Twórczość Alka Rogozińskiego znana była mi
już wcześniej. Pretekstem do ponownej lektury jego książek stała się
jednak najnowsza powieść pod Lustereczko, powiedz przecie....
Teoretycznie pozycja ta stanowi drugą część cyklu, którego główną bohaterka
jest pisarka Róża Krull, pozostałe książki (o których będę tutaj pisała) są
samodzielnymi tytułami. Napisałam teoretycznie, ponieważ uważam, że dobrym
pomysłem jest jednak czytanie ich „po bożemu”, czyli tak, jak były pisane.
Wynika to z faktu, że Betty czy Joanna występują zarówno w serii o Róży, jak i
w książkach wcześniejszych i nie zachowując chronologii, jednak odbieramy sobie
sporo zabawy, wynikającej ze śledzenia losów tych postaci.
Proponuję zatem kolejność następującą:
- Ukochany z piekła rodem
(bohaterka - Joanna)
- Morderstwo na Korfu
(Joanna)
- Do trzech razy śmierć
(Róża)
- Lustereczko, powiedz
przecie... (Róża)
Osobną historią jest zaś Jak cię zabić, kochanie?
Wiele osób pyta, czy
warto czytać książki Alka Rogozińskiego. Ja zwykle odpowiadam skrótowo, że jeśli temu
komuś podobała się twórczość Joanny Chmielewskiej, powinien polubić tego
pisarza. Przestałam tak odpowiadać od czasu, jak z moich słów wyciągnięto prosty wniosek, że uważam, iż Rogoziński pisze jak Chmielewska i każdemu się to spodoba. Nie, nie to mam na myśli.
Inspiracje są bardzo wyraźne, a gdyby ktokolwiek miał
wątpliwości, niech przemówi do niego podziękowanie zawarte na końcu Ukochanego...,
czyli pierwszej książki autora: "Mojej Mamie za to, że gdy miałem 8 lat,
wręczyła mi Wszystko czerwone Joanny Chmielewskiej". Rzeczywiście, dużo
podobnych motywów tutaj odnajdziemy, chociaż - nie oszukujmy się - Joanna była
tylko jedna, a wszelkie próby podrobienia jej pisarstwa rzadko kończą się
pełnym sukcesem.
U Rogozińskiego, niestety, się nie kończą. Dla mnie
jest to pisarz bardzo nierówny i o ile Ukochanego z piekła rodem i Do trzech
razy śmierć czytało mi się bardzo przyjemnie i towarzyszyły temu radosne wybuchy
śmiechu i parsknięcia, o tyle Morderstwo na Korfu i Lustereczko...
przyjęłam, mówiąc delikatnie, mniej entuzjastycznie, zaś Jak cię zabić, kochanie nie
podobało mi się w ogóle.
Zacznijmy może od tej ostatniej pozycji.
Jak cię zabić, kochanie?
wydawnictwo: Filia |
Bohaterką
powieści jest Kasia Donek - nieszczęśliwa mężatka, nieco wbrew swojej woli
zagoniona do roli kury domowej. Zmarła ciocia z Ameryki ukochała ją do tego
stopnia, że zapisawszy fortunę, postawiła warunek urodzenia małżeńskiego
potomka w ciągu najbliższych pięciu lat. Czas upływa, a Kasia nie jest w stanie
żądań krewnej spełnić. Nie dość, że jej małżeństwo się rozsypuje, to jeszcze w
ciążę zajść nie może. Jednym możliwym wyjściem z tego impasu jest zabicie
męża...
Jak
cię zabić, kochanie? z założenia ma być komedią kryminalną. Pewnie po części
nią jest, gdyż nie brakuje tutaj - przynajmniej w teorii - humoru sytuacyjnego
czy słownego. Kłopot polega na tym, że mnie nie śmieszą. Tak, pewnie jest to
kwestia gustu.... Do mnie kompletnie nie trafia postać głupawej i
nierozgarniętej bohaterki, debatującej nad tym, czy zjedzenie zepsutego mięsa
może kogoś zabić, wrzucenie jej w sceny trochę z filmów akcji (postać
pseudogangstera) i trochę ze standardowej polskiej telenoweli.
Mam
problem z oceną tej książki. Z jednej strony widać językową sprawność, z
drugiej strony zdarzają nam się kwiatki takie jak ten:
A propos wzbogacenia się. Pamiętasz, że mamy dzisiaj sprawę Liona Scoopa? Tego tenisisty? Żona oskarżyła go, że zdradzał ją z dwunastoma aktorkami porno. Dzisiaj się z tymi damami spotykamy.
Jeżeli
facet pyta faceta, czy pamięta, że mają sprawę taką a taką, można przypuszczać,
że rozmówca jest wprowadzony w temat. Nie trzeba zatem dokonywać tego rodzaju
wprowadzenia do tematu. Nikt tak ze sobą nie rozmawia... „Czy pamiętasz, że
miał do nas przyjść twój szwagier, Robert... Wiesz, ten, który kupił w zeszłym
tygodniu samochód i wjechał w latarnię...”. Jednak nie, nie ma takich dialogów
w życiu. Być może powyższa sytuacja tenisisty miała nadać klimat wyższych sfer,
bawiąc, ale jednak nie rozbawiła.
Jak
cię zabić, kochanie? - jednak nie. Dużo bardziej podobał mi się...
Ukochany z piekła
rodem
wydawnictwo: Melanż |
Jest to debiut Alka
Rogozińskiego i trzeba przyznać, że debiut udany.
Główną
bohaterką powieści jest Joanna Szmidt - autorka romansów, która sprzedała ponad
50 milionów egzemplarzy swoich powieści na całym świecie i może poszczycić się
wieloma nagrodami literackimi. Towarzyszy jej Betty - niestrudzona menadżerka,
która potrafi zorganizować rzeczy niemożliwe.
Osią intrygi jest śmierć Konrada
- młodego towarzysza życiowego Joanny. Kobieta wcześniej przeżyła wiele
rozczarowań.
Kiedy więc poznała Konrada, który:
a. nie był kryptogejem,
b. nie złożył jej na pierwszej randce kuszącej propozycji odbycia „szybkiego numerku w samochodzie”,
c. nie zastanawiał się, czy Dostojewski to aby nie jakiś nowy gracz w drużynie Spartak Moskwa,
d. był miły, zadbany, męski i przystojny,
uznała, że małe kłamstewko dotyczące jej wieku będzie jedynie środkiem uświęcającym cel. A celem Joanny było oczywiście zakochać się i to taką miłością, jaka zdarza się tylko w bajkach, ewentualnie co bardziej kiczowatych hollywoodzkich romansidłach.
Śmierć
Konrada w willi Joanny staje się początkiem śledztwa, które pozwala odkryć, że
denat nie miał czystych intencji, sprawa zaś jest dużo bardziej skomplikowana,
a jej tropy prowadzą na strych willi.
Książka
jest znacznie bardziej zabawna niż omawiana przeze mnie wcześniej, a proporcje komizmu sytuacyjnego i słownego są
dobrze wypracowane. Inspiracje Chmielewską widać również i tu, chociaż czasami
autor popada w przesadę. Budowanie klimatu, a nawet stosowanie dokładnie tych
samych słów i zwrotów bardzo charakterystycznych dla autorki Kocich worków jest ewidentne. Za to naśladownictwo minus i to poważny.
Drugi
minus za to, że naśladownictwo jest nieudolne. Chmielewska bardzo często
wkładała w usta swoich bohaterów relacje na temat wydarzeń przeszłych lub
dziejących się w innej przestrzeni. Rozogiński też próbuje to robić, tyle, że o
ile u Chmielewskiej miało to formę krótkiej i zabawnej anegdoty (która jeszcze
na dodatek miała później znaczenie dla fabuły prowadzonej w książce), o tyle Alek
Rogoziński robi to, mam wrażenie, dla samego komizmu i, niestety, przeciąga owe wstawki
na kilka stron, co psuje cały efekt. Nie zawsze, na szczęście, bo na przykład
scena ze „śpiewającymi kafelkami” - bardzo przypominająca mi „ryczący wychodek”
(Kocie worki, Chmielewska) - mimo wszystko mnie rozbawiła.
Zadać
można sobie jednak pytanie: po co robić kopię Chmielewskiej, skoro są oryginały?
Aby
jednak do tej beczki dziegciu łyżkę miodu wsadzić, powiem, że Rogoziński ma
coś, czego Chmielewska nie miała. W jego powieściach znajdziemy dość sporo
odwołań do współczesności. Są więc tytuły książek, filmów i programów
telewizyjnych. Oprócz nazwisk „zmyślonych” celebrytów mamy tu nazwiska
istniejących faktycznie osób znanych ze szklanego ekranu. Ten motyw przewija
się we wszystkich książkach pisarza, o czym będę jeszcze wspominać przy
kolejnych tytułach.
- Informacje o ciąży Anny Muchy, czyli news, za którego ogłoszenie każda redakcja takiego pisma jak nasze dałaby każde pieniądze, potrafiła kiedyś utrzymać w tajemnicy przez ponad dwa tygodnie, aż gazeta pojawiła się na rynku...
- To naprawdę aż taka istotna wiadomość? - zdumiał się kapitan. - Przecież ona rodzi dziecko za dzieckiem. Czasem mam wrażenie, że nic innego w życiu nie robi...
- Owszem, reklamuje wszystko, co się da - mruknął Paweł. - W redakcji nadaliśmy jej nawet ksywkę „żywy billboard”. Kiedy przychodzi do wymieniania, z jakiej firmy ma na sobie ciuchy, biżuterię i inne dodatki, to z reguły nie starcza miejsca w gazecie. A jak się czegoś nie wymieni, to jej pijarówki dostają apopleksji.
Rogozińskiemu
nie można również odmówić konstruowania żywych i barwnych postaci. Betty
jest złośliwa, dosadna i konkretna:
Myślę, że sporo osób i tak przy lekturze twoich powieści obgryza paznokcie ze zgrozy - Betty popatrzyła na nią z politowaniem, nieco jednak mało widocznym w lichym oświetleniu, jakie pisarka zamontowała w sieni swojego domu. - Na przykład Rada Języka polskiego albo osoby, które redagują twoje książki. Założę się, że mają zsiepane paluchy aż do krwi.
Narrator
ani przez moment nie ukrywa, że Joanna jest grafomanką, bazującą na dość
prymitywnych ciągotkach czytających ją kobiet. Zarówno w życiu, jak i w pracy
gubi wątek:
W jednym ze swoich ostatnich bestsellerów Joanna stworzyła tyle postaci, że w połowie pisania książki sama się w nich pogubiła i przez przypadek zeswatała dwie osoby, które na początku opisała jako rodzeństwo. Potem wszyscy bohaterowie pomylili się także sczytującemu jej powieść redaktorowi i korektorce. Powieść poszła do druku, a potem trafiła do księgarń. I dopiero, kiedy jeden z zszokowanych jej treścią uważnych recenzentów napisał, że jest to „najodważniejsze pod względem obyczajowym dzieło od czasów Lolity Nabokova, Joanna zorientowała się, co zrobiła. Postanowiła jednak udać, że była to zamierzona prowokacja, a do tego, co się naprawdę wydarzyło, przyznała się jedynie menadżerce.
Morderstwo na Korfu
wydawnictwo: Melanż |
Postać Joanny powraca w powieści
Morderstwo na Korfu. Znajdując się w twórczym kryzysie, pisarka wyjeżdża na wakacje do
Grecji. Towarzyszy jej kilka osób pochodzących z raczej wyższych sfer,
gospodarzem wycieczki zaś jest bogaty Grek o polskich uwikłaniach. To właśnie
on zginie ugodzony prosto w serce.
Książkę
ponownie czyta się lekko, łatwo i szybko. Brawa dla autora za konsekwencję
charakterologiczną zarówno w budowaniu postaci Joanny, jak i Betty. Każda z
nich jest konsekwentna, silna i złośliwa. Joanna nadal marzy o wielkiej
miłości, Betty już ten cel osiągnęła.
Niestety,
porównując z tym, co mogliśmy obserwować w Ukochanym..., humor i atmosfera nieco nam siadły. Jest na szczęście
Iglesias w turystycznym autobusie, jest zauroczenie mężczyzną, którego babcia
jest stałą czytelniczką romansideł pióra Joanny... To wszystko bawi, owszem,
ale zdecydowanie w mniejszym stopniu. Mocnym elementem książki jest
karykaturalna postać Magdy.
Rogoziński
pozostaje przy silnym powiązaniu swoich postaci z rzeczywistością i współczesnością.
Bardzo dobrze, ponieważ to w jego twórczości bawi, a jednocześnie mocno
odróżnia od inspiracji Joanną Chmielewską:
- Po pierwsze, wbrew temu, co mówiła Rosy, wydaje mi się, że jednak mordercą musiał być mężczyzna. Jakoś nie wyobrażam sobie kobiety, która myśli, że od jednego ciosu nożem powali wielkiego chłopa...
- Chyba, że wygląda jak Liszowska... - przerwała Joanna, mająca uraz do aktorki, która kiedyś przez przypadek potrąciła ją na czerwonym dywanie, co na pisarce sprawiło takie wrażenie, jakby dostała cios od boksera wagi ciężkiej. - Ta bez trudu załatwiłaby nawet Waligórę...
Nadal
jednak widać silne wpływy rzeczonej Chmielewskiej. Dla kogoś, kto przestudiował
całą jej twórczość „stara gropa” jest aż nazbyt wiele mówiąca.
Do trzech razy śmierć
wydawnictwo: Filia |
Joanna
Szmidt - autorka romansideł oraz Betty - menedżerka powracają w kolejnej
książce Rogozińskiego. Tym razem jednak są bohaterkami dalszego planu, gdyż w
centrum uwagi Rozogiński postawił Różę Krull - twórczynię kryminałów i jej niezrównanego
agenta z kulinarnymi ciągotkami, niejakiego Pepe.
Podczas
zjazdu najważniejszych pisarek polskiej sceny literackiej dochodzi do zbrodni z
użyciem trucizny. Jak się szybko okazuje, nie będzie to mord jedyny, wszystkie
zaś są niebezpiecznie powiązane z jedną z powieści autorstwa Róży Krull. Zwłoki
bowiem upozowane są w identyczny sposób. Na miejsce zbrodni przybywa komisarz
Krzysztof, znany nam doskonale z powieści z Joanną Szmidt w roli głównej.
W tej
książce Rogoziński wraca do stylu i klimatu z Ukochanego z piekła rodem i to
w jeszcze lepszej wersji. Humor a’la Chmielewska jest. Są do tego dygresje,
chociażby w zakresie wampirzego liftingu, utrzymane na znacznie lepszym
poziomie niż w Ukochanym...
Jeżeli
miałabym się do czegokolwiek doczepić, to do tego, że postać Róży za bardzo
przypomina postać Joanny. Mają podobne cechy i podobne obsesje, chociażby na
punkcie ukrywania wieku i zabiegów kosmetycznych. Wymiany zdań pomiędzy pisarką
a jej menadżerem też w zasadzie nie różnią się od dialogów, które znamy z
wersji Joanna - Betty. Z kolei jednak na plus trzeba zaliczyć fakt, że inne
bohaterki są zróżnicowane pod względem językowym. Mamy Katarzynę, która
przeklina, mamy też wzniosłą autorkę romansów, która wtrąca angielskie zwroty,
mamy bezpośredniość w wydaniu kolejnej z wielkich pisarek. To wszystko dodaje
realizmu i świadczy o pracy autora nad poszczególnymi postaciami. Wiarygodność
wzmacniania jest przez odniesienia do świata rzeczywistego, tak jak i wcześniej
już bywało.
Lustereczko, powiedz
przecie...
Tym
sposobem docieram do najnowszej książki Alka Rogozińskiego Lustereczko,
powiedz przecie... Powieść ta jest moim sporym rozczarowaniem i jednocześnie
potwierdzeniem tezy, że Rogoziński jest pisarzem bardzo nierównym.
Najgorsze jednak jest to, że wszystko, co we wcześniejszych powieściach cyklu
uważałam za atut, tymże atutem być przestało.
Lustereczko...
to druga powieść, której bohaterką jest Róża Krull. Tym razem, wskutek
okiennego podglądactwa, staje się świadkiem śmierci jednego z kandydatów na
Mistera Polski. Wszystko jednak wskazuje na to, że sytuacja wcale nie jest tak
oczywista jak mogłoby się wydawać z balkonu naprzeciwko, a ślady wyjaśniające
tajemnicę wiodą na konkurs piękności dla mężczyzn.
Róża
nadal jest Różą i w jej zachowaniu raczej nic nas nie zaskoczy. Na korzyść książki
działa komizm sytuacyjny, związany przede wszystkim z zabiegami
upiększającymi w wykonaniu głównej bohaterki. Zabrakło mi
natomiast wcześniejszych, ironicznych i złośliwych odniesień do znanych nam z
portali typu Pudelek postaci. Owszem, aluzje same w sobie są, a Rogoziński
głównym celebrytą książki uczynił Rafała
Maślaka. Jednocześnie wyzbył się wcześniejszych złośliwości, które bawiły mnie
i niewątpliwie były przejawem pewnego rodzaju odwagi. Rafał Maślak jest tu
przedstawiony jednoznacznie korzystnie, a nawet w pewnej opozycji do innych
„misterów”, piłujących paznokcie i używających kremów BB. Bez bicia przyznaję
się, że znam tę postać ze stron plotkarskich, swego czasu do łez doprowadziły
mnie jego skargi na „zakorkowaną Warszawę” 1 sierpnia o godzinie 17:00, więc trochę mnie ten niewykorzystany do złośliwości potencjał rozczarował. Przyznać jednak trzeba i oddać
sprawiedliwość, że w roli obiektu uczuć i tęsknot Róży Krull, Rafał Maślak
sprawdza się znakomicie.
Mamy w
tej książce też skromne nawiązanie do wydarzeń na rynku wydawniczym w postaci
wyraźnych nawiązań i uszanowanka w kierunku Remigiusza Mroza, a nawet
stwierdzenie, że rzeczony Rafał Maślak zamierza zostać drugim Zordonem. Mamy
wreszcie i autoironię:
Kochanie, Florence Foster Jenkins też była pewna, że umie śpiewać, a Rogoziński uważa, że pisze zabawne książki.
Cóż,
przyznać trzeba, że jest to autotematyzm dość odważny i ryzykowny, bo istnieje spora szansa, że się pod tym podpiszę oburącz. W kontekście tej książki mogłabym to zrobić.
Reasumując,
książki Alka Rogozińskiego bawić mogą i niektóre nawet bawią. Niestety, jest to
pisarz nierówny i książki świetne są przeplatane tymi nieco gorszymi. Po pięciu
publikacjach, moim zdaniem, stosunek dobre - złe wynosi 2:3. Na szczęście:
szczególnego dramatu nie ma w żadnym przypadku. Kryminału jednak też nie. Mam
również wrażenie, że aż tak dalece idąca inspiracja w postaci nawiązywania do
Joanny Chmielewskiej, nawet tymi samymi zwrotami, nie jest korzystna i zupełnie
niepotrzebna. Luki po tej pisarce wypełnić się nie da ze względu na jej
szczególny ogląd świata, próżny więc trud, a można przecież stworzyć coś
swojego i niepowtarzalnego.
Mimo
niektórych bardziej krytycznych uwag, jestem bardzo ciekawa, w jaką stronę rozwinie się
jego pisanie i czy znajdzie swoją własną, nie kopiowaną ścieżkę. Bardzo bym
sobie tego życzyła, bo potencjał jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz