wyd. Muza |
Koronkową robotą byłam zachwycona, nic więc dziwnego, że jak najszybciej sięgnęłam po Alex - drugą część cyklu. Tutaj, niestety, już tak pięknie nie było, z czego
zamierzam się czym prędzej wytłumaczyć.
Mniej
więcej 75% przyjemności z lektury odebrała mi zmiana sposobu narracji.
Wydawnictwo to samo, tłumaczka ta sama, języka francuskiego nie znam, więc nie
wiem, na ile oryginał uzasadniał przejście z czasu przeszłego na czas
teraźniejszy. Nienawidzę... „Louis wsuwa głowę przez drzwi, po czym wchodzi.
Widząc na biurku inspektora rozrzucone kartki, gestem pyta: mogę? Camille kiwa
głową, że tak. Louis odwraca kartki [...]”. Mimo całej mojej niechęci do
takiego sposobu opowiadania historii, najbardziej irytujące jednak jest to, że
ta narracja nie jest konsekwentna i przeplata się ze standardowym czasem
przeszłym.
Druga
zmiana, z jaką mamy tu do czynienia i która - moim zdaniem - odebrała książce
całe napięcie, z którym mieliśmy do czynienia w Koronkowej robocie to
zastosowanie dwóch punktów widzenia. Pierwszy plan to wszystko, co dzieje się w
związku z prowadzonym śledztwem, drugi zaś opowiada historię porwania tytułowej
Alex oraz jej dalszych losów po porwaniu. Niby w pierwszej części przygód
komisarza Verhoevena ten punkt widzenia poszukiwanego mordercy też się pojawił
(w formie listów), jednak nie był on wprowadzany naprzemiennie z główną
opowieścią. Tutaj od samego początku zastosowano równoległą opowieść Alex, co
dla mnie odebrało większość tej tajemnicy i zagadki, która tak zachwycała tom
wcześniej. Zamiast zagadkowości mamy chaos, nie odpowiadający mi w ogóle,
zabrakło przy tym efektu zaskoczenia. Nawet bardziej brutalne sceny nie
wzbudzały takich emocji jak w części poprzedniej. Poważnie spadło także tempo
akcji.
Istnieje
oczywiście spora szansa, że narracja popsuła mi całą lekturę i najzwyczajniej
się do książki uprzedziłam. Nie zmienia to faktu, że oceniam ją znacznie niżej
od tomu pierwszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz