Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 22 października 2017

"Gdy mrok zapada..." Elżbieta zły kryminał czytała. Jørn Lier Horst - odsłona pierwsza

wydawnictwo: Smak słowa
Mam świadomość, że Gdy mrok zapada... jest chronologicznie jedenastą częścią cyklu. Doczytawszy jednak, że w rzeczywistości stanowi prequel do wydarzeń opisanych w pierwszym i każdym kolejnym tomie, chciałam podejść do przygód Williama Wistinga „po bożemu” i zaczęłam właśnie od omawianego tytułu. To był bardzo zły wybór.

Jedną recenzję napisałam bezpośrednio po lekturze. Szczęśliwie przed jej publikacją, zaczęłam czytać jednak inne tomy cyklu - od pierwszego począwszy - i to pozwoliło mi zmienić nieco opinię. Nadal uważam, że Gdy mrok zapada... jest lekturą co najmniej rozczarowującą.

Tylko przez chwilę poznajemy tu Williama Wistinga współcześnie. Zaraz później, za sprawą przekazanego mu listu, przenosimy się w przeszłość, by rozwiązać śledztwo sprzed lat. Śledztwo związane jest ze starym, porzuconym w jednej z wolnostojących stodół samochodem. Pojawiają się też ślady po kulach, szkielet i kwestia zaginionych pieniędzy.

Książka jest słabiutka. Nie rozumiem pochwalnych recenzji, głoszących, że dziełko to pozwoliło zrozumieć psychikę bohatera w kolejnych częściach. Liczyłam, że zapoznanie się z postacią przedstawioną w kolejnych częściach pozwoli mi znaleźć jakieś odniesienie i tę recenzję zmodyfikować. Jednak nie. Nie potrafię znaleźć jakichkolwiek ustępów, które zawierałyby pogłębione informacje na temat psychiki bohatera. Jest przemęczonym ojcem bliźniąt. Zgoda. Tylko, że nie jest to chyba jakiś milowy etap w życiorysie...

Ani bohater zapadający w pamięć, ani śledztwo wciągające. Jedyny plus taki, że książka cienka. Z dalszymi refleksjami powrócę przy kolejnej książce tego cyklu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz