Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 marca 2019

O Zordona miłości silniejszej niż deksametazon... "Kontratyp" Remigiusza Mroza

wyd. Czwarta Strona
Właściwie to miałam dać sobie spokój z recenzjami książek Remigiusza Mroza i do tego stopnia pozostałam wierna swojemu postanowieniu, że przegapiłam dwie ostatnie "Chyłki" i pewnie z pięć innych książek. W tak zwanym międzyczasie w sieci pojawiła się informacja, iż Remigiusz zakochał się i to nie w byle kim, bo królowej polskiego kryminału. Pozostaje tylko czekać na Royal Baby - rumiane pycho odziane w prawniczy garnitur.

Jak na parę z wyższych sfer przystało, duet ma już za sobą pierwszy wspólny wywiad, co prawda nie w BBC News, lecz polskim portalu znanym jako porównywarka książek i wirtualny katalog. Właśnie ów wywiad stał się impulsem, by po przedostatnią i ostatnią Chyłkę sięgnąć. Katarzyna Bonda wyznała bowiem, iż:
trzeba przyznać, że wiele dla naszego związku uczynili okrutni krytycy oraz dziennikarze, bo nawet kiedy zajmowaliśmy się swoimi sprawami, i tak wymieniano nasze nazwiska razem we wszystkich artykułach i programach, więc cały czas to drugie było gdzieś na orbicie. Dziękuję więc z tego miejsca szanownym i drogim. Chcieliście nam dokopać, a wyszło jeszcze lepiej. 
Co prawda, jako osoba o nieskomplikowanej komorze serca nie bardzo rozumiem, jak wymienianie nazwisk obok siebie w publikacji prasowej miałoby pomóc w rozwoju związku (oraz jakichże podłych czasów dożyliśmy, skoro już nawet dziennikarzy, a nie tylko blogerów, dokopującymi hejterami się nazywa), ale skoro pomaga, jako osoba z natury życzliwa, dorzucę coś od siebie... Jednocześnie informuję, że poniżej znajdują się drobne spoilery - nie rozstrzygające o tym, kto był winny, ale jednak znaczące dla ewentualnej lektury.
Kontratyp - oto kolejna powieść Remigiusza Mroza z cyklu poświęconego Joannie Chyłce. Poprzedni tom pozostawił nas w nieznośnym napięciu: Joanna przeżyje? Nie przeżyje? Czy badania potwierdzą, iż zarażona jest wirusem białaczki ludzkiej? Wreszcie, czy zdoła skleić swój świat niczym pękniętą w poprzednim tomie szybkę od telefonu? 

Remigiusz Mróz zacnym autorem jest i już w pierwszej odsłonie dowiadujemy się, że Chyłka tworzy z Kordianem coś na kształt związku. Co prawda, czytelnikowi poskąpiono informacji na temat ewentualnej konsumpcji, tak problematycznej wcześniej, sama relacja jednak burzliwa jest. Cieniem na uczuciach obojga kładzie się fakt, że Kordian nie jada krwistych steków. W tym miejscu należą się Mrozowi serdeczne podziękowania za grę ze społecznymi stereotypami, wskazującymi, że to wegetarianin wojuje do granic możliwości, gotów nawet porwać mięso z talerza klienta Hard Rock Cafe. W Kontratypie to Chyłka jest oszołomem, za co Frank Kachanoff byłby Remigiuszowi bardzo wdzięczny. Gdyby Chyłkę czytał, oczywiście.

Wracając do fabuły jednak... Na rodzinnej kolacji u siostry Joanny Chyłki, jak na każdej podobnej imprezie, omawia się bieżące wydarzenia. Chwilę wcześniej ze szczytu Annapurny schodzi niejaka Klara Kabelis - jedyna ocalała z grona trójki uznanych już za zmarłych wspinaczy. Wątpliwości wzbudza fakt, że kobieta zeszła z pełnym ekwipunkiem i próbowała przedostać się do Tybetu na rympał. Od razu zatrzymała ją jednak polska prokuratura, a medialna plotka obarcza Kabelis winą za śmierć towarzyszy. Chyłka tuż potem otrzymuje pogróżki, które mają na prawniczce wymusić obronę podejrzanej. Czego tu nie ma, mili Państwo... Kości dłoni pękają niczym suche gałązki, a zło czai się w mroku.

I potem zaczyna się dziać, oj, zaczyna. Nasza adwokacka para otrzymuje z prokuratury przeciek, że głównym dowodem oskarżyciela jest analiza patomorfologiczna zwłok, wskazująca, że jeden z współwspinaczy Kabelis zginął wskutek ciosu czekana w czaszkę. Problem w tym, że ciał jeszcze nie odnaleziono, nie bardzo więc wiadomo, co zostało zanalizowane. Cóż więc robi Chyłka? Chce sprawdzić ten dowód i postanawia, że wlezie na Annapurnę, na 6000 metrów n.p.m. I włazi, właściwie do 5300 metrów wrzuca ją tam helikopter. Mimo że nasza bohaterka dzień wcześniej łoiła alkohol (przypomnijmy, że jest jakby niepijącą alkoholiczką) i nie miała czasu na aklimatyzację, udaje się jej to, choć nie bez zadyszki. Kluczem do sukcesu są bajery wspinaczkowe uznanych firm oraz apteczny arsenał. Potem się dzieje... 

Najpierw schodzi lawina. Wszyscy przysypani, GPS nie działa, Zordon łka, bo nie ma nadziei. Na szczęście Chyłka przeżyła, spożyła żele energetyczne i deksametazon, telefon satelitarny zadziałał... Co prawda eksperci stwierdzają, że doszło do deterioracji wysokościowej i nie ma większych szans, ale miłość Kordiana jeszcze silniejsza jest niż deksametazon i Chyłka, wiedziona jego głosem, zaczyna schodzić. W międzyczasie sieknie ją druga lawina, znów mamy dramatyczną zapowiedź, że teraz to już na bank koniec, a Chyłka znów pokazuje, że "takiego wała" i jednak przeżyła. Mamy happy-end.

Problem polega na tym, że przez koncentrację na tych brawurowych popisach na Annapurnie, które pewnie zekranizowane zostaną w Górach Stołowych, legło wszystko inne. W Kontratypie nie ma sprawy sądowej, nie ma prawniczych kruczków, które - mniej lub bardziej zinterpretowane przez autora - stanowiły jego wyróżnik. Całą intrygę  rozstrzygną tak zwane przyczyny naturalne. Poza scenami wspinaczkowymi, bójkami na warszawskich uliczkach i miłosnymi szczebioczącymi przepychankami prawniczego duetu nie dzieje się tu kompletnie nic, a samo rozstrzygnięcie misternie zapowiedzianej zagadki pozostawia duży niedosyt.

Na początku spodobało mi się kontekstowe odświeżenie legendy o Wandzie Rutkiewicz. Temat jest nośny, bo mamy w ostatnich latach inwazję publikacji wokół tej postaci, ale sama historia pozostaje ciekawa, a Mróz wplótł to w książkę dosyć zręcznie. Niestety, chwilę później skopał sprawę, postanowił bowiem dosyć silnie odwołać się do znanej całej Polsce sprawy Broad Peak. Apoteoza Adama Bieleckiego przerodziła się w idiotyczny dialog, w którym Żelazny pyta Chyłkę, czy pamięta tę sprawę, ta odpowiada, że doskonale, a mimo to Żelazny uznaje za słuszne opowiedzieć ją szczegółowo przez kolejną stronę. Na litość, przecież nikt tak nie rozmawia! Adam Bielecki zresztą przywoływany jest przez autora co kilka stron, wręcz obsesyjnie. Nie wiem, czy jemu spodobałyby się bzdury ze świata himalaizmu opisane przez Mroza w postaci przygód Chyłki, mnie jednak - osobie podziwiającej Bieleckiego - jego nazwisko odbijać się będzie czkawką jeszcze długo. Miłością też można zamęczyć. Co jeszcze? Przekręceniem ksywki Zordon na Ponton Mróz sprawił, że nawet się zaśmiałam.

Mimo że nie jestem szczególną entuzjastką pana Mroza, uważam, że to zdecydowanie najsłabsza z książek serii. Czy przeczytam kolejną? Oczywiście, w imię miłości i szczęścia Mrozobondy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz