Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 3 lutego 2020

Trochę żeglarsko, trochę tajemniczo... "Dziewczyna z kabiny numer 10" Ruth Ware

wyd. Prószyński i S-ka
Dziewczyna z kabiny numer 10 Ruth Ware - zacznijmy od fabuły!

Lo Blacklock, dziennikarka - zwyczajna, bez spektakularnych sukcesów na koncie - trochę wskutek splotu różnego rodzaju okoliczności trafia na luksusowy statek wycieczkowy, należący do brytyjskiego milionera. Ma za zadanie napisać relację z rejsu Aurorą Borealis, licząc, że zostanie dostrzeżona i zasłuży na awans. Podczas pierwszej nocy na pokładzie jest świadkiem krzyku i wyrzucania za burtę zwłok. Lo jest przekonana, że ofiarą morderstwa padła jej sąsiadka z kabiny obok, lecz nikt oprócz niej nie widział takiej osoby. Członkowie załogi i sam właściciel usilnie przekonują ją, że kabina obok jest pusta.

Okładkowa nota wydawnicza próbuje mnie przekonać, że jest to książka o niepokojącym, klaustrofobicznym klimacie, a fabuła przyrównana może być do dzieł Agathy Christie. Otóż: nie.

Lo Blacklock jest bohaterką bardzo irytującą. Jej zachowanie w pewnym momencie prowadzi mnie nawet do sympatyzowania z jej antagonistami. Sama książka jest mocno przewidywalna, rozczarowująca i, niestety, nudna. Fabuła budowana jest w taki sposób, że czytelnik w zasadzie od początku domyśla się, o co chodzi, autorka zaś próbuje tę ścieżkę rozmyć, wprowadzając różnego rodzaju bonusy i informacje. Oczywiście, nie zagęszcza to w żaden sposób akcji i nie prowadzi na mylne tropy, a jedynie sprawia, że opowieść przestaje być spójna i interesująca. Samej Ruth Ware zabrakło zresztą pomysłu na poprowadzenie historii do końca, ponieważ rozwiązanie jest raptowne i kompletnie nieprzekonujące.

Reasumując: jakiś pomysł autorka miała. Wykonanie, jak to najczęściej bywa, jest niedostateczne. Prawdopodobnie stało się to wskutek niedostatecznego skoncentrowania uwagi na psychologii postaci i spójności całej opowieści. Polecam jedynie w sytuacji naprawdę skrajnej nudy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz