wyd. Czwarta Strona |
Roald
Amundsen zapisał się w historii jako pierwszy człowiek, który dotarł na biegun
południowy. Paradoksalnie jednak podróżnik nie uważał tego właśnie osiągnięcia
za swój największy wyczyn.
Był
osobą, która w sposób doskonały wyrażała postawę dzisiaj określaną mianem
przełamywania barier. Prawdziwym celem było dla niego przezwyciężanie swoich
słabości, zarówno fizycznych, jak i mentalnych i psychicznych. Podróżnicze
plany opracowywał jak z dokładnością właściwą strategiom wojennym. Daleki jego
myśleniu był wszelki romantyzm i dorabianie ideologii. Uznawał siebie przede
wszystkim za osobę racjonalną i tam, gdzie - jego zdaniem - zawieść mogło
wszystko, umysł musiał trzymać poziom. Pewnie dlatego dotarł w najbardziej
nieprzyjazne i surowe zakątki świata.
Nazywano
go „ostatnim z Wikingów”, „Białym Orłem” lub „Napoleonem strefy podbiegunowej”.
Wyróżniał się posturą, pewnością siebie i zmrużonymi od wiecznego słońca,
bystrymi oczami. Żył w werwą i pasją.
Czas
Amundsena - początki XX wieku - to epoka przedtelewizyjna i przedinternetowa. Mimo
to Roald samodzielnie wykreował się na osobowość ówczesnego życia publicznego
(by nie rzec: celebrytę). W ciągu 20 lat działalności podróżnika sam New York
Times poświęcił wyłącznie jemu ponad 400 artykułów, z których część w
dzisiejszej rzeczywistości mogłaby trafić na portal plotkarski. Z kim spotykał
się Amundsen? Jaką opinię wyrażał na dany temat? Jak wyglądało jego życie
uczuciowe? To wszystko było istotne. W tym kontekście przyznać trzeba, że
Amundsen wiedział jak wykorzystać zainteresowanie tłumów. Mimo to przez
większość swojej kariery balansował na granicy bankructwa, a wierzyciele
ścigali go nawet na oficjalnych uroczystościach i rautach. Zawsze jednak
regulował długi. Honor był wartością, której bronił do końca.
Stephen Bown,
bazując na wspomnieniach samego Amundsena w formie dzienników,
listach, materiałach prasowych i relacjach innych osób, z ogromną starannością
kreśli ścieżki przebyte przez naszego bohatera. Nie koncentruje się jednak
wyłącznie na aspektach geograficznych, choć stanowią one konkretną część
publikacji. Autor przywołuje szereg dowodów na to, że ludzie kochali Amundsena,
choć wrogów również mu nie brakowało. Za lojalność odpłacał zawsze lojalnością.
Z szacunkiem traktował Inuitów i tego samego oczekiwał od swojej załogi. Z
drugiej strony, zdarzyło się, że bez oporów zjadł własne psy zaprzęgowe. Jego
wyprawy, tak drobiazgowo opisane w książce, to dowód, iż otaczał się wyłącznie
najlepszymi ludźmi i robił wszystko, aby nic ich nie niepokoiło, nawet jeśli on
sam narażał się przez to na nieprzyjemności.
Według
relacji przyjaciół „ostatniego Wikinga” nie sposób było jednak namówić go do
zrobienia czegoś, na co nie miał ochoty. Paradoksalny w tym kontekście wydaje
się więc fakt, że zaginął, podążając na ratunek człowiekowi, którego
nienawidził. Ów mężczyzna, Umberto Nobile zbagatelizował ostrzeżenia
meteorologiczne i doprowadził do katastrofy sterowca nad Arktyką. Ostatecznie członków
jego wyprawy uratowała załoga radzieckiego lodołamacza. Ciała Amundsena nigdy
nie odnaleziono.
Gorąco
polecam książkę Bowna. Napisaną w formie typowej biografii książkę czyta się
jak najlepszą powieść przygodową. Dokładność opisu, fakty i daty nie nużą,
wręcz przeciwnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz