wyd. WAB |
Lubię kryminały retro. Lubię też klimat niesamowitości. Z
tych właśnie przyczyn Kareta Marty Giziewicz bardzo wpasowała się w moje
czytelnicze skłonności, choć nie ukrywam, że pozostał pewien niedosyt. Jest to jednak pierwsza książka Giziewicz,
liczę więc na tendencję zwyżkową.
Mamy
połowę XIX wieku. Warszawa. Konrad Masternowicz jest jednym z nielicznych
Polaków zatrudnionych w rosyjskiej administracji. Z tej przyczyny podejrzewa
się go o różnego rodzaju ciemne sprawki, a - przyznać trzeba - jego zachowanie
również nie zachęca otoczenia do nawiązania bliższej znajomości. Nieoczekiwanie nasz bohater
stanie wobec konieczności rozwiązania zagadki śmierci. Dzień po uroczystym
otwarciu Hotelu Europejskiego na ulicy, w wypadku komunikacyjnym, jak byśmy
dzisiejszymi słowami powiedzieli, ginie arystokratka znana ze swojej
filantropijnej działalności. Informacje na temat wydarzenia dostarczane przez
świadków nie ułatwią Masternowiczowi odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę się
wydarzyło:
To była taka piękna kareta. Duży powóz, proszę pana, z drzwiami i oknami. Pomalowany na czarno, a na bokach miał czerwone kwiaty. [...] Powóz pędził strasznie, a jak przejeżdżał koło hotelu, to, peoszę pana, zrobiło się tak zimno, że członki drętwiały, a włosy stawały dęba. [...] powóz nie był prawdziwy, to się przeraziłem. [...] On przemieszczał się, ale jego koła stały nieruchomo, a z przodu nie było koni, tylko obłok, który ciągnął powóz. A z okien, proszę pana, lała się krew!
Kareta
stanowi zapis wspomnień samego Masternowicza oraz relacji świadków przez niego
przesłuchiwanych oraz osób zaangażowanych w jego działania. Momentami jednak
autorka ucieka od czystych relacji, które śledczy tworzył na potrzeby swoich
przełożonych, wnikając w uczucia, myśli i analizy samego Konrada. Dla mnie to
poważna niekonsekwencja. Stopniowo też coraz więcej zależy od osobistych
relacji głównego bohatera, który na początku został nam przedstawiony jako
stroniący od tłumów, nieco zdziwaczały introwertyk. Później okazuje się, że
jego życie towarzyskie wcale nie jest tak skąpe, jak próbowano nam to wmówić na
początku powieści.
Sama
lektura, nawet po wkalkulowaniu pewnej nieporadności Masternowicza, jest
ciekawa i nie przeszkadzają mi nawet wątki wampiryczne i paranormalne. Wampir
nie świeci, stojąc w pełnym słońcu, a informacje na ten temat są bliskie naszej
kulturze i obyczajowości, dlatego całość pozostaje spójna. Zakończenie
trochę mnie rozczarowało, jednak na pewno sięgnę po kolejną część cyklu Marty
Giziewicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz