Łączna liczba wyświetleń

sobota, 16 czerwca 2018

Zmarnowana szansa... "Latarnia" Deborah Lawrenson

wyd. Albatros
Bardzo nie lubię książek z niewykorzystanym potencjałem! A mogło być tak pięknie...

Latarnia to historia opowiedziana przez Eve. Kobieta pracuje jako tłumaczka. Jej życie jest nudne i monotonne do czasu, gdy na życiowej drodze spotyka Dominica. Za jego sprawą przeprowadza się do prowansalskiej posiadłości Les Genévriers, która - przynajmniej według informacji na okładce książki - skrywać ma wiele tajemnic, zarówno samego Dominica, jego byłej żony, posiadłości oraz najbliższej okolicy.

Spodziewałam się fascynującej książki z tajemniczym domostwem i rodzinnym sekretem w tle. Cóż, przebłyski takiej narracji możemy na kartach Latarni odnaleźć. Tajemnice domu, mebli, niedopowiedziana historia o byłej żonie, prywatne śledztwo Eve... Wszystko to okraszone zostało zbiorem miejscowych podań i legend, w tym ciekawie przedstawionej alternatywnej opowieści o Petrarce i Laurze. Gdyby autorka trzymała się tych wątków i tego sposobu opowiadania, z całą pewnością powstałaby wciągająca opowieść. Tymczasem, z przyczyn dla mnie zupełnie niezrozumiałych, autorka brnie w kierunku wspomnień Eve z dzieciństwa, zjawy jej brata pojawiającej się w kuchni i opowieści o matce... Pewnie miało być mroczniej, dla mnie wyszło chaotyczniej... Oczywiście, w którymś momencie książki (właściwie na ostatnich stronach) to się wszystko zbiega i nawzajem wyjaśnia...

Moim skromnym zdaniem, gdyby Lawrenson skupiła się bardziej na tajemniczym domu i rzekomych (?) kłamstwach męża, napisałaby dużo lepszą powieść.

Bardzo na niekorzyść tej książki zadziałało również niezdecydowanie autorki: czy bardziej chce strwożyć tajemnicą, czy bardziej zachwycić Prowansją. Obok zjaw i demonów przeszłości mamy więc nostalgiczne opisy tego, jak to Eve i Dominic zafascynowali się nowym miejscem do tego stopnia, że światowy kryzys, który zdominował przekazy medialne, w ogóle ich nie dotykał. Zważywszy, że Dominic był biznesmenem zdecydowanie to rozsądna postawa... Mamy też czułe opisy tego, iż „piątki są pomarańczowe, lśniące i gładkie”... Oprócz intrygujących prowansalskich podań (jak choćby to o Petrarce) zderzamy się też z masą innych, zbędnych opowieści, jak choćby o czarnym dziku mordującym ludzi w lesie.

Dodam też, że przez całą książkę zastanawiałam się, dlaczego tytuł powieści brzmi Latarnia. Na szczęście zrozumiałam to w ostatnim rozdziale. Na szczęście, bo nie wszystkie wątki autorka zdecydowała się rozwiązać i pokończyć. W tym przypadku jednak w niedopowiedzeniach nie tkwi żadna moc i żaden urok opowieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz