Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 listopada 2017

Chmielewska w spodniach? Rogozińskiego dzieła (prawie) wszystkie

Twórczość Alka Rogozińskiego znana była mi już wcześniej. Pretekstem do ponownej lektury jego książek stała się jednak najnowsza powieść pod Lustereczko, powiedz przecie.... Teoretycznie pozycja ta stanowi drugą część cyklu, którego główną bohaterka jest pisarka Róża Krull, pozostałe książki (o których będę tutaj pisała) są samodzielnymi tytułami. Napisałam teoretycznie, ponieważ uważam, że dobrym pomysłem jest jednak czytanie ich „po bożemu”, czyli tak, jak były pisane. Wynika to z faktu, że Betty czy Joanna występują zarówno w serii o Róży, jak i w książkach wcześniejszych i nie zachowując chronologii, jednak odbieramy sobie sporo zabawy, wynikającej ze śledzenia losów tych postaci.


Proponuję zatem kolejność następującą:

- Ukochany z piekła rodem (bohaterka - Joanna)

- Morderstwo na Korfu (Joanna)

- Do trzech razy śmierć (Róża)

- Lustereczko, powiedz przecie... (Róża)

Osobną historią jest zaś Jak cię zabić, kochanie?


Wiele osób pyta, czy warto czytać książki Alka Rogozińskiego. Ja zwykle odpowiadam skrótowo, że jeśli temu komuś podobała się twórczość Joanny Chmielewskiej, powinien polubić tego pisarza. Przestałam tak odpowiadać od czasu, jak z moich słów wyciągnięto prosty wniosek, że uważam, iż Rogoziński pisze jak Chmielewska i każdemu się to spodoba. Nie, nie to mam na myśli.

Inspiracje są bardzo wyraźne, a gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, niech przemówi do niego podziękowanie zawarte na końcu Ukochanego..., czyli pierwszej książki autora: "Mojej Mamie za to, że gdy miałem 8 lat, wręczyła mi Wszystko czerwone Joanny Chmielewskiej". Rzeczywiście, dużo podobnych motywów tutaj odnajdziemy, chociaż - nie oszukujmy się - Joanna była tylko jedna, a wszelkie próby podrobienia jej pisarstwa rzadko kończą się pełnym sukcesem.


U Rogozińskiego, niestety, się nie kończą. Dla mnie jest to pisarz bardzo nierówny i o ile Ukochanego z piekła rodem i Do trzech razy śmierć czytało mi się bardzo przyjemnie i towarzyszyły temu radosne wybuchy śmiechu i parsknięcia, o tyle Morderstwo na Korfu i Lustereczko... przyjęłam, mówiąc delikatnie, mniej entuzjastycznie, zaś Jak cię zabić, kochanie nie podobało mi się w ogóle.


Zacznijmy może od tej ostatniej pozycji.


Jak cię zabić, kochanie? 
wydawnictwo: Filia
Bohaterką powieści jest Kasia Donek - nieszczęśliwa mężatka, nieco wbrew swojej woli zagoniona do roli kury domowej. Zmarła ciocia z Ameryki ukochała ją do tego stopnia, że zapisawszy fortunę, postawiła warunek urodzenia małżeńskiego potomka w ciągu najbliższych pięciu lat. Czas upływa, a Kasia nie jest w stanie żądań krewnej spełnić. Nie dość, że jej małżeństwo się rozsypuje, to jeszcze w ciążę zajść nie może. Jednym możliwym wyjściem z tego impasu jest zabicie męża...

Jak cię zabić, kochanie? z założenia ma być komedią kryminalną. Pewnie po części nią jest, gdyż nie brakuje tutaj - przynajmniej w teorii - humoru sytuacyjnego czy słownego. Kłopot polega na tym, że mnie nie śmieszą. Tak, pewnie jest to kwestia gustu.... Do mnie kompletnie nie trafia postać głupawej i nierozgarniętej bohaterki, debatującej nad tym, czy zjedzenie zepsutego mięsa może kogoś zabić, wrzucenie jej w sceny trochę z filmów akcji (postać pseudogangstera) i trochę ze standardowej polskiej telenoweli.


Mam problem z oceną tej książki. Z jednej strony widać językową sprawność, z drugiej strony zdarzają nam się kwiatki takie jak ten:

A propos wzbogacenia się. Pamiętasz, że mamy dzisiaj sprawę Liona Scoopa? Tego tenisisty? Żona oskarżyła go, że zdradzał ją z dwunastoma aktorkami porno. Dzisiaj się z tymi damami spotykamy.
Jeżeli facet pyta faceta, czy pamięta, że mają sprawę taką a taką, można przypuszczać, że rozmówca jest wprowadzony w temat. Nie trzeba zatem dokonywać tego rodzaju wprowadzenia do tematu. Nikt tak ze sobą nie rozmawia... „Czy pamiętasz, że miał do nas przyjść twój szwagier, Robert... Wiesz, ten, który kupił w zeszłym tygodniu samochód i wjechał w latarnię...”. Jednak nie, nie ma takich dialogów w życiu. Być może powyższa sytuacja tenisisty miała nadać klimat wyższych sfer, bawiąc, ale jednak nie rozbawiła.


Jak cię zabić, kochanie? - jednak nie. Dużo bardziej podobał mi się...




Ukochany z piekła rodem
wydawnictwo: Melanż
 Jest to debiut Alka Rogozińskiego i trzeba przyznać, że debiut udany.

Główną bohaterką powieści jest Joanna Szmidt - autorka romansów, która sprzedała ponad 50 milionów egzemplarzy swoich powieści na całym świecie i może poszczycić się wieloma nagrodami literackimi. Towarzyszy jej Betty - niestrudzona menadżerka, która potrafi zorganizować rzeczy niemożliwe. 
Osią intrygi jest śmierć Konrada - młodego towarzysza życiowego Joanny. Kobieta wcześniej przeżyła wiele rozczarowań.

Kiedy więc poznała Konrada, który:

a. nie był kryptogejem,

b. nie złożył jej na pierwszej randce kuszącej propozycji odbycia „szybkiego numerku w samochodzie”,

c. nie zastanawiał się, czy Dostojewski to aby nie jakiś nowy gracz w drużynie Spartak Moskwa,

d. był miły, zadbany, męski i przystojny,

uznała, że małe kłamstewko dotyczące jej wieku będzie jedynie środkiem uświęcającym cel. A celem Joanny było oczywiście zakochać się i to taką miłością, jaka zdarza się tylko w bajkach, ewentualnie co bardziej kiczowatych hollywoodzkich romansidłach.
Śmierć Konrada w willi Joanny staje się początkiem śledztwa, które pozwala odkryć, że denat nie miał czystych intencji, sprawa zaś jest dużo bardziej skomplikowana, a jej tropy prowadzą na strych willi.


Książka jest znacznie bardziej zabawna niż omawiana przeze mnie wcześniej, a proporcje komizmu sytuacyjnego i słownego są dobrze wypracowane. Inspiracje Chmielewską widać również i tu, chociaż czasami autor popada w przesadę. Budowanie klimatu, a nawet stosowanie dokładnie tych samych słów i zwrotów bardzo charakterystycznych dla autorki Kocich worków jest ewidentne. Za to naśladownictwo minus i to poważny.


Drugi minus za to, że naśladownictwo jest nieudolne. Chmielewska bardzo często wkładała w usta swoich bohaterów relacje na temat wydarzeń przeszłych lub dziejących się w innej przestrzeni. Rozogiński też próbuje to robić, tyle, że o ile u Chmielewskiej miało to formę krótkiej i zabawnej anegdoty (która jeszcze na dodatek miała później znaczenie dla fabuły prowadzonej w książce), o tyle Alek Rogoziński robi to, mam wrażenie, dla samego komizmu i, niestety, przeciąga owe wstawki na kilka stron, co psuje cały efekt. Nie zawsze, na szczęście, bo na przykład scena ze „śpiewającymi kafelkami” - bardzo przypominająca mi „ryczący wychodek” (Kocie worki, Chmielewska) - mimo wszystko mnie rozbawiła.


Zadać można sobie jednak pytanie: po co robić kopię Chmielewskiej, skoro są oryginały?


Aby jednak do tej beczki dziegciu łyżkę miodu wsadzić, powiem, że Rogoziński ma coś, czego Chmielewska nie miała. W jego powieściach znajdziemy dość sporo odwołań do współczesności. Są więc tytuły książek, filmów i programów telewizyjnych. Oprócz nazwisk „zmyślonych” celebrytów mamy tu nazwiska istniejących faktycznie osób znanych ze szklanego ekranu. Ten motyw przewija się we wszystkich książkach pisarza, o czym będę jeszcze wspominać przy kolejnych tytułach.

- Informacje o ciąży Anny Muchy, czyli news, za którego ogłoszenie każda redakcja takiego pisma jak nasze dałaby każde pieniądze, potrafiła kiedyś utrzymać w tajemnicy przez ponad dwa tygodnie, aż gazeta pojawiła się na rynku...

- To naprawdę aż taka istotna wiadomość? - zdumiał się kapitan. - Przecież ona rodzi dziecko za dzieckiem. Czasem mam wrażenie, że nic innego w życiu nie robi...

- Owszem, reklamuje wszystko, co się da - mruknął Paweł. - W redakcji nadaliśmy jej nawet ksywkę „żywy billboard”. Kiedy przychodzi do wymieniania, z jakiej firmy ma na sobie ciuchy, biżuterię i inne dodatki, to z reguły nie starcza miejsca w gazecie. A jak się czegoś nie wymieni, to jej pijarówki dostają apopleksji.
Rogozińskiemu nie można również odmówić konstruowania żywych i barwnych postaci. Betty jest złośliwa, dosadna i konkretna:

Myślę, że sporo osób i tak przy lekturze twoich powieści obgryza paznokcie ze zgrozy - Betty popatrzyła na nią z politowaniem, nieco jednak mało widocznym w lichym oświetleniu, jakie pisarka zamontowała w sieni swojego domu. - Na przykład Rada Języka polskiego albo osoby, które redagują twoje książki. Założę się, że mają zsiepane paluchy aż do krwi.
Narrator ani przez moment nie ukrywa, że Joanna jest grafomanką, bazującą na dość prymitywnych ciągotkach czytających ją kobiet. Zarówno w życiu, jak i w pracy gubi wątek:

W jednym ze swoich ostatnich bestsellerów Joanna stworzyła tyle postaci, że w połowie pisania książki sama się w nich pogubiła i przez przypadek zeswatała dwie osoby, które na początku opisała jako rodzeństwo. Potem wszyscy bohaterowie pomylili się także sczytującemu jej powieść redaktorowi i korektorce. Powieść poszła do druku, a potem trafiła do księgarń. I dopiero, kiedy jeden z zszokowanych jej treścią uważnych recenzentów napisał, że jest to „najodważniejsze pod względem obyczajowym dzieło od czasów Lolity Nabokova, Joanna zorientowała się, co zrobiła. Postanowiła jednak udać, że była to zamierzona prowokacja, a do tego, co się naprawdę wydarzyło, przyznała się jedynie menadżerce.


Morderstwo na Korfu


wydawnictwo: Melanż
Postać Joanny powraca w powieści Morderstwo na Korfu. Znajdując się w twórczym kryzysie, pisarka wyjeżdża na wakacje do Grecji. Towarzyszy jej kilka osób pochodzących z raczej wyższych sfer, gospodarzem wycieczki zaś jest bogaty Grek o polskich uwikłaniach. To właśnie on zginie ugodzony prosto w serce.


Książkę ponownie czyta się lekko, łatwo i szybko. Brawa dla autora za konsekwencję charakterologiczną zarówno w budowaniu postaci Joanny, jak i Betty. Każda z nich jest konsekwentna, silna i złośliwa. Joanna nadal marzy o wielkiej miłości, Betty już ten cel  osiągnęła.


Niestety, porównując z tym, co mogliśmy obserwować w  Ukochanym..., humor i atmosfera nieco nam siadły. Jest na szczęście Iglesias w turystycznym autobusie, jest zauroczenie mężczyzną, którego babcia jest stałą czytelniczką romansideł pióra Joanny... To wszystko bawi, owszem, ale zdecydowanie w mniejszym stopniu. Mocnym elementem książki jest karykaturalna postać Magdy.


Rogoziński pozostaje przy silnym powiązaniu swoich postaci z rzeczywistością i współczesnością. Bardzo dobrze, ponieważ to w jego twórczości bawi, a jednocześnie mocno odróżnia od inspiracji Joanną Chmielewską:

- Po pierwsze, wbrew temu, co mówiła Rosy, wydaje mi się, że jednak mordercą musiał być mężczyzna. Jakoś nie wyobrażam sobie kobiety, która myśli, że od jednego ciosu nożem powali wielkiego chłopa...

- Chyba, że wygląda jak Liszowska... - przerwała Joanna, mająca uraz do aktorki, która kiedyś przez przypadek potrąciła ją na czerwonym dywanie, co na pisarce sprawiło takie wrażenie, jakby dostała cios od boksera wagi ciężkiej. - Ta bez trudu załatwiłaby nawet Waligórę...
Nadal jednak widać silne wpływy rzeczonej Chmielewskiej. Dla kogoś, kto przestudiował całą jej twórczość „stara gropa” jest aż nazbyt wiele mówiąca.




Do trzech razy śmierć

wydawnictwo: Filia
Joanna Szmidt - autorka romansideł oraz Betty - menedżerka powracają w kolejnej książce Rogozińskiego. Tym razem jednak są bohaterkami dalszego planu, gdyż w centrum uwagi Rozogiński postawił Różę Krull - twórczynię kryminałów i jej niezrównanego agenta z kulinarnymi ciągotkami, niejakiego Pepe.


Podczas zjazdu najważniejszych pisarek polskiej sceny literackiej dochodzi do zbrodni z użyciem trucizny. Jak się szybko okazuje, nie będzie to mord jedyny, wszystkie zaś są niebezpiecznie powiązane z jedną z powieści autorstwa Róży Krull. Zwłoki bowiem upozowane są w identyczny sposób. Na miejsce zbrodni przybywa komisarz Krzysztof, znany nam doskonale z powieści z Joanną Szmidt w roli głównej.


W tej książce Rogoziński wraca do stylu i klimatu z Ukochanego z piekła rodem i to w jeszcze lepszej wersji. Humor a’la Chmielewska jest. Są do tego dygresje, chociażby w zakresie wampirzego liftingu, utrzymane na znacznie lepszym poziomie niż w Ukochanym...


Jeżeli miałabym się do czegokolwiek doczepić, to do tego, że postać Róży za bardzo przypomina postać Joanny. Mają podobne cechy i podobne obsesje, chociażby na punkcie ukrywania wieku i zabiegów kosmetycznych. Wymiany zdań pomiędzy pisarką a jej menadżerem też w zasadzie nie różnią się od dialogów, które znamy z wersji Joanna - Betty. Z kolei jednak na plus trzeba zaliczyć fakt, że inne bohaterki są zróżnicowane pod względem językowym. Mamy Katarzynę, która przeklina, mamy też wzniosłą autorkę romansów, która wtrąca angielskie zwroty, mamy bezpośredniość w wydaniu kolejnej z wielkich pisarek. To wszystko dodaje realizmu i świadczy o pracy autora nad poszczególnymi postaciami. Wiarygodność wzmacniania jest przez odniesienia do świata rzeczywistego, tak jak i wcześniej już bywało.




Lustereczko, powiedz przecie...

 
wydawnictwo: Filia
Tym sposobem docieram do najnowszej książki Alka Rogozińskiego Lustereczko, powiedz przecie... Powieść ta jest moim sporym rozczarowaniem i jednocześnie potwierdzeniem tezy, że Rogoziński jest pisarzem bardzo nierównym. Najgorsze jednak jest to, że wszystko, co we wcześniejszych powieściach cyklu uważałam za atut, tymże atutem być przestało.


Lustereczko... to druga powieść, której bohaterką jest Róża Krull. Tym razem, wskutek okiennego podglądactwa, staje się świadkiem śmierci jednego z kandydatów na Mistera Polski. Wszystko jednak wskazuje na to, że sytuacja wcale nie jest tak oczywista jak mogłoby się wydawać z balkonu naprzeciwko, a ślady wyjaśniające tajemnicę wiodą na konkurs piękności dla mężczyzn.


Róża nadal jest Różą i w jej zachowaniu raczej nic nas nie zaskoczy. Na korzyść książki działa komizm sytuacyjny, związany przede wszystkim z zabiegami upiększającymi w wykonaniu głównej bohaterki. Zabrakło mi natomiast wcześniejszych, ironicznych i złośliwych odniesień do znanych nam z portali typu Pudelek postaci. Owszem, aluzje same w sobie są, a Rogoziński głównym celebrytą książki uczynił  Rafała Maślaka. Jednocześnie wyzbył się wcześniejszych złośliwości, które bawiły mnie i niewątpliwie były przejawem pewnego rodzaju odwagi. Rafał Maślak jest tu przedstawiony jednoznacznie korzystnie, a nawet w pewnej opozycji do innych „misterów”, piłujących paznokcie i używających kremów BB. Bez bicia przyznaję się, że znam tę postać ze stron plotkarskich, swego czasu do łez doprowadziły mnie jego skargi na „zakorkowaną Warszawę” 1 sierpnia o godzinie 17:00, więc trochę mnie ten niewykorzystany do złośliwości potencjał rozczarował. Przyznać jednak trzeba i oddać sprawiedliwość, że w roli obiektu uczuć i tęsknot Róży Krull, Rafał Maślak sprawdza się znakomicie.


Mamy w tej książce też skromne nawiązanie do wydarzeń na rynku wydawniczym w postaci wyraźnych nawiązań i uszanowanka w kierunku Remigiusza Mroza, a nawet stwierdzenie, że rzeczony Rafał Maślak zamierza zostać drugim Zordonem. Mamy wreszcie i autoironię:

Kochanie, Florence Foster Jenkins też była pewna, że umie śpiewać, a Rogoziński uważa, że pisze zabawne książki.
Cóż, przyznać trzeba, że jest to autotematyzm dość odważny i ryzykowny, bo istnieje spora szansa, że się pod tym podpiszę oburącz. W kontekście tej książki mogłabym to zrobić.




Reasumując, książki Alka Rogozińskiego bawić mogą i niektóre nawet bawią. Niestety, jest to pisarz nierówny i książki świetne są przeplatane tymi nieco gorszymi. Po pięciu publikacjach, moim zdaniem, stosunek dobre - złe wynosi 2:3. Na szczęście: szczególnego dramatu nie ma w żadnym przypadku. Kryminału jednak też nie. Mam również wrażenie, że aż tak dalece idąca inspiracja w postaci nawiązywania do Joanny Chmielewskiej, nawet tymi samymi zwrotami, nie jest korzystna i zupełnie niepotrzebna. Luki po tej pisarce wypełnić się nie da ze względu na jej szczególny ogląd świata, próżny więc trud, a można przecież stworzyć coś swojego i niepowtarzalnego.


Mimo niektórych bardziej krytycznych uwag, jestem bardzo ciekawa, w jaką stronę rozwinie się jego pisanie i czy znajdzie swoją własną, nie kopiowaną ścieżkę. Bardzo bym sobie tego życzyła, bo potencjał jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz