wydawnictwo: Albatros |
"Wyśmienite połączenie kryminału z ghost story", "książka roku portalu lubimyczytac.pl w kategorii: horror", "mroczna historia"... Brzmi dobrze? Problem w tym, że wyłącznie brzmi.
Nawiedzone
tajemnicze domy, samotne okolice, dziwne wiejskie społeczności - to coś, co
zdecydowanie lubię. Dzisiaj jednak nie będę rozpisywać się na ten temat. Będzie
krótko i konkretnie
Dom na wzgórzu Petera Jamesa przedstawia nam historię Olliego i Caro, którzy wraz ze swoją córką
wprowadzają się do zachowanej w kiepskim stanie, ale wciąż klimatycznej posiadłości z zamiarem
wyremontowania jej. Już na samym początku są świadkami dziwnych zjawisk.
Stopniowo niesamowite wydarzenia nasilają się, stając coraz bardziej
widocznymi i niemożliwymi do zignorowania. Bohaterowie uruchamiają internet,
biblioteki oraz księdza, aby dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi...
Znacie to? A pewnie, że znacie,
bo to już było i to wielokrotnie!
Omawiana przeze mnie książka to klasyka, choć wrzucona we współczesne czasy. Z jednej strony mamy więc
posiadłość z historią, wymagającą zdecydowanego remontu oraz dostosowania jej
do życia rodziny. Z drugiej strony jednak całość przemielona jest przez
współczesność, bo czy ktoś z nas widział ducha wysyłającego e-mail? Na początku
wydało mi się to niedorzeczne, później uznałam to za zabieg interesujący. Być
może też lokatorzy Cold Hill House są nieco za bardzo przyklejeni do ekranów,
jednak pewnie gdyby nastolatka tego nie robiła, uznalibyśmy ją za dziwadło. Czy
duch mógł nauczyć się tego przez naśladownictwo? Dobre pytanie...
Wspomniany fakt nie przeszkadza
mi jednak tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Znacznie bardziej irytujący jest stoicki spokój bohaterów, kompletnie rujnujący nastrój opowieści. Zarówno rodzice,
jak i ich córka sprawiają wrażenie jakby nie działo się nic wielkiego. Snują
rozważania o konieczności wymiany instalacji hydraulicznej, kupnie psa czy
kucyka, kompletnie ignorując to, co dzieje się wokół nich. Oczywiście, gdy w
nocy woda zacznie lać się ze ścian, dla przykładu jeden z drugim rozedrze się
gromko. Myślę jednak, że na mnie większe niż na bohaterach wrażenie zrobiłoby obrócenie łóżka o
180 stopni ze mną na tymże łóżku śpiącą.
Brakuje mi tu tego, co jest wyznacznikiem gatunku: klimatu
i napięcia. Od połowy książki w ogóle to napięcie opada, jakby autor jechał już
na rezerwie. Książka sama w sobie jest przyzwoitym czytadłem, ale problemów ze
snem się nie spodziewajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz