Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 grudnia 2020

Kryminały na święta... Antologia "Upiorne Święta"

 

Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką twórczości Brytyjczyka i jego tekstu wcale nie uważam za najlepszy. 

Akcja każdego opowiadania nawiązuje do Bożego Narodzenia, choć poszczególni bohaterowie - wbrew ogólnemu trendowi - nie nazwaliby go najlepszym dniem w roku. Każdy z autorów ma swoją wizję tego, co może pójść nie tak... Część tekstów bardzo przypadła mi do gustu, część mniej, ale w zasadzie dowodzi to tylko tego, że każdy w tym zbiorze powinien znaleźć coś do siebie. Które opowiadania spodobały się mnie?

Po pierwsze, Już nie jesteś smutkiem Jakuba Ćwieka. To opowiadanie niepokojące, nieco odrealnione, ale przez to wcale nie mniej przerażające. Grupa bezdomnych zostaje zaproszona na wigilijną kolację, którą organizuje pewna fundacja. Warto skorzystać, bo co złego może się stać, prawda? No właśnie....

W podobnym tonie utrzymany jest Rezerwat nieznanego mi wcześniej Marka Zychli. Zaczyna się przygotowaniami do rodzinnej wieczerzy wigilijnej. Wiemy, że jest dziwnie, choć nie wiemy dlaczego. Chwilę później okazje się, że mamy do czynienia z rzeczywistością postapokaliptyczną, dziwną i niepokojącą antyutopią… Pomysł jest świetny, wykonanie również, choć w niektórych scenach brakuje konsekwencji.

Pozytywnie zaskakuje także Jakub Bielawski, z którym również nie miałam przyjemności wcześniej. To pięknie napisana, ale ponura i przygnębiająca baśń o wojnie i umierającym mieście. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem po ulicach błąkają się niewidomi i kalecy, a pośród nich Sergiusz – bajkokleta rozważający możliwość szukania czegoś lepszego gdzieś indziej… Tylko czy w ogóle istnieje jakieś „coś innego”? Nie czytałam wcześniej żadnego tekstu autorstwa Bielawskiego, widzę jednak, że był to błąd. Niepowtarzalny styl, mrok opowieści i wrażliwość sprawiają, że mam ochotę na więcej – szczególnie, że świat przedstawiony mógłby być doskonałą kanwą pod powieść.

Upiorne święta to także nazwiska Mastertona, Urbanowicza, Greń, Hildebrandta. Ten ostatni bardziej mnie zniesmaczył niż zatrwożył. Hanna Greń zdecydowanie poszła w kierunku powieści obyczajowej, ale dla jej fanów akurat to nie powinno być zaskoczeniem. Nie twierdzę, że zachwyt i szum wokół Urbanowicza jest nieuzasadniony, do mnie jednak nie przemawia. Koszmarek Mastertona na temat robienia kiełbasy z dzieci bardziej mnie jednak rozbawił, choć niewątpliwie ma swój urok.

Poza trzema opowiadaniami, które szczególnie zapadły mi w pamięć: Ćwieka, Zychli i Bielawskiego, w pozostałych dostrzegam sporo niekonsekwencji. Nie jest tak, że średni tekst zyska, gdy opublikuje się go obok znanego nazwiska. Czasami raził mnie prosty język. Czasem niepotrzebnie wielokrotnie składane i ubogacane metaforami zdania. Mimo wszystko są tu prawdziwe perełki.

Książkę przeczytałam w ramach współpracy ze Sztukater.pl.

piątek, 3 lipca 2020

Mała społeczność, zbrodnia, sprytny detektyw i media... Takie combo - "Dziewczyna we mgle" Carrisi

wyd. Albatros
Zacznijmy od tego, na czym bazuje fabuła Dziewczyny we mgle Carissiego... Czyli od dwóch planów wydarzeń. Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.

Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili przyjezdnym pracownikom. W takich właśnie okolicznościach znika Anna Lou - spokojna, związana z lokalną społecznością, religijną nastolatka. Na miejsce przybywa agent Vogel, który ma pomóc lokalnej policji rozwikłać tajemnicę. Od samego początku jednak nie traktuje sprawy jako zaginięcia. Uznaje ją za porwanie, jednocześnie będąc przekonanym, że Anna Lou nie opuściła miasteczka.

Sedno całej książki stanowi właśnie postać agenta specjalnego. Vogel jest specyficzną osobą. Już na początku historii domyślić się można, że - ze względu na swoje wcześniejsze postępki - nie ma dobrej prasy. Autor wyjaśni nam, na czym polegały grzeszki śledczego i będą miały one znaczenie dla oceny jego postaci. Vogel uważa, że kluczem do szybkiego rozwikłania zagadki jest przewrotne wejście w grę z mediami. To ryzyko podejmuje. W książce pojawia się też postać prostolinijnego, szukającego prawdy Borghiego, stanowiącego dla Vogela antytezę.

Są dwa różne czasy, w których robi się to, co się ma do zrobienia. Teraz i potem. Odłożenie może wydać się mądre, czasami istnieje potrzeba poważnego zastanowienia się nad różnymi sytuacjami i ich możliwymi skutkami. Niestety, w pewnych okolicznościach zbyt długie zastanawianie się może się zamienić w wahanie lub, co gorsza, w niemoc. Opóźnienie oznacza pogarszanie spraw.
Dziewczyna we mgle jest książką utrzymaną w klimacie tajemnicy niewielkiej społeczności - dokładnie tak jak lubię. Akcja rozwija się niespiesznie, stopniowo, zmuszając czytelnika do odkrywania sekretu powoli. Drobiazgi, szczegóły - wszystko ma znaczenie, a efekt i tak jest zaskakujący. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Mistrzostwo!

Jak wskazuje okładka, istnieje też film na podstawie powieści. Również świetny!

czwartek, 11 czerwca 2020

4 x o tym samym. "Wędrowne ptaki" Wilczyńska

wyd. Czwarta Strona

Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety, omawiany tytuł poważnie rozminął się z moimi oczekiwaniami...

Tytułowe Wędrowne ptaki to prawdopodobnie cztery przyjaciółki, które w podobnym czasie wprowadzają się na ulicę Kwiatową. Elementem łączącym wszystkie pojawiające się na kartach powieści historie jest Malwina - 30-letnia ograniczona mentalnie istota, która doprowadziła mnie do rozpaczy.

Nota wydawnicza twierdzi, że „wszyscy kiedyś opuścimy rodzinne gniazdo, żeby rozwinąć skrzydła. Czasami lot bywa trudny i wydaje się, że zabraknie nam sił. Ale każdy wędrowny ptak w końcu znajduje drogę do domu”. Zapewnienie urocze, tyle, że pierwszy wędrowny ptak - wspomniana Malwina - w ramach usamodzielniania wprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę przez jej rodziców, irytując się na matkę „Będę mogła robić, co chcę, mówić, co chcę i ustawiać, co chcę i gdzie chcę. Przecież nie mam już szesnastu lat, do cholery!”. Z kolei Lilianna przeprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę pozostałą po rozwodzie, a pieniędzy wystarcza jej jeszcze na nową toyotę Rav4. Nie chciałabym tutaj rzucać tekstem, że lepiej się płacze w mercedesie, ale jednak to rozwijanie skrzydeł przez cztery bohaterki, mające doskonałe wręcz warunki materialne naprawdę średnio mnie przekonuje. A gdyby tak choć jedna z nich musiała spłacać kredyt...

Prolog, opisujący nam wszystkie okoliczności wprowadzek, trwa przez 25% książki (120 stron) i kiedy wydaje się, że za chwilę akcja się rozkręci, zaczynają się schody. Fabuła w Wędrownych ptakach polega bowiem na tym, że ta sama historia jest bowiem opowiedziana w perspektywie czterech różnych punktów widzenia - również niezbyt oryginalnych. Poza tym akcji nie ma tu właściwie w ogóle, nie dzieje się nic, co pchałoby te wydarzenia do przodu.

Opowieść rozpoczyna Malwina, którą najbardziej denerwuje, że nagle umiera jej ojciec i w związku z tym musi zająć się różnymi rzeczami, na które akurat nie ma ochoty. Do tych rzeczy zaliczają się na przykład odwiedziny u dopiero co owdowiałej matki. Dziewczyna nie ma na to ochoty, ponieważ twierdzi, że sama to przeżywa. Jej ignorancja w konsekwencji niemal prowadzi do samobójstwa starszej pani, ale dziewczyna zachowuje się jakby nie docierała do niej powaga sytuacji, tłumacząc psychiatrze w szpitalu, że przecież ona też cierpi. Cała ta scena jest dość sztuczna. Może uwierzyłabym jeszcze w psychiatrę mówiącego „niech się pani przestanie użalać nad sobą”, bo i taka forma terapii istnieje, ale w psychiatrę wyrzucającego osobę z gabinetu w taki sposób, w jaki zostało to przedstawione w książce, już nie.

Osobiście zaskoczyło mnie to, że każda z bohaterek-narratorek mówi tak, jakby zwracała się bezpośrednio w kierunku czytelniczki. Od Malwiny usłyszymy więc wprost „Ty sobie chyba sprawy nie zdajesz, co trzeba zrobić, żeby zorganizować pogrzeb...". Najwyraźniej więc Wilczyńska zakłada, że jej czytelniczkami nie są dorosłe i świadome osoby. To zresztą zaledwie jeden z takich zwrotów, bo naprawdę jest ich wiele.. Każda z bohaterek zaczepia czytelniczkę, a nawet próbuje ją wciągnąć w świat przedstawiony, używając stwierdzeń: „Chcesz wiedzieć, co było dalej?”, „Może trzeba czasu? Jak myślisz?”, „Lepiej będzie, jak pójdziesz...” czy też „Poczekaj, bo mały ryczy”. Sam zabieg jest dość interesujący w kwestii formalnej, być może byłby nawet skuteczny, gdyby autorka zbudowała wcześniej wyraziste postaci i pokusiła się o jakąś więź pomiędzy bohaterkami a czytelniczką. Nie został położony grunt pod taką relację, więc nadużywana maniera zwracania się do mnie bezpośrednio działa na mnie wyłącznie irytująco.

Odchodząc od formy na powrót do treści, także nie ma tu niczego, co mogłoby być dla mnie interesujące. Opowiedziana historia to po prostu luźne wydarzenia. Próżno tu szukać jakiegoś motywu przewodniego, wątku wiodącego, pewnie miałabym kłopot, by chociaż streścić, co się na kartach powieści dzieje, dlatego, że wszystko jest bardzo nijakie. Pewien potencjał ma wątek uczucia rodzącego się między Malwiną a jej przyjacielem, ale Wilczyńska nie była łaskawa uczynić z tego motywu pierwszoplanowego. Nie uważam więc, żeby Wędrowne ptaki można było komukolwiek proponować jako interesującą powieść obyczajową.