wyd. Prószyński i S-ka |
Dziewczyna z kabiny numer 10 Ruth Ware - zacznijmy od fabuły!
Lo Blacklock, dziennikarka - zwyczajna, bez spektakularnych
sukcesów na koncie - trochę wskutek splotu różnego rodzaju okoliczności trafia
na luksusowy statek wycieczkowy, należący do brytyjskiego milionera. Ma za
zadanie napisać relację z rejsu Aurorą Borealis, licząc, że zostanie
dostrzeżona i zasłuży na awans. Podczas
pierwszej nocy na pokładzie jest świadkiem krzyku i wyrzucania za burtę zwłok.
Lo jest przekonana, że ofiarą morderstwa padła jej sąsiadka z kabiny obok, lecz
nikt oprócz niej nie widział takiej osoby. Członkowie załogi i sam właściciel
usilnie przekonują ją, że kabina obok jest pusta.
Okładkowa
nota wydawnicza próbuje mnie przekonać, że jest to książka o niepokojącym,
klaustrofobicznym klimacie, a fabuła przyrównana może być do dzieł Agathy
Christie. Otóż: nie.
Lo
Blacklock jest bohaterką bardzo irytującą. Jej zachowanie w pewnym momencie
prowadzi mnie nawet do sympatyzowania z jej antagonistami. Sama książka jest
mocno przewidywalna, rozczarowująca i, niestety, nudna. Fabuła budowana jest w
taki sposób, że czytelnik w zasadzie od początku domyśla się, o co chodzi,
autorka zaś próbuje tę ścieżkę rozmyć, wprowadzając różnego rodzaju bonusy i
informacje. Oczywiście, nie zagęszcza to w żaden sposób akcji i nie prowadzi na
mylne tropy, a jedynie sprawia, że opowieść przestaje być spójna i
interesująca. Samej Ruth Ware zabrakło zresztą pomysłu na poprowadzenie historii do końca, ponieważ rozwiązanie jest raptowne i kompletnie
nieprzekonujące.
Reasumując:
jakiś pomysł autorka miała. Wykonanie, jak to najczęściej bywa, jest
niedostateczne. Prawdopodobnie stało się to wskutek niedostatecznego
skoncentrowania uwagi na psychologii postaci i spójności całej opowieści.
Polecam jedynie w sytuacji naprawdę skrajnej nudy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz