Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 lipca 2017

To samo na nowo. "Dziewczyna na miesiąc" A. Carlan

źródło:Wydawnictwo Edipresse Polska SA
Pisałam tutaj, że Audrey Carlan oraz pierwsza część jej Dziewczyny na miesiąc to książka, która bardzo mnie drażni, którą uważam za szkodliwą i głupią. Uprzedzam również, że będę dosyć mocno spoilerować, umówmy się jednak, że autorka mistrzynią budowania napięcia i nieprzewidywalnej akcji nie jest, nie uczynię zatem większej szkody tym, którzy zdecydują się jednak na lekturę.

Fabuła w zasadzie jest żadna. Mia Sanders, tytułowa "dziewczyna" potrzebuje miliona dolarów, aby spłacić długi, których narobił jej ojciec u jej byłego chłopaka. Ponieważ sprawa jest paląca, a na dodatek dziewczyna utrzymuje swoją dziewiętnastoletnią siostrę, z braku lepszego pomysłu Mia Sanders postanawia zostać luksusową prostytutką... Przepraszam, damą do towarzystwa, sama bowiem mówi, że nie zamierza sypiać z klientami. Agencja zresztą tego nie wymaga, jednak za fakultatywne uciechy cielesne przysługuje dodatkowe wynagrodzenie, co ma znaczenie dla fabuły.  Tym sposobem pierwszym klientem Mii zostaje Weston Charles Channing III, jeden z najlepszych scenarzystów Hollywood.

Tak, to Hollywood, ale okazuje się, że w tej książce wszyscy są piękni i młodzi. Co prawda, na dłużej zatrzymałam się przy opisie drugiego klienta Mii, który rzekomo miał być uderzająco podobny, identyczny wręcz jak Ben Affleck, autorka jednak kilka stron dalej nadała mu "wydatne usta". Jeśli Ben Affleck ma pełne usta, to ja jestem księżna Cambridge. Wracając jednak do opisu mężczyzn w ogóle: w efekcie przez całą książkę zastanawiałam się, dlaczego właściwie ci mężczyźni muszą płacić za wynajęcie kobiety na 24 dni, bo na taki maksymalny czas może opiewać kontrakt. Oczywiście, nasza bohaterka jest tak piękną kobietą, że wszyscy decydują się na maksymalny wymiar. W samej opowieści zaś wszyscy na wszystkich, a już w szczególności na Mię, spoglądają pożądliwie, ona zaś ma wiecznie mokro między nogami. Cud, że nie chodzi w pieluchomajtkach. Mimo że deklarowała, iż prostytutką nie jest, Mia trafia do łóżka Westona dość szybko, bo już po pierwszym wieczorze.

W książce Carlan najgorszy wcale nie jest język, jakim napisano książkę. Nie są najgorsze nielogiczności, na jakie napotykamy w fabule. Przeżyłabym nawet idiotyczne opisy sukienek, którym autorka poświęca czasem nawet więcej niż stronę. Najgorsze jest to, że Mia jest idiotką! Pierwsze objawy mamy dość szybko, gdy główna bohaterka nie zna znaczenia słów botanika czy symetria. Drugi przejaw kretynizmu przedstawiony jest w formie histerii, jaką Mia reaguje na fakt, że jej młodsza siostra, studiująca jakiś kierunek biologiczny czy medyczny, wybiera się na sekcję zwłok. Cóż, sądziłam, że na tego typu studiach jest to raczej standard, Mia zaś uważa, że jej młodsza siostra nie powinna mieć styczności z takimi okropnymi rzeczami, wcześniej opowiadając swojemu klientowi, że siostra na pewno będzie naukowcem. Jakim? Naukowcem wyłącznie od kwiatków i pięknych rzeczy? Nie jest to zresztą jedyny atak histerii głównej bohaterki, ale o tym więcej za moment.
Bohaterkę jak idiotkę traktują również osoby otaczające ją. Matka pierwszego klienta, Westona, z kompletnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn czuje się zobligowana, aby na każdym kroku podkreślać, że sama wybrała Mię jako kandydatkę na damę do towarzystwa (trzymajmy się tego określenia, skoro tak chce Mia). Opowiadając o Mii, w jej obecności, zachowuje się zupełnie tak, jakby kupiła synowi nowy krawat. Tak czy inaczej jest to jednak znacznie bardziej dyskretne zachowanie niż to, którym wyróżni się matka trzeciego klienta - znanego restauratora. Ta przy każdym spotkaniu będzie zerkać na figurę dziewczyny, lustrując jej szerokie biodra i powtarzając, że w idealny sposób będzie rodziła jej wnuki. Brakuje tam tylko klepnięcia jałówki w zadek...

Bardzo ciekawe jest także spotkanie w ramach rodzinnej kolacji Westona, na której pojawia się również siostra klienta z małżonkiem. Warto skomentować fragmenty, gdyż jest to scena przecudnej urody
- A więc, Mio, czym się zajmujesz? - zapytała Jeananna. - Czy spotkaliście się w pracy?
Spojrzałam na Wesa i zobaczyłam, że go zamurowało.
- Można tak powiedzieć - zaczęłam się wykręcać, nakładając sobie kawałek quiche na talerz.
I wtedy bez ogródek wtrąciła się Claire Channing.
- Och, daj spokój, oczywiście, że spotkaliście się w pracy. Mia jest dziewczyną do towarzystwa. Sama ją wybrałam. Wes, prawda, że mam świetny gust? - Jej słowa zabrzmiały bezceremonialnie, zupełnie nie przeszkadzało jej, że rzadko wybiera się dziewczyną do towarzystwa dla własnego syna. Zdecydowanie było to bardzo dziwne.
Jeananna otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
- Jesteś call girl?
Zarówno ja, jak i Wes zareagowaliśmy jednocześnie.
- Coś ty powiedziała? - spytałam, natomiast Wes warknął:
- Nie, nie jest!
Pobladłam. Quiche stanął mi w gardle.
- Czyli nie sypiasz z moim bratem? - zainteresowała się, a w jej tonie nie było krzty złośliwości. Równie dobrze mogłaby pytać o pogodę.
- Eee... - zaczęłam.
- To nie twoja sprawa - Wes zerwał się z miejsca i rzucił serwetkę na stół. Na jego policzki i szyję wystąpiły czerwone plamy. - Nie pozwolę, żebyście mówili o Mii takie rzeczy.
 Jakie rzeczy? Właściwie to prawda, prawda?
Jeananna wstała i obiegła stół.
- Przepraszam, przepraszam. Nie chciałam! Po prostu usłyszałam słowa "dziewczyna do towarzystwa" i wiesz, doszłam do niewłaściwych wniosków. Nie chciałam, żeby tak wyszło. - Zrobiła smutną minę. [...]
Wiedziałam, że muszę to odpowiednio rozegrać. Nabrałam powietrza i powiedziałam:
- Posłuchajcie, to było zwykłe nieporozumienie. Gdy dostałam zlecenie od mojej ciotki, Millie, pomyślałam o tym samym, co wy. Postanowiłam jednak spróbować i bardzo się z tego cieszę. Poznanie Wesa, a teraz was, było wspaniałym doświadczeniem. Poza tym: czy wy widziałyście buty, jakie dostałam? Seksowne jak diabli.
 Ok, proszę wybaczyć kolokwializm, ale daję dupy za pieniądze i buty... Ładne...
Claire zasłoniła usta dłonią, próbując ukryć śmiech. Jeananna popatrzyła na moje buty z cieniem zazdrości w oczach. Jej maż nie odezwał się ani słowem, ale wpatrywał się w moją nogę, jakby była zjawiskiem nadprzyrodzonym, a ojciec Wesa poklepał syna po ramieniu i pogratulował:
- Dobra robota!
 Czy ojciec pogratulował synowi bzykania czy właściwie czego?


Prócz rodzin klientów, Mia spotyka także kontrahentów. Wyjątkowo mało jak na fakt, że miała uczestniczyć w wielu spotkaniach biznesowych, ale jednak. Komentuje napotkaną rzeczywistość przez pryzmat swojego ewidentnego ograniczenia umysłowego:
 Jess była żoną, czyli oficjalną dziewczyną do towarzystwa
- mówi.
Nieee..., to nie jest to samo....

 Autorka co prawda próbuje zrobić cokolwiek, by Mia nie była istotą tak bezdennie płaską i głupią. Weston i klient kolejny zachwycają się więc niebacznie świątecznymi czerwono-zielonymi skarpetkami, które mają złamać stereotyp luksusowej panienki do bzykania. Czy ta kobieta naprawdę ma jedną parę skarpetek? Za pierwszym razem mógłby to być nawet zabieg ok, ale nie powtarzany wielokrotnie (założę się, że w kolejnych częściach skarpetki powracają). W ostatniej części książki dowiemy się też, że Mia nie lubi zakupów. Przecież nie może być tak całkiem pusta, prawda? A że, mierząc nową sukienkę, za każdym razem podziwia rowek między piersiami, to już zupełnie inna rzecz.

Psychologicznie i intelektualnie Mia jest więc porażką. Ale - wróćmy do fabuły.

Czas u Westona upływa nieubłaganie. Mimo że Mia przywiązała się do niego, a sam Weston w kółko powtarza jej, jaka jest dla niego ważna, ta pyta go, czy jest dla niego ważna (sic!). W odpowiedzi słyszy, że on sam nie wie. W końcu jednak pada deklaracja głębszych uczuć, powiązana z propozycją. Jak wiemy, Mia podjęła to wyzwanie, bo musi oddać potężną sumę pieniędzy. Weston wszak jest człowiekiem majętnym, a nawet posiadającym, jak sam mówi, dużo zbędnych pieniędzy, wyjaśnia więc Mii, że da jej, pożyczy pieniądze, dzięki czemu nie będzie musiała uprawiać tej luksusowej formy prostytucji. Mia z propozycji nie korzysta, przed odjazdem jednak uprawia namiętny seks z napitym i obrzyganym Westonem. Jak wie każda kobieta, nie ma nic romantyczniejszego...

W tej książce Mia ma jeszcze dwóch klientów. Jej zachowanie jest podobnie idiotyczne. Samą siebie przechodzi jednak w momencie, kiedy - zgodnie z podpisaną umową - otrzymuje przelew za usługi dodatkowe od Westona oraz francuskiego malarza w typie Bena Afflecka i postanawia zrobić awanturę jednemu i drugiemu, gdyż, jak cały czas przekonuje wszystkich, nie jest prostytutką. Czyżby kłamstwo po stokroć powtórzone i w tym przypadku miało stać się prawdą?

Cała książka kończy się niedopowiedzeniem, wszak musi być otwarta na kolejną część. Ta zaś leży u mnie w swojej kolejce, choć nie wiem, czy psychicznie dam radę zmęczyć ten bzdet. Mogę to jednak uczynić, by inni nie musieli.

Najgorsze jest to, że gdyby wziąć sam temat i potraktować go nie od strony erotyki spod znaku Greya i dziwnie rozumianego romantyzmu, a poczynić dramat psychologiczny, być może cokolwiek by z tego było. Nie jednak, gdy bohaterowie są psychologicznie płascy, przewidywalni i po prostu głupi, a autorka skupia się na opisie genitaliów w bardzo dziwny sposób.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz