Łączna liczba wyświetleń

środa, 5 czerwca 2019

Blanka Lipińska - co napisała w części "Kolejne 365 dni"?

 
Nie jestem osobą, która poszukiwała w internecie odpowiedzi na pytanie "Blanka Lipińska: kiedy trzeci tom?". Nie przeczytałam też części drugiej, gdyż uznałam, że to nie jest temat na moją głowę. Sięgnęłam jednak po najnowszą, bynajmniej nie po to, by dowiedzieć się, jak zrobić dobrze kobiecie (lub mężczyźnie), lecz dlatego, że zwolenniczki Blanki Lipińskiej usilnie przekonują na grupach czytelniczych, że po lekturze zwrócę autorce honor. Przyznaję, zasiały ziarenko ciekawości… Czy zmieniłam zdanie? Kompletnie nie, przykro mi.
 
Po lekturze podtrzymuję również moją pierwszą myśl, że Lipińska bezwstydnie trolluje swoich sympatyków. Ci najpierw usilnie przekonywali na grupach książkowych, że to dobra pisarka jest. W odpowiedzi autorka u Wojewódzkiego poinformowała, że wie, że jest grafomanką. Pisze, bo zarabia, bo gawiedź kupuje. Potem publika przekonywała, że w pierwszej części nie ma gwałtu. Blanka napisała więc część trzecią, w której wprowadza pojęcie gwałtu. Pozamiatane, jakby rzekł reprezentant młodszego ode mnie pokolenia. Lipińska musi mieć z tego niezły ubaw. Mamy w powieści też dowód na autoironię, ale przedstawię go dopiero pod koniec. Inaczej nikt tego czytać nie będzie.

Jednocześnie uprzedzam, że poniższy tekst zawiera wiele spoilerów, jeśli więc jest to dla Ciebie problem, proszę - zrezygnuj z lektury - choć lubię myśleć, że będziesz żałował.
 
*
Rozdział pierwszy wprowadza nas w scenę, gdy Laura przemierza kabrioletem teren wzdłuż plaży, słuchając Ariany Grande, odziewając wcześniej swe jędrne ciało w bikini dopasowane kolorem do karoserii. Oczywiście, samochód jest prezentem, a Laura-męczennica wyzna:
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mój mężczyzna nie poprzestanie na tym, ale lubiłam się pocieszać, że to być może koniec podarunków.
Ach, ta klęska urodzaju… Jakież zaskoczenie przeżywa czytelnik, gdy okazuje się, że na plaży czeka na nią z pierścionkiem zaręczynowym luby, którym nie jest Massimo o penisie grubości stołowej nogi. Niby to nie ten gość, a z prezentami identyczna metoda. 
 
W tym momencie pragnę zwrócić uwagę jak fantastyczna w tym cyklu jest psychologia postaci i w ogóle jej rozwój! 

Wydaje się, że Laura stoi na stanowisku, że wyciąganie od chłopa pieniędzy to sposób na okazywanie uczuć. W każdym razie Laura i Nacho – którego imię każdorazowo sprawia, że robię się głodna – udają normalnych ludzi, podczas gdy czytelnik napotyka na retrospekcję.
 
W kolejnej odsłonie Laura leży w szpitalu, a my czytamy, że lekarze „wyciągali z jej gardła rurę przypominającą tę od odkurzacza”. Niestety, nie potrafię Wam wyjaśnić, co jej wyciągali, bo rurka intubacyjna za cholerę tej od odkurzacza nie przypomina. Bardzo możliwe, że trzeba było wkład dobrać do rozmiaru penisa wcześniej tam bytującego. W trakcie medycznych procedur „Massimo nawet przez sekundę nie wyszedł i nawet na chwilę nie puścił mojej dłoni. Kilka razy wolałabym, żeby go nie było, ale nawet ja nie byłam w stanie go od siebie odgonić i przekonać, by przesunął się choć o centymetr, aby zrobić miejsce lekarzom” – tak, to genialny pomysł, żeby przytłoczyć osobę, która ocknęła się ze śpiączki. Sprawa jest jednak poważna. Laura prawdopodobnie oberwała pociskiem moździerzowym, jakimś cudem bowiem jednocześnie rozerwało jej serce, nerkę i macicę, a całe ciało było „poszarpane”, jak pisze Lipińska. Dziecko nie przeżyło, bo – zdaniem Massimo – było za małe. 
 
Moim zdaniem dlatego, że zarobiło z moździerza, ale neonatologiem nie jestem. 

Medycznych cudów jest zresztą znacznie więcej, dowiadujemy się bowiem, że Laura przeszła przeszczep serca, o czym dowiedziała się stosunkowo późno jak na kogoś, kto powinien zażywać leki przeciw odrzutowi narządu. A nie zażywa.
 
Laura bardzo przeżywa stratę dziecka – trwa to jakieś 10-12 stron, ponieważ jej uwaga szybko przenosi się na kozaki Givenchy – jest i polski akcent w postaci ponczo marki La Mania – i orgazm potężny jak tornado w korytarzu. Orgazm w korytarzu, nie tornado. Chwilę później Laura przegląda zasoby wujka Google’a, aby ze zdumieniem odkryć, jak wiele leków i metod antykoncepcji istnieje na rynku. Ta scena wprowadziła mnie w pewnego rodzaju konsternację, ale w sumie nie sposób odmówić Lipińskiej, że kreuje bardzo spójną postać. Później czytelnik wprowadzony jest w świat pełen takich kocopołów, że nie będę ich streszczać. Mamy sceny seksu, podczas których „Massimo przeżuwał dolną wargę”. 
 
Nie potrafię sobie tego zwizualizować, chyba, że była to czyjaś warga – oglądałam Hannibala Lectera, życie znam.

Blanka serwuje nam także scenę seksu z naćpanym Bossem, w czasie którego „obtłukiwał jej gardło w szaleńczym tempie”, pakując do ust co trzeba, „krzyczał i szarpał się, jakby walczył sam ze sobą” i w ogóle zachowywał się cudacznie. Nie ma sensu skupiać się na tym aspekcie przesadnie.
Nowością jest to, że Laura zaczyna robić karierę projektantki mody, w związku z czym – niestety – jeszcze większa niż zwykle część książki to opisy ciuchów i ciała w tych ciuchach. Laura w międzyczasie przeszła zabieg laserowy, dzięki którym w ogóle nie widać tego, że była poszarpana i w strzępach. Dobra forma pozwala jej romansować z Nacho, który – jak się okazuje – załatwił jej serce do przeszczepu. Chyba nie chcę wiedzieć, w jaki sposób tego dokonał. Jesteśmy za to świadkami bardzo romantycznego wyznania 💞💞💞
Chcę więcej ciebie, chcę nauczyć cię surfować i pokazać ci, jak się łowi ośmiornice. Chcę jeździć z tobą motocyklem i pokazać ośnieżone zbocza Teide.
Osobiście poleciałabym na te ośmiornice, ale dla kobiet ważne jest to, że postać Nacho w ogóle jest przeciwieństwem Massimo: gość mówi do Laury per dziewczynko i gra na skrzypcach lepiej niż Karpiel-Bułecka. Mamy także intertekstualność i – bardzo chcę w to wierzyć – autoironię, gdy kanaryjski kochanek mówi: „Jakiś czas temu pewna pisarka stworzyła książkę 50 twarzy Greya, a później ktoś postanowił ją zekranizować. Głupia historia o apodyktycznym dupku uzależnionym od seksu i kontroli. No ale każdy z nas pewnie zna kogoś takiego, więc to życiowa opowieść”. Oczywiście.
 
Istotne właściwie jest jednak tylko to, że małżonkowi zaczynają przeszkadzać eskapady Laury, w konsekwencji czego brutalnie gwałci swoją żonę. Tak, Blanka Lipińska zna pojęcie gwałtu – czyżby wydawca trochę pomógł? Sam Massimo trochę nie czai pretensji, mówiąc: „Chryste, robiłem to setki razy wbrew twojej woli. Na tym polegała zabawa” – i właściwie trudno odmówić mu logiki.
 
Laura jedzie do Polski do mamy, romansuje na naszej rodzimej ziemi z Nacho, potem znowu wraca do Massimo, by następnie spotkać się z Nacho. Całość okraszona jest seksem i kutasami. I opisem ubrań. Powieść kończy się tak, że Massimo zabija psa Laury, a potem mówi jej, że jeśli spędzi z nim jeszcze jedną noc, będzie wolna. Laura mówi, że tak, spoko, ale już bez bicia i wiązania. Ona się na to godzi, ale już gdy penis Massima znajduje się w pochwie, stwierdza, że się rozmyśliła, co unieważnia umowę. Na szczęście pojawia się Nacho niczym rycerz na białym rumaku, uwalnia Laurę, dokonując jednocześnie konstatacji – nie wiem, czy psychologicznej, czy bardziej funkcjonalnej, bo trudno to stwierdzić – że „gdyby jego [Massimo] ojciec żył, nigdy by do tego nie doszło”. Ja osobiście poszłabym we Freudowską matkę, ale i tak można… Na koniec, jak to w bajce, Laura i Nacho żyli długo i szczęśliwie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz