źródło: wyd. Novae Res |
Pomysł
nie brzmi źle. Brzmi nawet ciekawie. Cała książka
jest jednak zdecydowanie przegadana. Dostrzec jednak niewątpliwie należy, że Potępiony umysł jest debiutem literackim, w związku z czym uznaję, że Sandra
Feeser rokuje.
Autorka
przedstawia nam Monikę, która ma dwadzieścia osiem lat, domek pod Toruniem,
ciekawą pracę, przyjaciół i właśnie spodziewa się dziecka. W jeden dzień,
wskutek wypadku samochodowego, traci to wszystko: jej mąż i dziecko umierają,
ona sama musi przejść poważną rehabilitację. Gdy wychodzi na prostą, zaczynają
nawiedzać ją nocne koszmary z mordercą w roli głównej. Pewnego dnia odkrywa, że
kobieta, która jej się śniła, jest ofiarą rzeczywistej zbrodni, do jakiej
doszło w Zakopanem. Aby znaleźć sobie zajęcie i uspokoić sumienie, Monika
wyrusza w polskie góry. Tam, bez większego oporu, łączy swoje siły z miejscowym
komisarzem, aby wpaść na trop zbrodniarza.
Tyle
tytułem fabuły. Przyznać trzeba, że nie jest ów zamysł sztampowy ani oklepany,
natomiast, niestety, mam wrażenie, że na pomyśle się tutaj skończyło.
Realizacja poszła już nieco gorzej. Docenić natomiast trzeba, że sam motyw wypadku Moniki i bardzo trudnej rehabilitacji jest przełożeniem osobistych przeżyć autorki, która kraksę samochodową przeżyła, odnosząc obrażenia takie jak wykreowana przez nią postać. Nie sposób zatem odmówić realizmu w tej kwestii.
Język
Pierwszym,
najpoważniejszym minusem jest język tej książki oraz okropne, niedopracowane
dialogi. Kompletnie odrealniają one całą sytuację i uderzają po uszach.
Zastanawiam się, czy wydawca książki - Novae Res, nie ma w swoim zespole
redaktora, który byłby w stanie ten zgrzyt wychwycić. Ludzie po prostu nie
mówią tak, jak rozmawia główna bohaterka ze swoim mężem:
- Nie masz pojęcia, kochanie, jak ja się cieszę, że będę miał syna. Masz jakiś pomysł na imię dla tego malucha? [...]- Nie wiem, Piotrek, myślałam o Łukaszu, Robercie i Nikolasie.- Nikolas? Czyżby tak jak twój ulubiony aktor Nicolas Cage?
Mnie
to przypomina nieudolne lokowanie produktu. „Zrobimy twojego ulubionego
kurczaka. Kurczak z woreczka firmy X, za jedyne 3,50.” Ludzie po prostu nie
rozmawiają w ten sposób. „Czy oglądamy, kochanie, ten film, ponieważ gra tam
twój ulubiony aktor, Brad Pitt” - czy ktokolwiek wyobraża sobie taką wymianę
zdań w prawdziwym życiu?
Na
ekranie komputera nie wygląda to jeszcze tak dramatycznie, ale spróbujcie
przeczytać to sobie na głos. W trakcie normalnych, codziennych rozmów nie
przekazujemy sobie tak rozbudowanych informacji. Zarówno Monika, jak i jej mąż
wiedzą, że Nicolas Cage jest jej ulubionym aktorem, nigdy w życiu więc nie
podkreśliliby tego w taki sposób. Dużo lepszym pomysłem jest przemycanie takich
informacji za pośrednictwem narratora lub przedstawienie ich prostym komunikatem
jednego z bohaterów. Przy czym w tym przypadku pokusiłabym się o coś takiego
tylko, jeśli jest to szczególnie istotne dla rozwoju akcji. Tutaj nie jest. To,
że Cage jest ulubionym aktorem Moniki do niczego nam się ani teraz, ani później
nie przyda, nie warto więc rujnować całego dialogu dla źle pojętego budowania
postaci.
Ta
wstawka nie jest zresztą jedynym przykładem językowej nieporadności.
Paula, a może zaprosiłabyś swojego brata, Kamila z dziewczyną...
Chyba
Paula wie, że Kamil jest jej bratem oraz że jej brat ma na imię Kamil, prawda? „Po
co tu ta noga”, jakby powiedział Jacek Gmoch.
Takich
kwiatków jest, niestety, sporo więcej. Dlaczego nie pozwolić czytelnikowi
domyślić się, o co chodzi? Zaufać mu, że nie jest aż takim osłem, by z opisu
kolacji i rozmów nie wyłapać pokrewieństwa. Podobnie: trudne relacje można
pokazać kłótnią o drobiazg, uprzedzenia bohatera - rozmową na temat wiadomości
telewizyjnych etc.
Pozostając
w klimacie sprawności językowej autorki: pewien kłopot stanowi dla mnie także
niedostateczne zróżnicowanie poszczególnych bohaterów pod tym względem. Nie
mówimy wszyscy tak samo, mamy różnego rodzaju nawyki językowe, ulubione słówka,
wtrącenia, sposób konstruowania zdań. Tymczasem w książce Sandry Feeser, gdyby
nie nota odautorska, moglibyśmy pogubić się w tym, która kwestia do kogo
należy. Nie jest łatwą sztuką, aby każda z przedstawionych postaci miała swój indywidualny,
także lingwistyczny rys, ale - mimo to - próbować warto. Autorka Potępionego
umysłu nie zadała sobie jednak takiego trudu, do absurdu doprowadzając kreację
językową zmarłego męża Moniki (oczywiście, jeszcze za życia) oraz Tomasza
Borowca - policjanta z Zakopanego. Nie tylko mówią oni identycznie, ale na
dodatek mają okropną manierę zamieniania się w amatora-gawędziarza czy też
przewodnika turystycznego.
Już
na początku powieści natykamy na trzy i pół strony poświęcone opowieści o
Toruniu od czasów pierwszych osad ludzkich po dzisiejsze oscypki. To łączona
kwestia Piotra - męża, narratora oraz napotkanego przewodnika wycieczki. Podobnie
zachowa się policjant w Zakopanem, który lwią część rozdziału poświęca na opowieść o historii kolejki linowej i skoczni
narciarskiej. Nie, nie znaleziono tam żadnych zwłok... Jest to rzecz kompletnie
nieistotna...
Można by jeszcze to wszystko próbować uzasadnić chęcią nadania
kolorytu oraz zbudowania wszystkich realiów miejsca akcji, gdyby nie dwie
rzeczy. Pierwszą jest fakt, że Toruń tak naprawdę nie jest miejscem akcji
książki i cały ten opis jest kompletnie bez sensu. Drugi zaś kłopot,
poważniejszy w moim odczuciu, polega na tym, że zarówno Piotr, jak i Tomasz nie
mówią tak jak my, zwykłe robaczki, które opowiadają znajomym o swoim mieście.
Obaj zachowują się raczej tak, jakby odczytywali wpis z Wikipedii. Ich dialogi
nie różnią się zresztą niczym od wypowiedzi narratora, które także są
absurdalną recytacją encyklopedii. Jeśli dorzucę do tego informację, że
identycznie jak Piotr, Tomasz i narrator mówi wspomniany wcześniej przewodnik,
oprowadzający grupę wycieczkową po Toruniu, mamy pełen obraz sytuacji.
Autorka
zapomniała również zdecydowanie, że dialog w książce pełnić powinien trzy
funkcje. Ma on albo przedstawić relacje między bohaterami, zobrazować ich
stosunek do omawianych spraw lub świata, albo popchnąć fabułę, albo też budować
napięcie. Tyle w teorii, ponieważ dialog może też obrazować ludzką mentalność
czy opisywać tło. Problem w tym, że opisywanie tła również musi mieć sens. Tu:
nie ma.
W
toku powieści bohaterka wielokrotnie będzie sprawdzała w internecie różne
informacje. Problem w tym, że - zdaniem autorki - czytelnik musi koniecznie
przeczytać wszystko, co przeczytała Monika. Jeśli więc bohaterce potrzebne są
informacje o Zespole Aspergera, mamy o tym trzy strony encyklopedycznej
wzmianki, jeśli o „żelaznej dziewicy” - kolejne trzy stronice cytatu z
przewodnika po muzeum tortur. Gdy policjant jedzie na miejsce zbrodni, nie
wiadomo, dlaczego musimy przeczytać pół strony treści tabliczki przed wejściem
na teren Lasu Chałubińskich, traktującej o zakopiańskich pomnikach przyrody.
Kolejne 50 stron zastanawiałam się, jaki ma to związek z motywem zbrodni. Naprawdę,
to wszystko jest zbędne, chyba, że celem było zwiększenie liczby stron, bo sama
książka ma ich zaledwie 278. Po redakcji opisów zostałoby niewiele.
Akcja
Niezręczności
językowe przekładają się na bieg akcji. Przedłużające się opisy stanowiły dla
mnie swoisty „STOP” i nie pozwoliły do końca wczuć się w klimat opowieści. Sam
pomysł jest niezły, choć mam wrażenie, że autorka porwała się na thriller
psychologiczny, nie czyniąc stosownego rozeznania w temacie i nie mając
koncepcji, jak tę psychologię wpleść w naturalny sposób w akcję. Mamy więc
wzmiankę, że Tomasz Borowiec to policjant z Zespołem Aspergera. Tyle, że w
żaden sposób tego nie widzimy - autorka wyłącznie łopatologicznie kładzie nam
to do głowy. Mało tego, dowiadujemy się, że jest niemiły dla ludzi, ale w żaden
sposób tego nie widać. Wręcz przeciwnie, umawia się z Moniką na obiad, opowiada
jej o mieście, jest bardzo otwartym człowiekiem. Mamy rzucone hasło o syndromie
sztokholmskim, następnie dokładny opis historii terminu i... Nic z tego nie
wynika. Autorka nijak nie przekłada tego na swoją opowieść.
Pewnym
wydarzeniom również brakuje wiarygodności. Policjant z wyjątkową łatwością
przyjmuje za pewnik opowieść wpadającej na komisariat kobiety o tym, że śnią
się jej sceny zbrodni, zabiera ją na miejsce, w którym znaleziono kolejną
ofiarę, zdradza tajemnice śledztwa. W samej intrydze brakuje efektu
zaskoczenia. Autorka na samym początku trzaska po oczach truizmem, że Tomasz
Borowiec ma niesamowitą intuicję i nigdy się nie myli. Rzeczywiście się nie
myli: tak jak narrator przedstawia bohaterów na samym wstępie, tak zostawia ich
do końca, co sprawia, że bardziej wprawiony w kryminalne tematy czytelnik nie
ma najmniejszego problemu, aby w połowie książki wiedzieć, kto jest mordercą.
Reasumując:
tam, gdzie autorka skupia się na śledztwie, na opisie ofiary czy miejsca
zbrodni jest nieźle. W kontekście przegadanej jednak całości , to za mało. Jak
wspomniałam jednak na początku, mam na uwadze, że jest to debiut. Pozostaje
zatem mieć nadzieję, że kolejne książki będą już znacznie bardziej udaną próbą
pisarską, gdyż zamysł jest, wyobraźnia jest i przebłyski są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz