Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 października 2017

Zawsze warto rozmawiać... o aborcji również

wydawnictwo: Czerwone i Czarne
Sięgnęłam po książkę, bo zachęciły mnie informacje o niej. O tym, że można rozmawiać o aborcji bez wrzeszczenia i manifestowania. We wstępie autorki piszą, że:

Ta książka jest dla tych, którzy mają ugruntowane zdanie na jej temat, ale także dla tych, którzy nie wiedzą, co myśleć. Dla jej zwolenników, bezwzględnych przeciwników i tych, którym odpowiada wieloletni kompromis w tej sprawie. Po przeczytaniu tej książki trudniej będzie formułować jednoznaczne sądy na ten temat. [...] Łatwo jest powiedzieć: „Ja nigdy” albo „Ja zawsze”. Sytuacja się komplikuje, kiedy poznamy bliżej czyjąś historię - wówczas pogląd, wiara, idea odchodzą na dalszy plan. Okazuje się, że życie ich nie dogania.
 W książce znajdziemy osiem wywiadów z kobietami, które aborcji dokonały, oraz jedną rozmowę z lekarką, która zna sprawę od strony zawodowej. To bardzo różne osoby: wierzące i niewierzące, takie, które bardzo chciały mieć dziecko i takie, dla których była to wpadka, te, które, dokonując terminacji ciąży, myślały głównie o sobie i te, które myślały o przyszłym dziecku... Ostrzegam: nie będzie tu prostych historii i, wbrew deklaracjom ze wstępu, jest to książka pisana dość jednokierunkowo - w obronie prawa do decydowania. Ponieważ śledziłam temat w mediach dość uważnie, zasadniczo opowieści ani mnie nie zszokowały, ani mnie nie zaskoczyły. Zdania również nie zmieniłam ani na milimetr, nie zgadzam się więc z deklaracją, że po lekturze trudniej będzie sformułować sąd. Na pewno jednak jest to tekst, który pokazuje, że obecna ustawa jest udawaniem. Rządzący udają, że mamy swego rodzaju kompromis w trzech przypadkach, kobiety udają, że się dopasowują. W efekcie końcowym prawa nie przestrzega żadna ze stron.

Myślę, że zdziwiona może poczuć się osoba sięgająca po tę książkę bez wcześniejszej styczności z problemem. Zaskoczenie wzbudzać może fakt, że w Polsce jednak aborcja nie jest procesem tak klarownym jak wynika z ustawy. Nawet w przypadku wyraźnych wskazań do terminacji ciąży, nadal prościej jest przeprowadzić procedurę poza granicami niż przechodzić w Polsce to wszystko, co trzeba przechodzić. Prawdopodobnie w Czechach czy Niemczech jest po prostu prościej:

Znajomi lekarze opowiadali nam, że przychodzą do nich zadeklarowane katoliczki i proszą, żeby „zatrzymać to dziecko”, bo nie może przejść im przez gardło to straszne słowo „aborcja”. A inne mówią: „Jak mi pani nie pomoże, to skoczę z okna”. Taki jest właśnie efekt słów, jakie padają codziennie w Polsce na temat aborcji. [...] Zanim ktoś z państwa będzie chciał powtórzyć te słowa, niech przeczyta najpierw opowieści, które są w tej książce.
Ostatnio jedna z zachodnich dziennikarek napisała mi, że była w niemieckiej klinice ginekologicznej w miasteczku leżącym przy granicy z Polską. jednego dnia przyjechało tam dziesięć Polek. [...] Cztery z nich miały wskazania do legalnej aborcji, która powinna być przeprowadzona w kraju. Dziewczyna po gwałcie wielokrotnym, kobieta chora na cukrzycę po czterech cesarskich cięciach, 40-letnia kobieta  z płodem z zespołem Edwardsa, czyli z wadami genetycznymi tak poważnymi, że powodują deformację ciała i narządów wewnętrznych, inna z płodem bez mózgu. W Polsce nie udzielono im pomocy, choć wszystkie oprócz jednej o to walczyły, aż zorientowały się, że wkrótce będzie za późno na aborcję, bo lekarze biorą je na przeczekanie. Ta zgwałcona dziewczyna od razu przyjechała do Niemiec, bo nie miała siły tłumaczyć na policji, jak była ubrana, kiedy zaatakował ją gwałciciel i jak wyglądały szczegóły gwałtu.
Same opowieści są zaś przejmujące. Mamy tu relację kobiety, która cieszyła się, że jej dziecko zmarło jeszcze w łonie, bo nie musiało umierać dusząc się i cierpiąc z bólu, mając wnętrzności na zewnątrz jamy brzusznej. Proszę sobie wyobrazić, co by z nią było, gdyby urodziła się żywa. Czytamy bez ogródek o tym, że na etapie życia płodowego nie wykształcił się mózg, lecz biło jego serce, wodogłowie zaś przez ostatnie miesiące powodowało u ciężarnej ból i cierpienie: tak fizyczne, jak i psychiczne. Przeczytamy też historię matki, której nikt nie uprzedził, że urodzi dziecko z Zespołem Downa, nie była więc na to przygotowana w żadnym stopniu.

Książka opowiada też o tym, że nie wszystkie tzw. hospicja prenatalne pomagają kobietom. Mówi o odwlekaniu terminu i wysyłaniu na kolejne badania, aby było już za późno. O testach, które robi się „dla świętego spokoju”. Mamy wreszcie porównanie kliniki holenderskiej i polskiego szpitala, gdzie badanie pod kątem sprawdzenia możliwości terminacji ciąży przeprowadzane jest w asyście kilkunastu studentów, będących tam wbrew woli kobiety. Wreszcie o tym, że w tym akurat temacie za PRL-u było dużo prościej... Co również nie było dobre - trzeba oddać sprawiedliwość autorkom i rozmówczyniom, że zastrzegają ten fakt!

To wreszcie książka o żegnaniu się z dzieckiem i terminacji ciąży, o czekaniu na kolejne dziecko i przyrzekaniu sobie, że nigdy więcej, o emocjach i „trumienkowym” w wysokości 4000 złotych.

Lekarka, która takie porody przyjmuje, mówiła mi, że ci rodzice chcieli poznać swoje dziecko, dotknąć je, przytulić. Co miała im pokazać? Jedno oko, pusta czaszka owinięta w szmatkę, płacz i wycie z bólu, mimo że przez dziesięć dni było na morfinie. Bo ktoś zadecydował, że matka nie może dokonać aborcji.
W tym sensie jest to na pewno książka bardzo cenna i na pewno bardzo potrzebna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz