Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 2 maja 2021

Gdzieś głęboko w Bieszczadach było sobie 629 kości... Książka M. M. Perr

 


Zła pogodę w Majówkę ma swoje plusy - w końcu mogę dokończyć książki M. M. Perr, które dostałam już jakiś czas temu. Pierwsza część - 629 kości okazała się na tyle wciągająca, że skutecznie zarwałam przez nią pół nocy. Ponieważ jej zakończenie pozostawia niedosyt i zaprasza do kontynuacji, właśnie drugą odsłoną przygód Roberta Lwa będę zajmowała się w najbliższym czasie.

Wróćmy jednak do omawianej części... Akcja 629 kości przenosi nas w Bieszczady, gdzie chroniąca się przed zmianą aury grupa maturzystów znajduje w leśnej chacie skrzynie pełne kości. Obok szczątków znajdują się zeszyty z wiele sugerującą zawartością. Podkomisarz Robert Lew szybko wytypował potencjalnego sprawcę, jednak okazuje się, że trudności rozpoczynają się dopiero teraz.

Mogłoby się wydawać, że to jedna z wielu książek o podobnej tematyce. Nic bardziej mylnego. Największym plusem powieści M. M. Perr wcale nie jest zagadka kryminalna, która rozwiązuje się dość szybko, ale wszystkie społeczno-polityczne uwikłania, które pojawiają się później. Czytelnik widzi, jak trudno - mimo dowodów - postawić zarzuty, jak ogromna presja z ministerialnej góry może się pojawiać. Bohaterowie reprezentujący polski rząd są fikcyjni, ale wyraziści - podobnie jak sylwetki wszystkich śledczych. To kolejny plus, ponieważ wcale nierzadko autor tylko głównego bohatera dopracowuje, pozostałych traktując po macoszemu.

Co do fabuły i kreacji bohaterów trudno mieć zastrzeżenia do jakiegokolwiek elementu. Żadna z postaci nie jest kryształowa, każda charakterystyczna. Sporo emocji wiąże się z końcówką, która stanowi interesujące przejście do kolejnej części. Jednym słowem: bardzo polecam!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prozami.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Jak profilować? "Umysł zabójcy" Mike'a Omera

 


Co prawda do książek, które już na okładce określane są mianem bestsellerów, podchodzę z pewną nieufnością, zwłaszcza gdy jest to kolejny tytuł poruszający temat profilowania - bardzo modnego w ostatnim czasie - muszę jednak przyznać, że Umysł zabójcy Mike'a Omera to przyjemnie spędzony czas. Jak przystało na thriller psychologiczny, autor sporo miejsca poświęca zbudowaniu postaci, a sama intryga jest wciągająca. To już duży plus, bo dla autorów powieści aspirujących do tego miana nie zawsze jest to oczywiste.

Cała akcja zbudowana została wokół postaci seryjnego mordercy, który dusi ofiary, później balsamuje ich ciała i podrzuca w miejscach publicznych, układając w taki sposób, aby wyglądały na żywe. Prace policji, mające doprowadzić do odkrycia tożsamości zbrodniarza, nie przynoszą efektów, w związku z czym FBI wysyła do pomocy najpierw agenta specjalnego Tatuma Gray'a, później zaś Zoe Bentley - psycholożkę i profilerkę. Te dwie osoby różni wszystko: podejście do pracy, charakter, zachowanie, muszą jednak połączyć siły, aby duet w ogóle miał sens.

Bardzo podoba mi się niesztampowe podejście autora do kwestii profilowania. Nie wiem, czy jest to kwestia researchu czy po prostu autorski zabieg, już na początku jednak Omer podaje w wątpliwość często powtarzane w thrillerach hasła na temat morderców. Ustami Zoe pewnie kwestionuje ustalenia policyjnych celebrytów, z lekkością sprowadzające postać mordercy do haseł "mężczyzna pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, biały, samotny". Śledczy będą się zresztą mylić i kluczyć, a nawet wątpić w samych siebie, co bezpośrednio wynika z ich biografii odsłanianej przez Omera po kawałku. Osobiście nie przepadam za tłem osobistym w kryminałach i thrillerach, tutaj jednak ma ono sens i staje się ciekawym kontekstem sprawy.

Czy coś mi przeszkadzało? Moim zdaniem, trochę za dużo jest Zoe, za mało Tatuma. Mam świadomość, że podtytuł jasno sugeruje, kto ma być na pierwszym planie, nie zmienia to faktu, że postać męska wypadła mimo wszystko mniej dramatycznie, a przez to bardziej przekonująco. Irytująco działał na mnie natomiast dziadek Gray'a i, prawdę mówiąc, wyobrażam sobie - z korzyścią dla fabuły - usunięcie tego wątku. W samej książce jest kilka ciekawych scen, które sugerują, że to dobry temat na film, chociaż autor momentami nie uciekł od stylistycznej infantylności, zwłaszcza w retrospekcjach. W efekcie powstała całkiem przyzwoita lektura na wieczór, choć z pewnością nie jest to arcydzieło.

niedziela, 28 lutego 2021

Gdzieś na końcu świata z Jędrzejem Pasierskim - czytając "Kłamczucha"

 

Jeśli ktoś pyta mnie o ulubione serie kryminalne, bez wahania wymieniam na tej liście cykl książek Jędrzeja Pasierskiego. Nic dziwnego, że na czwartą część, zatytułowaną Kłamczuch, z sobowtórem Antoniego Macierewicza na okładce (taki żart, ale ma coś w sobie), bardzo czekałam. Przyznaję jednak szczerze, że nie od samego początku czułam się usatysfakcjonowana...

Akcja Kłamczucha zastaje znaną z wcześniejszych części Ninę Warwiłow w Beskidzie Niskim, gdzie planuje ona spędzić spokojny urlop w towarzystwie córki. Sielankę przerywa jednak znalezienie zwłok. Denatem jest Jan Barnaś - starszy człowiek, który od pewnego czasu nękał policjantkę teoriami spiskowymi i rzekomymi tajemnicami lokalnej społeczności. Gdy okazuje się, że mężczyzna został zamordowany, Warwiłow zastanawia się, co tak naprawdę wiedział...

Klasyczny kryminał

Brzmi dobrze? I dobrze jest. W związku z tym można zastanowić się, dlaczego nie od początku wciągnęłam się w lekturę. Prawdopodobnym powodem jest początkowe zwolnienie akcji, które towarzyszy czytelnikowi mniej więcej do połowy książki. Domyślam się, że chodziło o podkreślenie swoistej stagnacji i leniwego wypoczynku, mam jednak wrażenie, ze trwało to nieco zbyt długo. Przetrwałam ten moment jednak z czystej sympatii dla autora i nie żałuję, zachęcając do tego samego. Kiedy akcja rusza, rusza z kopyta i pełna jest nieoczekiwanych zwrotów. W kwestii wyjaśnienia sprawy miałam swoje typy, ale trafiłam tylko połowicznie.

Warto jednocześnie wspomnieć, że o to fabularne "spowolnienie" trudno mieć do Pasierskiego pretensje. Wielokrotnie mówił on o tym, że czuje się potomkiem Agathy Christie, której kryminały w dużej mierze opierają się przecież na takim właśnie spacerowaniu po brytyjskiej wsi i rozmawianiu z ludźmi. Znacząca jest choćby scena zebrania mieszkańców, w czasie którego Nina - niczym Poirot - omawia przebieg sprawy. Tutaj nie jest inaczej i - co więcej - jeśli już poznacie zakończenie, a następnie zaczniecie czytać Kłamczucha jeszcze raz, zrozumiecie, że każda z tych rozmów i obserwacji miała sens. Serdecznie polecam ponowną lekturę w celu sprawdzenia, jak to jest zrobione i co przegapiliście.

Wsi spokojna, wsi wesoła...

Przeglądając czytelnicze grupy, spotkałam się z jednym zarzutem stawianym Pasierskiemu. Krytyczna opinia sprowadzała się do stwierdzenia, że widać, iż autorem Kłamczucha nie jest kobieta, a postać Niny Warwiłow jest kompletnie niewiarygodna. Dowodem na taką tezę ma być fakt, iż policjantka z jednej strony nieustannie zachwyca się swoim dzieckiem i deklaruje miłość do niego, z drugiej jednak - zostawia Milę na całe dnie z zupełnie przypadkowymi ludźmi.

Mam wrażenie, że osoby, które doszły do takich konstatacji, nie czytały dość uważnie trzech wcześniejszych części cyklu. Gdyby to zrobiły, jasnym stałoby się, że niewiarygodne w przypadku Niny byłoby raczej przylepienie się do dziecka. Po drugie zaś, jako osoba przez znaczną część szczenięcych lat wychowana na wsi mogę śmiało stwierdzić, że tam tak po prostu jest.  Mnie Pasierski przekonuje!


Reasumując, zdecydowanie mogę lekturę Kłamczucha polecić wszystkim miłośnikom tradycyjnego kryminału. Nie ma tu flaków na wierzchu i plam krwi, sporo natomiast dedukcji i zbierania dowodów. Jedyna rada, na jaką mogę się jeszcze zdobyć: nie zniechęcajcie się początkowym bardzo powolnym rozwojem wydarzeń i nie omijajcie stron, bo każda z tych rozmów ma duże znaczenie.

niedziela, 17 stycznia 2021

Z cyklu "A co jeśli?"... Liz Braswell i "Cierń klątwy", czyli aternatywne wersje bajek

 

Cierń klątwy Liz Braswell to propozycja dla miłośników alternatyw. Stanowi interpretację opowieści o Pięknej i Bestii. Zgadzają się wszystkie podstawowe wątki oraz baza fabuły. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Właściwie tylko jedną postać, jednak to na jej bazie wykluł się wątek tolerancji, inności oraz odpowiedzialności za nasze postępowanie.

Baśń o Pięknej i Bestii jest raczej powszechnie znana, więc nie ma sensu jej streszczać. Napiszę więc tylko, że w Cierniu klątwy mamy i Bellę - córkę szalonego naukowca, i próżnego, pozbawionego serca księcia, i niezastąpioną panią Imbryczek. Pojawia się jednak jeszcze ktoś, o kim nigdy wcześniej nie pomyślałam, czytając oryginał. Mowa o matce Belli, Rosalindzie. Miała ona, zdaniem Braswell, magiczną moc, na dodatek jedną z najpotężniejszych w królestwie. To ona przeklęła Bestię i nadała mu odpychający wygląd. Problem w tym, że nikt, prócz czytelnika, nie wie dlaczego. Kompletnie nikt natomiast, nawet oddający się lekturze, nie zna sekretu odwrócenia uroku w momencie, gdy wskutek nieroztropnego ruchu Belli opadną wszystkie płatki zaczarowanej róży.

Tym, co bardzo różni Cierń klątwy od oryginalnej baśni, jest potężny ładunek emocjonalny. Muszę przyznać, że sposób prowadzenia narracji sprawił, że nie raz zakręciła mi się łezka w oku. „Żywe przedmioty” w przeklętym zamku zostały bardzo mocno zindywidualizowane, a opis ich losów, którym autorka poświęciła znacznie więcej uwagi niż w pierwotnej baśni, czyni z nich wręcz postaci tragiczne. Mimowolne ofiary niefrasobliwie rzuconego uroku mają za sobą dramatyczne przejścia i targają nimi sprzeczne emocje, które prowadzą do tego, że ciepła i życzliwa Pani Imbryczek reaguje złością na brak mocy sprawczej władcy, któremu służy. Sposób opisywania zaklętych w filiżanki dzieci także wywołuje duże wzruszenie i sprawia, że matka Belli nie wydaje się już postacią z kryształu.

Strzałem w dziesiątkę jest zresztą położenie środka ciężkości fabuły na Rosalindzie, bo to jej osoba łączy baśń z kryminałem oraz thrillerem. Bardzo poruszający w całej opowieści jest wątek segregacji społeczeństwa przez władcę oraz temat oceniania po pozorach, które dotyczy w tej historii każdego: od opisanych mieszkańców wsi, przez Bellę aż po samą Rosalindę. Paradoksalnie, najbardziej wolny od tego niebezpieczeństwa jest Bestia, jednak to on i jego poddani stają się niewinnymi ofiarami. Kierowanie się pozorami doprowadziło do wielu nieszczęść, ale niewolna była od niego także matka Belli, która na podstawie jednego dramatu stworzyła kolejny, równie poważny i dotykający niewinnych osób. Nie zdradzę, w jaki sposób kwestia tak aktualnej dzisiaj nietolerancji i jej granic została wprowadzona w baśniowy klimat, mogę jednak zapewnić, że zostało to zrobione nienachalnie, zręcznie, a jednocześnie w sposób doskonale ujmujący złożoność tematu.

Sama akcja jest bardzo dynamiczna. Zwalnia jedynie w momencie, gdy autorka chce podkreślić rodzącą się między Bellą a Bestią więź, a także w czasie prezentacji kolejnych etapów zezwierzęcenia księcia. Punktu kulminacyjnego nie powstydziłby się żaden kryminał, a solidna dawka wzruszenia w nim obecna podkreśla wymowę całości. Gorąco polecam!

piątek, 1 stycznia 2021

Co przegapił Wyspiański na weselu w Bronowicach? "Złoty Róg" Maryli Szymiczkowej

 

Jeśli dobrze rozpoczynać rok, to koniecznie dobrą literaturą. Złoty Róg przeczytałam jeszcze przed świętami, ale kompletnie nie składało się, aby o nim napisać. A jest o czym...

Polska pod zaborami. W podkrakowskich Bronowicach, w domu Włodzimierza Tetmajera za kilka dni odbędzie się wesele poety Lucjana Rydla i chłopki, Jadwigi Mikołajczykówny. Wydarzenie od dłuższego już czasu elektryzuje krakowian, wszak to pogwałcenie pewnego zwyczaju. Każdy chce zobaczyć ten mezalians na własne oczy. Musi tam być także profesorowa Szczupaczyńska.

"[...] choć Zofia Szczupaczyńska rzeczywiście była wścibską mieszczką z upodobaniem wtykającą nos w nie swoje sprawy, to z pewnością nie była zwykła".

Profesorowej nie przeszkodzi w działaniu fakt, że w listopadowy ranek 1900 roku w bramie naprzeciwko jej domu znalezione zostają zwłoki mężczyzny. Do bazyliki Mariackiej i tak trzeba ruszyć, rozpoczynając tym samym lawinę wydarzeń, które - nie wiedzieć czemu - przegapił mistrz Wyspiański.

Jeśli ktokolwiek jeszcze nie wie, autorka powieści - Maryla Szymiczkowa to po prostu literackie wcielenie duetu pisarskiego: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Z połączenia ich mocy powstała seria, która ku mojej ogromnej radości w końcu przestała być trylogią, a ja mam nadzieję, że będzie się rozwijać. To kryminał retro dla wymagających. Co prawda sama nie znam topografii stolicy Małopolski, ale od czasu, gdy kupiłam pierwsze trzy tomy w zestawie z mapą dawnego Krakowa, każdą część "Szczupaczyńskiej" czytam z palcem na planie i wszystko mi się tam zgadza. Zgadza mi się także językowo i obyczajowo, co - jak udowodnili inni pisarze biorący się za gatunek - wcale nie jest tak oczywiste.

Złoty Róg to szczególna część cyklu, bo po raz pierwszy tak bardzo intertekstualna. Z zachwytem polonisty stwierdzam, że tutaj także wszystko mi się zgadza. Uważny czytelnik blisko zaprzyjaźniony z Weselem szybko zauważy, że przeniesione do świata powieści zostały konkretne osoby, opisy sytuacji, a nawet cytaty umiejętnie wplecione w dialogi. Tylko czekać, aż w szkole średniej wałkować zaczną analizę Szymiczkowej w ramach młodopolskich kontekstów i nawiązań. Całość osadzona jest w historii z precyzyjnym oddaniem ówczesnej sytuacji politycznej i wątkiem szpiegowskim.

Jednym słowem: perła! Jeśli ktoś jeszcze nie miał przyjemności, niech obowiązkowo nadrabia!

niedziela, 20 grudnia 2020

Kryminały na święta... Antologia "Upiorne Święta"

 

Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką twórczości Brytyjczyka i jego tekstu wcale nie uważam za najlepszy. 

Akcja każdego opowiadania nawiązuje do Bożego Narodzenia, choć poszczególni bohaterowie - wbrew ogólnemu trendowi - nie nazwaliby go najlepszym dniem w roku. Każdy z autorów ma swoją wizję tego, co może pójść nie tak... Część tekstów bardzo przypadła mi do gustu, część mniej, ale w zasadzie dowodzi to tylko tego, że każdy w tym zbiorze powinien znaleźć coś do siebie. Które opowiadania spodobały się mnie?

Po pierwsze, Już nie jesteś smutkiem Jakuba Ćwieka. To opowiadanie niepokojące, nieco odrealnione, ale przez to wcale nie mniej przerażające. Grupa bezdomnych zostaje zaproszona na wigilijną kolację, którą organizuje pewna fundacja. Warto skorzystać, bo co złego może się stać, prawda? No właśnie....

W podobnym tonie utrzymany jest Rezerwat nieznanego mi wcześniej Marka Zychli. Zaczyna się przygotowaniami do rodzinnej wieczerzy wigilijnej. Wiemy, że jest dziwnie, choć nie wiemy dlaczego. Chwilę później okazje się, że mamy do czynienia z rzeczywistością postapokaliptyczną, dziwną i niepokojącą antyutopią… Pomysł jest świetny, wykonanie również, choć w niektórych scenach brakuje konsekwencji.

Pozytywnie zaskakuje także Jakub Bielawski, z którym również nie miałam przyjemności wcześniej. To pięknie napisana, ale ponura i przygnębiająca baśń o wojnie i umierającym mieście. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem po ulicach błąkają się niewidomi i kalecy, a pośród nich Sergiusz – bajkokleta rozważający możliwość szukania czegoś lepszego gdzieś indziej… Tylko czy w ogóle istnieje jakieś „coś innego”? Nie czytałam wcześniej żadnego tekstu autorstwa Bielawskiego, widzę jednak, że był to błąd. Niepowtarzalny styl, mrok opowieści i wrażliwość sprawiają, że mam ochotę na więcej – szczególnie, że świat przedstawiony mógłby być doskonałą kanwą pod powieść.

Upiorne święta to także nazwiska Mastertona, Urbanowicza, Greń, Hildebrandta. Ten ostatni bardziej mnie zniesmaczył niż zatrwożył. Hanna Greń zdecydowanie poszła w kierunku powieści obyczajowej, ale dla jej fanów akurat to nie powinno być zaskoczeniem. Nie twierdzę, że zachwyt i szum wokół Urbanowicza jest nieuzasadniony, do mnie jednak nie przemawia. Koszmarek Mastertona na temat robienia kiełbasy z dzieci bardziej mnie jednak rozbawił, choć niewątpliwie ma swój urok.

Poza trzema opowiadaniami, które szczególnie zapadły mi w pamięć: Ćwieka, Zychli i Bielawskiego, w pozostałych dostrzegam sporo niekonsekwencji. Nie jest tak, że średni tekst zyska, gdy opublikuje się go obok znanego nazwiska. Czasami raził mnie prosty język. Czasem niepotrzebnie wielokrotnie składane i ubogacane metaforami zdania. Mimo wszystko są tu prawdziwe perełki.

Książkę przeczytałam w ramach współpracy ze Sztukater.pl.

piątek, 3 lipca 2020

Mała społeczność, zbrodnia, sprytny detektyw i media... Takie combo - "Dziewczyna we mgle" Carrisi

wyd. Albatros
Zacznijmy od tego, na czym bazuje fabuła Dziewczyny we mgle Carissiego... Czyli od dwóch planów wydarzeń. Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.

Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili przyjezdnym pracownikom. W takich właśnie okolicznościach znika Anna Lou - spokojna, związana z lokalną społecznością, religijną nastolatka. Na miejsce przybywa agent Vogel, który ma pomóc lokalnej policji rozwikłać tajemnicę. Od samego początku jednak nie traktuje sprawy jako zaginięcia. Uznaje ją za porwanie, jednocześnie będąc przekonanym, że Anna Lou nie opuściła miasteczka.

Sedno całej książki stanowi właśnie postać agenta specjalnego. Vogel jest specyficzną osobą. Już na początku historii domyślić się można, że - ze względu na swoje wcześniejsze postępki - nie ma dobrej prasy. Autor wyjaśni nam, na czym polegały grzeszki śledczego i będą miały one znaczenie dla oceny jego postaci. Vogel uważa, że kluczem do szybkiego rozwikłania zagadki jest przewrotne wejście w grę z mediami. To ryzyko podejmuje. W książce pojawia się też postać prostolinijnego, szukającego prawdy Borghiego, stanowiącego dla Vogela antytezę.

Są dwa różne czasy, w których robi się to, co się ma do zrobienia. Teraz i potem. Odłożenie może wydać się mądre, czasami istnieje potrzeba poważnego zastanowienia się nad różnymi sytuacjami i ich możliwymi skutkami. Niestety, w pewnych okolicznościach zbyt długie zastanawianie się może się zamienić w wahanie lub, co gorsza, w niemoc. Opóźnienie oznacza pogarszanie spraw.
Dziewczyna we mgle jest książką utrzymaną w klimacie tajemnicy niewielkiej społeczności - dokładnie tak jak lubię. Akcja rozwija się niespiesznie, stopniowo, zmuszając czytelnika do odkrywania sekretu powoli. Drobiazgi, szczegóły - wszystko ma znaczenie, a efekt i tak jest zaskakujący. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Mistrzostwo!

Jak wskazuje okładka, istnieje też film na podstawie powieści. Również świetny!