Łączna liczba wyświetleń

sobota, 27 października 2018

Skandynawia policyjnie... "Punkt Borkmanna"


wyd. Czarna Owca
Punkt Borkmanna to moment w śledztwie, w którym nie potrzebne są już dodatkowe informacje i dane. Śledczy musi po prostu usiąść i poukładać w spójną całość wszystko, czego dowiedział się wcześniej.

W drugiej części serii - o pierwszej pisałam tutaj - Van Veeteren przebywa na wakacjach. Kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, które wybrał na swój relaks, w miejscowości Kaalbringen dochodzi do dwóch zabójstw. Na pierwszy rzut oka kompletnie szalony człowiek odrąbuje ludziom głowy siekierą. Nic więc dziwnego, że miejscowa policja, do tej pory zajmująca się głównie kradzieżami łódek, pobiciami i, sporadycznie, narkotykami, potrzebuje pomocy. Spodziewają się, że przysłany zostanie im jakiś ważniak i zasadniczo niewiele się mylą, choć Van Veeteren wydaje się być mniej niesympatyczny i gburowaty niż w części wcześniejszej.

Właśnie ta część wcześniejsza, czyli Nieszczelna sieć bardzo podobała mi się ze względu na konstrukcję i prowadzenie relacji ze śledztwa. Moim skromnym zdaniem, Punkt Borkmanna jest w tej kategorii jeszcze lepszy. Całe dochodzenia trwa około miesiąc, a czytelnik z kolejnymi etapami śledztwa bez problemu może się zapoznać. Nie są one traktowane po macoszemu. Opisy są dokładne, ale nie nużące, dynamiczne, wciągające czytelnika w akcję.

Nesser umknął także przed pułapką, w którą dostać się było nietrudno, stosując motyw zdolnego śledczego, wspomnianego wyżej „ważniaka”, przyjeżdżającego na prowincję. Łatwo wyobrazić sobie schemat, w którym Van Veeteren byłby jedynym myślącym pośród wioskowych głupków. Tymczasem tak nie jest. Policjanci z Kaalbringen są fachowcami, którzy przez przyjazdem wsparcia zajmowali się sprawą, przesłuchiwali świadków, a których teraz, jako miejscowych i znających środowisko, Van Veeteren często prosi o pomoc i to bez zadęcia nieobcego niektórym geniuszom. Lokalna policja to, równie dopracowani psychologicznie i biograficznie: zdolna i ambitna Beate Moerk, inspektor Münster zmagający się z rodzinnymi kłopotami czy też Kropke - spec od researchu, narzekający na nadmiar nadgodzin.

Można zarzucić Nesserowi, że pomiędzy bohaterami, także policjantami, zachodzi zbyt mało interakcji. Dla mnie jednak to spory atut. Nigdy nie byłam zwolenniczką bardzo rozbudowanych wątków prywatnych, doceniam więc, że Nesser pisze o nich tylko tyle, ile potrzebujemy dla uwiarygodnienia postaci i ich psychologicznego zbudowania. Doceniam również realia jesiennego, szwedzkiego miasteczka, które poza sezonem turystycznym popada w charakterystyczny marazm.

Ja polecam, choć osoby dla których skandynawski kryminał sprowadza się do pani Lackberg, pewnie będą rozczarowane.

wtorek, 23 października 2018

Poradnik dla mistrza uwodzenia? "Flirtologia"

wyd. Burda Książki
Jeśli nie umiesz flirtować, ten poradnik raczej Ci w tym nie pomoże. Mimo że obiecuje.

Jean Smith jest antropologiem kulturowym, który - jeśli wierzyć zapowiedzi z okładki tej książki - postanowił odrzeć randkowanie z mitów, które wokół niego narosły i wyciągnąć ludzi z portali internetowych na światło dzienne. Wszystko po to, aby dać im mechanizmy do odzyskania kontroli nad życiem uczuciowym. Cel zacny, ale, obawiam się, niezrealizowany.

Owszem, autor w kilku szybkich zdaniach przytacza najczęstsze problemy, które stają na drodze swobodnego flirtu. Pisze o lęku przed słowem „nie” wobec zaproszenia na kawę, o niepotrzebnym nabijaniu sobie głowy scenkami z komedii romantycznej, o tym, że atrakcyjność tkwi w głowie, a nie w ciele... Niby wszystko przydatne, ale nic w tym odkrywczego. Wszystko było już powtarzane przez psychologów po wielokroć.

Nie ze wszystkimi zasadami Jean Smith mogę się jednak zgodzić. Cechy fizyczne się nie liczą? Zejdźmy na ziemię. W przypadku osób stabilnych emocjonalnie fizyczność zapewne nie jest priorytetem, ale nie jest tak, że nie liczy się w ogóle. To na niej zatrzymujemy wzrok.

Streszczę zatem cały poradnik w jednym zdaniu: jeśli chcesz nauczyć się flirtować, zacznij rozmawiać z ludźmi swobodnie i bądź sobą. Może jeszcze dorzućmy do tego, że aby znaleźć wymarzonego partnera, trzeba wiedzieć, kogo się szuka. Ot, cały sekret.

niedziela, 14 października 2018

Nigdy nie ufaj internetowi... "Dylematy Laury"

Zastanawia mnie: jak to się robi? Jak się doprowadza do sytuacji, gdy grafomańska powieść wydana self-publishingiem ma na znanym portalu do oceniania książek (Lubimy Czytać) średnią notę: 7,87, z czego siedmiokrotnie uzyskała najwyższą możliwą liczbę punktów (10) i tylko raz najniższą (1). Teraz drugi raz ode mnie.

Nie ufałam okładce tej książki i gdybym posłuchała swoich przeczuć, w ogóle po Dylematy Laury bym nie sięgnęła. Marta Matulewicz twierdzi, że powieść powstała z tęsknoty za Bridget Jones. Podobieństw między Laurą a Bridget jednak nie ma, poza tym, że Matulewicz na siłę stara się uczynić z wykreowanej przez siebie postaci życiową pierdołę.

Czytelnik, niestety, już od pierwszych stron dostrzega, że Laura jest kretynką. Oczywiście, nie jesteśmy wtedy jeszcze pewni swojej diagnozy, przymykając oko na zachowanie dziewczyny w hali lotniska. Przez pierwszą stronę z łaskawą pobłażliwością uznałam, że może się tak zdarzyć, gdy szesnastoletni podlotek po raz pierwszy korzysta z tego środka transportu. Tymczasem na siódmej stronie ebooka czytam: W swoim dwudziestopięcioletnim życiu miałam dość mężczyzn, którzy udawali, że mnie kochali, udawali, że są singlami (choć biały pasek na serdecznym palcu mówił sam za siebie), lub udawali, że mają pieniędzy w nadmiarze [...]. Ot, więc swoisty paradoks. Mamy dwudziestopięcioletnie dziewczę, które próbuje nam wmówić, że doświadczeń życiowych ma na karku tyle co czterdziestoletnia kobieta po dwóch rozwodach, a zachowuje się jakby przed chwilą skończyła gimnazjum. Taki zabieg nie może skończyć się dobrze...

Autorka zresztą musi bardzo nie lubić Laury, skoro każe jej robić wszystkie te rzeczy, które każe robić. Dziewczyna podpala atrapę kominka w mieszkaniu wynajmowanym przez swą londyńską przyjaciółkę, zatrzaskuje klucze w mieszkaniu, by uczynić włam przez okno, deklaruje samodzielny remont, nie słuchając, iż wynajmująca nie może dokonywać prac remontowych bez zgody agencji... W związku z pretensjami przyjaciółki na temat wszystkich idiotycznych wyczynów, rodzi się zaskakujący dialog, poświadczający deficyty umysłowe  dziewczyny:
- [...] jeśli to dotrze do właścicieli tego domu bądź agencji, mogą mi podwyższyć czynsz, a nawet wypowiedzieć umowę. [...] W tym momencie nie chodzi już tylko o drzwi, chodzi o to, że pod ten dom przyjechała policja, dodaj do tego wypadek w zeszłym tygodniu i mogę mieć przez to duże nieprzyjemności.
- Rozumiem, jak tylko znajdę pracę, to się od razu wyprowadzę, by zaoszczędzić ci dalszych problemów.
- Nie o to mi chodziło.
- Więc o co? Nic z tego nie rozumiem.
- Chcę, żebyś była ostrożniejsza!
- Czy myślisz, że ja to wszystko planuję?
- Nieważne. Nie rozumiesz albo nie chcesz zrozumieć.
- Skoro nieważne, to po co o tym rozmawiamy?
... i w ten uroczy sposób Laura przechodzi do rozmowy na temat życia erotycznego przyjaiółki.

Przez większość książki mam wrażenie, że Laura do Londynu przyjechała z kraju trzeciego świata, a nie z Polski. [...] duża liczba sklepów, duże kasy, mnóstwo maszyn biletowych, restauracje, małe pubu, a nad tym wszystkim ogromna tablica, na której widać było godzinę odjazdu pociągu, numer peronu oraz mijane stacje”. Pewnie. W Polsce na tablicach odjazdów nie ma podanych godzin... „Od razu zauważyłam butiki z ciuchami, butami, okularami, drogerię, perfumerię, sklep z rzeczami za jednego funta, piekarnię z grecką flagą na szybie, a do tego dentystę, psychiatrę, pralnię.... Pewnie, w Polsce nie ma ani jednej z tych rzeczy... Mam silne wrażenie, że wspomniany psychiatra akurat naszej bohaterce by się przydał. Niestety, w książce nie ma takiego wątku.

 Jest aż zanadto szczegółowych instrukcji, które podpowiedzą wam jak żyć, gdybyście przypadkiem wyjechali do Londynu. Zosia, koleżanka naszej Laury, tłumaczy jej szczegółowo, jak działa londyńskie metro oraz elektroniczne bilety, jak należy pisać CV, a także opisuje, że gdy idzie się do restauracji chińskiej w Londynie, wystrój utrzymany jest w chińskim stylu. Biblioteka w Londynie zaś wygląda całkiem jak biblioteka w Szczecinie... Fascynujące. Dowiedzieć się też możemy, iż oferty pracy znajdują się często w internecie, a praca w sklepie odzieżowym jest trudna. Serio, wybaczyłabym wszystkie te kiksy, gdyby główna bohaterka była młodsza, przynajmniej o jakieś dziesięć lat.

Z drugiej strony nie ona jedna nie grzeszy inteligencją. Ana, dziewczyna pracująca w siłowni, w której chce pracować Laura, proponuje, że przejrzy CV dziewczyny. Czyta je dokładnie, mówi, że jest napisane poprawnie, po czym pyta Laurę, czy napisała w CV swój numer telefonu... Jeśli je przeczytała przed sekundą, powinna ten numer telefonu widzieć, do klina jasnego!

Zaczynam się zastanawiać, czy wstawienie takich elementów miało na celu rozbudowanie książki czy stanowiło efekt braku pomysłu na wypełnienie luk pomiędzy idiotycznymi wybrykami dziewczyny? Wszak te popisy stanowią tu jedyny element akcji, oprócz scen, w których Zosia przyprowadza do mieszkania nowego chłopaka. Chłopców zaś będzie kilku i wszyscy będą atrakcyjni: strażak Scott, chirurg Paweł i hiszpański krewny sąsiadki, Migiel [sic!].

Reasumując, jeśli książka powstała z tęsknoty za Bridget Jones, to lepiej niech tęsknota została zaspokojona oryginałem i nie płodziła więcej takich wątpliwej jakości dzieł. Koło Bridget Dylematy Laury ani nie stały, ani nawet nie leżały. Humor na siłę, nieśmieszny, koślawy język i bohaterowie, którzy mają problemy z myśleniem. Z mojej strony ogromne „nie”.

sobota, 6 października 2018

Lemaitre po raz kolejny...

wyd. Muza
Niestety, ani wydawnictwo nie porzuciło obranej w Alex narracji, ani też Lemaitre nie powrócił do tego, co tak zachwyciło mnie w Koronkowej robocie.

Oprócz opowieści snutej w czasie teraźniejszym, momentami mamy do czynienia również z zastosowaniem narracji pierwszoosobowej - bardzo niekonsekwentnie i nie do końca zrozumiale. Po świetnej pierwszej części trylogii kolejne to już, niestety, tylko coraz gorsze kontynuacje. Spośród wszystkich trzech pozycji, ta jest zdecydowanie najsłabszą, najmniej zaskakującą, a momentami nawet ciągnącą się na siłę.

Myślę, że spokojnie można podarować sobie tę książkę, choć - na pewno - miłośników pisarza nie przekonam.