalać nad sobą”, bo i taka forma terapii istnieje, ale w psychiatrę wyrzucającego osobę z gabinetu w taki sposób, w jaki zostało to przedstawione w książce, już nie.

Osobiście zaskoczyło mnie to, że każda z bohaterek-narratorek mówi tak, jakby zwracała się bezpośrednio w kierunku czytelniczki. Od Malwiny usłyszymy więc wprost „Ty sobie chyba sprawy nie zdajesz, co trzeba zrobić, żeby zorganizować pogrzeb...". Najwyraźniej więc Wilczyńska zakłada, że jej czytelniczkami nie są dorosłe i świadome osoby. To zresztą zaledwie jeden z takich zwrotów, bo naprawdę jest ich wiele.. Każda z bohaterek zaczepia czytelniczkę, a nawet próbuje ją wciągnąć w świat przedstawiony, używając stwierdzeń: „Chcesz wiedzieć, co było dalej?”, „Może trzeba czasu? Jak myślisz?”, „Lepiej będzie, jak pójdziesz...” czy też „Poczekaj, bo mały ryczy”. Sam zabieg jest dość interesujący w kwestii formalnej, być może byłby nawet skuteczny, gdyby autorka zbudowała wcześniej wyraziste postaci i pokusiła się o jakąś więź pomiędzy bohaterkami a czytelniczką. Nie został położony grunt pod taką relację, więc nadużywana maniera zwracania się do mnie bezpośrednio działa na mnie wyłącznie irytująco.

Odchodząc od formy na powrót do treści, także nie ma tu niczego, co mogłoby być dla mnie interesujące. Opowiedziana historia to po prostu luźne wydarzenia. Próżno tu szukać jakiegoś motywu przewodniego, wątku wiodącego, pewnie miałabym kłopot, by chociaż streścić, co się na kartach powieści dzieje, dlatego, że wszystko jest bardzo nijakie. Pewien potencjał ma wątek uczucia rodzącego się między Malwiną a jej przyjacielem, ale Wilczyńska nie była łaskawa uczynić z tego motywu pierwszoplanowego. Nie uważam więc, żeby Wędrowne ptaki można było komukolwiek proponować jako interesującą powieść obyczajową.