Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 31 marca 2019

Wątpliwości w "Uzasadnionej wątpliwości" Tvedta

wyd. Nasza Księgarnia
Dam autorowi szansę, jednak uczynię to tylko dlatego, że zapowiedzi kolejnych książek brzmią interesująco. Uzasadniona wątpliwość jest dla mnie całkowicie nieudana.

Powieść Chrisa Tvedta inauguruje cykl prawniczy, który w centrum stawia postać Mikaela Brenne’a, do tej pory reprezentującego głównie drobnych złodziejaszków i opryszków. W odsłonie inauguracyjnej obserwujemy jednak jego współpracę z mafią jugosłowiańską. Mamy przesłuchania świadków, ciemne sprawki, sama rozprawa zaś jest bodaj najsłabszym momentem książki. Nie wciągnęła mnie premierowa akcja Brenne’a.

Niemniej, jak już wspomniałam, opisy dalszych części cyklu zadziałały na mnie intrygująco, stąd na pewno do nich sięgnę już niebawem.

sobota, 30 marca 2019

O Zordona miłości silniejszej niż deksametazon... "Kontratyp" Remigiusza Mroza

wyd. Czwarta Strona
Właściwie to miałam dać sobie spokój z recenzjami książek Remigiusza Mroza i do tego stopnia pozostałam wierna swojemu postanowieniu, że przegapiłam dwie ostatnie "Chyłki" i pewnie z pięć innych książek. W tak zwanym międzyczasie w sieci pojawiła się informacja, iż Remigiusz zakochał się i to nie w byle kim, bo królowej polskiego kryminału. Pozostaje tylko czekać na Royal Baby - rumiane pycho odziane w prawniczy garnitur.

Jak na parę z wyższych sfer przystało, duet ma już za sobą pierwszy wspólny wywiad, co prawda nie w BBC News, lecz polskim portalu znanym jako porównywarka książek i wirtualny katalog. Właśnie ów wywiad stał się impulsem, by po przedostatnią i ostatnią Chyłkę sięgnąć. Katarzyna Bonda wyznała bowiem, iż:
trzeba przyznać, że wiele dla naszego związku uczynili okrutni krytycy oraz dziennikarze, bo nawet kiedy zajmowaliśmy się swoimi sprawami, i tak wymieniano nasze nazwiska razem we wszystkich artykułach i programach, więc cały czas to drugie było gdzieś na orbicie. Dziękuję więc z tego miejsca szanownym i drogim. Chcieliście nam dokopać, a wyszło jeszcze lepiej. 
Co prawda, jako osoba o nieskomplikowanej komorze serca nie bardzo rozumiem, jak wymienianie nazwisk obok siebie w publikacji prasowej miałoby pomóc w rozwoju związku (oraz jakichże podłych czasów dożyliśmy, skoro już nawet dziennikarzy, a nie tylko blogerów, dokopującymi hejterami się nazywa), ale skoro pomaga, jako osoba z natury życzliwa, dorzucę coś od siebie... Jednocześnie informuję, że poniżej znajdują się drobne spoilery - nie rozstrzygające o tym, kto był winny, ale jednak znaczące dla ewentualnej lektury.
Kontratyp - oto kolejna powieść Remigiusza Mroza z cyklu poświęconego Joannie Chyłce. Poprzedni tom pozostawił nas w nieznośnym napięciu: Joanna przeżyje? Nie przeżyje? Czy badania potwierdzą, iż zarażona jest wirusem białaczki ludzkiej? Wreszcie, czy zdoła skleić swój świat niczym pękniętą w poprzednim tomie szybkę od telefonu? 

Remigiusz Mróz zacnym autorem jest i już w pierwszej odsłonie dowiadujemy się, że Chyłka tworzy z Kordianem coś na kształt związku. Co prawda, czytelnikowi poskąpiono informacji na temat ewentualnej konsumpcji, tak problematycznej wcześniej, sama relacja jednak burzliwa jest. Cieniem na uczuciach obojga kładzie się fakt, że Kordian nie jada krwistych steków. W tym miejscu należą się Mrozowi serdeczne podziękowania za grę ze społecznymi stereotypami, wskazującymi, że to wegetarianin wojuje do granic możliwości, gotów nawet porwać mięso z talerza klienta Hard Rock Cafe. W Kontratypie to Chyłka jest oszołomem, za co Frank Kachanoff byłby Remigiuszowi bardzo wdzięczny. Gdyby Chyłkę czytał, oczywiście.

Wracając do fabuły jednak... Na rodzinnej kolacji u siostry Joanny Chyłki, jak na każdej podobnej imprezie, omawia się bieżące wydarzenia. Chwilę wcześniej ze szczytu Annapurny schodzi niejaka Klara Kabelis - jedyna ocalała z grona trójki uznanych już za zmarłych wspinaczy. Wątpliwości wzbudza fakt, że kobieta zeszła z pełnym ekwipunkiem i próbowała przedostać się do Tybetu na rympał. Od razu zatrzymała ją jednak polska prokuratura, a medialna plotka obarcza Kabelis winą za śmierć towarzyszy. Chyłka tuż potem otrzymuje pogróżki, które mają na prawniczce wymusić obronę podejrzanej. Czego tu nie ma, mili Państwo... Kości dłoni pękają niczym suche gałązki, a zło czai się w mroku.

I potem zaczyna się dziać, oj, zaczyna. Nasza adwokacka para otrzymuje z prokuratury przeciek, że głównym dowodem oskarżyciela jest analiza patomorfologiczna zwłok, wskazująca, że jeden z współwspinaczy Kabelis zginął wskutek ciosu czekana w czaszkę. Problem w tym, że ciał jeszcze nie odnaleziono, nie bardzo więc wiadomo, co zostało zanalizowane. Cóż więc robi Chyłka? Chce sprawdzić ten dowód i postanawia, że wlezie na Annapurnę, na 6000 metrów n.p.m. I włazi, właściwie do 5300 metrów wrzuca ją tam helikopter. Mimo że nasza bohaterka dzień wcześniej łoiła alkohol (przypomnijmy, że jest jakby niepijącą alkoholiczką) i nie miała czasu na aklimatyzację, udaje się jej to, choć nie bez zadyszki. Kluczem do sukcesu są bajery wspinaczkowe uznanych firm oraz apteczny arsenał. Potem się dzieje... 

Najpierw schodzi lawina. Wszyscy przysypani, GPS nie działa, Zordon łka, bo nie ma nadziei. Na szczęście Chyłka przeżyła, spożyła żele energetyczne i deksametazon, telefon satelitarny zadziałał... Co prawda eksperci stwierdzają, że doszło do deterioracji wysokościowej i nie ma większych szans, ale miłość Kordiana jeszcze silniejsza jest niż deksametazon i Chyłka, wiedziona jego głosem, zaczyna schodzić. W międzyczasie sieknie ją druga lawina, znów mamy dramatyczną zapowiedź, że teraz to już na bank koniec, a Chyłka znów pokazuje, że "takiego wała" i jednak przeżyła. Mamy happy-end.

Problem polega na tym, że przez koncentrację na tych brawurowych popisach na Annapurnie, które pewnie zekranizowane zostaną w Górach Stołowych, legło wszystko inne. W Kontratypie nie ma sprawy sądowej, nie ma prawniczych kruczków, które - mniej lub bardziej zinterpretowane przez autora - stanowiły jego wyróżnik. Całą intrygę  rozstrzygną tak zwane przyczyny naturalne. Poza scenami wspinaczkowymi, bójkami na warszawskich uliczkach i miłosnymi szczebioczącymi przepychankami prawniczego duetu nie dzieje się tu kompletnie nic, a samo rozstrzygnięcie misternie zapowiedzianej zagadki pozostawia duży niedosyt.

Na początku spodobało mi się kontekstowe odświeżenie legendy o Wandzie Rutkiewicz. Temat jest nośny, bo mamy w ostatnich latach inwazję publikacji wokół tej postaci, ale sama historia pozostaje ciekawa, a Mróz wplótł to w książkę dosyć zręcznie. Niestety, chwilę później skopał sprawę, postanowił bowiem dosyć silnie odwołać się do znanej całej Polsce sprawy Broad Peak. Apoteoza Adama Bieleckiego przerodziła się w idiotyczny dialog, w którym Żelazny pyta Chyłkę, czy pamięta tę sprawę, ta odpowiada, że doskonale, a mimo to Żelazny uznaje za słuszne opowiedzieć ją szczegółowo przez kolejną stronę. Na litość, przecież nikt tak nie rozmawia! Adam Bielecki zresztą przywoływany jest przez autora co kilka stron, wręcz obsesyjnie. Nie wiem, czy jemu spodobałyby się bzdury ze świata himalaizmu opisane przez Mroza w postaci przygód Chyłki, mnie jednak - osobie podziwiającej Bieleckiego - jego nazwisko odbijać się będzie czkawką jeszcze długo. Miłością też można zamęczyć. Co jeszcze? Przekręceniem ksywki Zordon na Ponton Mróz sprawił, że nawet się zaśmiałam.

Mimo że nie jestem szczególną entuzjastką pana Mroza, uważam, że to zdecydowanie najsłabsza z książek serii. Czy przeczytam kolejną? Oczywiście, w imię miłości i szczęścia Mrozobondy :)

wtorek, 26 marca 2019

Narzeczona kontra matka... "Ta dziewczyna" Michelle Frances

wyd. Albatros
Schemat znany: mamy matkę, mamy syna i mamy też dziewczynę syna, do której matka od samego początku podchodzi sceptycznie. Autorka nie pozostawia nam wątpliwości, że słuszne jest podejście rodzicielki, która upatruje w Cherry (ukochanej swojego jedynaka) zagrożenia i łowczyni łatwych pieniędzy. Prawdopodobnie ów brak tajemnicy jest największym minusem tej książki.

Tę dziewczynę Michelle Frances czytało mi się, niestety, kiepsko. Cała akcja osadzona została wokół dwóch bohaterek, a obie działały mi na nerwy jednakowo. Dziwaczna wydawała mi się matka, która spoglądała na swojego syna Daniela i „jak zwykle, gdy na niego patrzyła, ogarnął ją zachwyt”, dostrzegłszy, że „woda spływała z jego silnych ramion, gdy z uśmiechem objął Laurę i mocno przytulił”. Laura to matka, jakby się ktoś nie zorientował.

Sama fabuła oparta jest na wzajemnych napięciach pomiędzy matką a dziewczyną. Do pewnego momentu utrzymują się one na stabilnym poziomie, natomiast w toku lektury jednak czegoś zaczyna brakować. Być może wskutek dwutorowo prowadzonej akcji (dwa punkty widzenia) czytelnik od samego początku wie, co się dzieje, a z powodu prologu także i to, co wydarzy się w finale. Skoro książka aspiruje do poziomu thrillera psychologicznego, właśnie tej psychologii i domysłu mi tu nie wystarcza, aby móc uznać lekturę za udaną.

Autorka ma też dziwną jazdę na punkcie koloru żółtego. Kobiety noszą żółte sukienki, a wszyscy mają w domach żółte kanapy. Być może miała być w tym jakaś symbolika. Do mnie nie trafiła.

Hiszpanie potrafią w thrillery... "La cara oculta"

 
Hiszpanie potrafią w thrillery... La cara oculta to jeden z takich, przy których "łooo" przeplata się z "o matko", przynajmniej w moim wydaniu. Zgrabne połączenie zagadki z kinem psychologicznym, udowadniające, że po drugiej stronie lustra nie zawsze czeka bajka...

Belén, narzeczona młodego hiszpańskiego dyrygenta filharmonii, znika bez śladu w niewyjaśnionych okolicznościach. Widz dowie się dlaczego, jednak najpierw obserwować będzie, jak muzyk zacznie budować nowe życie z kobietą, która pojawia się w jego życiu w stosunkowo krótkim czasie. Przy okazji pojawią się refleksje o relacjach damsko-męskich, zazdrości, konsekwencjach. Trudno mi wyobrazić sobie film, który trafniej oddałby zasadę "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".

Nie chcę wykorzystywać spoilerów, aby nie psuć niesamowitego efektu punktu kulminacyjnego i jeszcze ciekawszego zakończenia. Powiem więc tylko, że dla mnie: petarda i polecam bardzo mocno!

niedziela, 24 marca 2019

"Ciemno, prawie noc" - wrażenia filmowe



To nie recenzja, raczej kilka słów na gorąco, bo przed chwilą wróciłam z seansu... Chciałabym dodać również, że wyjątkowo nie czytałam wcześniej książki, co zamierzam nadrobić po seansie (zazwyczaj kolejność mam dokładnie odwrotną).

Bardzo dużo się po tym filmie spodziewałam, a odpowiedź na pytanie, czy moje oczekiwania zostały zaspokojone brzmi: to zależy. Na pewno jest mrocznie i to od pierwszych do ostatnich sekund (dosłownie). Można też mówić o zagadce wciskającej w fotel i wywołującej na twarzy jedyny słuszny wyraz "WTF?". W czym więc problem?

Streszczenie fabuły przedstawia się następująco: reporterka Alicja Tabor przyjeżdża do rodzinnego Wałbrzycha w celu stworzenia reportażu o porywanych dzieciach. Przy okazji obudzi demony, kryjące się w głębi jej duszy. To wszystko w filmie się znajduje, oczywiście. Problem w tym, że Ciemno, prawie noc nie bardzo wchodzi w definicję kryminału czy nawet thrillera psychologicznego. To na poły kryminalna, na poły baśniowo-klechdowa historia, której źródła sięgną czasów II wojny światowej. Sporo tu wątków paranormalnych, choć obok nich zaprezentowane zostało życie polskiej prowincji. Czy zwyczajne? Też nie do końca, bo w jednym tytule nagromadzone zostało całe obrzydlistwo świata: przemoc, pedofilia, pornografia, handel dziećmi, choroby psychiczne... Przez stosunkowo niewielką powierzchnię fabularną wszystkiego jest naprawdę bardzo dużo, a autorzy nie bawią się w zgrzebne woalki i pokazują nam wszystko bardzo dosłownie.

Sam finał mnie zaskoczył. Wbijać w fotel nie musiał, ponieważ wbita byłam cały czas i mimo tego, że nadal nie wiem, co powiedzieć, pieniędzy wydanych na bilet nie żałuję. Minusy, które mogę znaleźć to po pierwsze, swego rodzaju paranormalność, której ja akurat w filmach z kryminalnymi aspiracjami nie lubię (realizm mnie kręci) i zdecydowanie za mało Marcina Dorocińskiego, którego twórcy sprytnie promują jako postać prawie równorzędną Cieleckiej, a tak nie jest.

sobota, 23 marca 2019

Twardy orzech... "Twardzielka" Mariusza Zielkego

wyd. Akurat
Twardzielkę zostawiłam sobie na koniec przygody z twórczością Mariusza Zielkego. Wydawało mi się, że będzie ciekawie, mniej polityczno-finansowo, bardziej kryminalnie. Po lekturze stwierdzam, że - niestety - autor powinien pozostać przy swojej pierwotnej specjalizacji.

Oto mamy zagadkę śmierci kilku modelek, które po godzinach parały się świadczeniem usług seksualnych. ABW, korzystając z pomocy wyciągniętej ze szpitala psychiatrycznego policjantki, próbuje dociec prawdy.

Tak naprawdę kryminału jest tu bardzo mało. Samo śledztwo zostało potraktowane po macoszemu, a bohaterowie są mało wiarygodni. Opowieści o tym, jak polski biznesmen sprzedał niczego nie świadomą żonę do francuskiego burdelu lub jak ktoś przegrał dziewczynę w pokera nie przekonują. Szkoda, bo z książek z cyklu o Jakubie Zimnym wyniosłam pogląd, że Zielke doskonale potrafi odwzorowywać polską rzeczywistość. Gdyby podążył tym tropem przy okazji tego tematu, mogłoby być nieźle. Tymczasem mamy odrealniony świat, mnóstwo seksualnych opisów, wszystko opisane w dodatku w niechlujnym stylu, do jakiego Zielke zdecydowanie nie przyzwyczaił swoich czytelników.

Pierwsze odczucie - rozczarowanie. Drugie - rozczarowanie. Finalnie: złość na autora, że pozbył się wszystkiego, co w jego twórczości mogło być kuszące. Jeżeli chodzi o twórczość Mariusza Zielke, nadal polecam cykl o Zimnym.

piątek, 22 marca 2019

"Aorta" Bartosza Szczygielskiego... Czy mieć to we krwi?

wyd. WAB
Aorta Bartosza Szczygielskiego to kolejna książka, z którą mam pewien problem. Kiedy zaczęłam ją czytać, przez pierwsze kilkanaście, może kilkadziesiąt nawet, stron towarzyszył mi zachwyt.

Zmasakrowane kobiece zwłoki znalezione w mieszkaniu, makabryczna scena zbrodni i mylenie tropów już na początku - zaczyna się świetnie i, prawdę mówiąc, zaostrzyłam sobie zęby na solidny, krwisty kryminał. Tymczasem im dalej w las, tym gorzej. Każdy kolejny rozdział jest coraz bardziej przegadany, a autor wprowadził tyle wątków i postaci, że naprawdę trudno przebrnąć przez ten gąszcz.

W centrum wydarzeń ulokowany został Gabriel Byś - detektyw bazujący na modelu twardziela z problemami. Problemy te wyrażane są zasadniczo obrazami zażywania tramalu i nieporozumień z otoczeniem. Byś i tak jest najmocniejszym punktem powieści, pozostali bohaterowie bowiem jawią mi się jako bezkształtna, niewyrazista masa. Najgorzej jest z postaciami kobiecymi, które różnią się tylko imieniem. Doprawdy, nie wiem, po co Bartosz Szczygielski natworzył aż tyle osób w swoim świecie przedstawionym.

Chaos dostrzegam także w warstwie zbrodni. Wszystkie motywy działąń i tajemnice, które prawdopodobnie miały wprowadzić klimat tajemniczości wprowadziły tyko zamęt i zbudowały niewiele.

W skrócie: im dłużej czytałam, tym bardziej się męczyłam. Łudziłam się jeszcze, że to bolączki debiutanta. Sięgnęłam po drugi tom i lepiej nie było, porzuciłam więc prędko. Naprawdę wielki zawód, tym bardziej, że temat i punkt wyjścia był świetny.

wtorek, 12 marca 2019

Arystokratyczny problem... "Ostatnia arystokratka" Ezven Bocek

wyd. Stara Szkoła
Ostatnia arystokratka to książka, z którą mam spory problem. Widziałam wiele pochwał i zachwytów, postanowiłam więc uzupełnić swoją znajomość literatury o czeski humor. 

Ezven Bocek wprowadza czytelnika w absurdalną historię amerykańskiej rodziny, która tak naprawdę okazuje się być czeską szlachtą i po latach wraca do macierzy, aby na zamku Kostka pełnić honory rodu. Mamy tutaj szeroki wachlarz komizmu: słownego, sytuacyjnego i postaci. Przerysowane gagi przez pierwszą część lektury mi odpowiadały, później nieco znużyły, bo powtarzane w nieskończoność chwyty przestały bawić. Prawdziwy problem zaczął się jednak, gdy sięgnęłam po tom kolejny i okazało się, że kompletnie niczym nie różni się on od Ostatniej arystokratki.

Wrażenia? Dobra lektura na przełamanie czytelniczych przyzwyczajeń. Dla mnie raczej z gatunku "jednorazowych" i szybkich, bo i objętość niezbyt duża.

sobota, 9 marca 2019

Belgravia - Julian Fellowes

wyd. Marginesy
Julian Fellowes po raz trzeci. Po raz trzeci też doskonale znany czytelnikowi klimat: XIX-wieczny Londyn, intrygi, romanse, błękitna krew i... ta mniej błękitna.

Fabułę powieści rozpoczyna "bal w przededniu wojny", czyli impreza u księżnej Richmond, na który zupełnie przypadkiem trafia rodzina Trenchardów. To dorobkiewicze, z kompleksem niższej sfery, z którego nic nie robi sobie Sophia Trenchard, najnowsza sympatia lorda Bellasisa. Uczucie to - choć niektórzy mają wątpliwości, czy o uczuciu można mówić - okaże się być w sensie dosłownym brzemienne w skutki, co w obliczu śmierci młodego lorda skomplikuje wszystkim życie. Taki stan rzeczy stanowi punkt wyjścia całej intrygi.

Belgravia to trzecia książka Fellowesa, którą mam przyjemność czytać i jest to przyjemność w jak najpełniejszym znaczeniu tego słowa. Autor szczegółowo odtwarza nastrój ówczesnej stolicy Anglii, szczególny nacisk i pieczołowitość kładąc na obyczajowość. Intryga, przygoda i tajemnica - nie tylko fajni przywoływanego na okładce Downton Abbey będą zachwyceni. Wszystkie trzy powieści autora pochłonęły mnie całkowicie. Bohaterowie wzruszają, bawią, ciekawią... To powieść wiktoriańska zinterpretowana na nowo, ową nutkę współczesnej interpretacji więc czuć, kompletnie mi to jednak nie przeszkadza!

niedziela, 3 marca 2019

Emocji ponad stan. Julian Fellowes "Snoby"

wyd. Maarginesy
Oto na mojej czytelniczej drodze w końcu stanęła bohaterka, która wkurza bardziej niż Izabela Łęcka... W komplecie zaś mamy mężczyznę jeszcze bardziej beznadziejnego niż Wokulski. Drodzy Państwo, oto Snoby Juliana Fellowesa.

Narrator opowiada czytelnikowi historię swoich przyjaciół: Edith Lavery - dziewczyny, aspirującej do bycia "kimś" oraz mężczyzny, który tą przepustką dla niej miał się stać. Przyznaje wprost, że kobieta na początkowym etapie dorosłego życia - czytelnik zaś szybko stwierdzi, że na każdym innym też - była rażąco interesowna. Uważała się za osobą światową, czytywała książki, chodziła do kina i wierzyła w miłość. Przyszłą karierę jednak postrzegała głównie na gruncie towarzyskim, a do tego niezbędny był jej mąż. Co się jednak wydarzy, gdy ów mąż będzie nudny? Taki właśnie jest Charles, pan na Broughton Hall. Znudzona Edith postanawia wziąć życie za bary... tylko, że finalnie okazuje się to trudniejsze niż zakładała.

Snoby to kolejna odsłona tak charakterystycznej dla Fellowesa satyry na brytyjską arystokrację. Na przestrzeni lektury sympatyzować można po kolei z różnymi postaciami - mnie nawet zdarzyło się ulokować sympatię po stronie powieściowej teściowej! - żadna z nich jednak nie jest jednoznaczna do oceny. Sam narrator zresztą przeżywa szeroką gamę uczuć: od współczucia po ochotę "wrzeszczenia do głupiego ucha". Sprawna narracja powoduje, że emocje te przebijają do umysłu osoby wciągniętej do tego świata. Mnie powieść Fellowesa zaangażowała mocno, zakończenie zaś ewidentnie złamało czytelnicze serce. Mimo tego efektu, książkę serdecznie polecam.