Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 maja 2019

Mróz umorzony...

wyd. Czwarta Strona
Lektura najnowszej jak do tej pory - choć od momentu, gdy napisałam te słowa, a Ty je przeczytałeś, mogła już powstać kolejna - części przygód Joanny Chyłki utwierdziła mnie w przekonaniu, że książki z cyklu są coraz mniej zabawne, coraz mniej prawnicze, za to coraz bardziej ckliwe obyczajowo.

Niby mamy tu sprawę sądową i to nie byle jaką: Joanna podejmuje się reprezentować mężczyznę, który zamordował swoją rodzinę, urządzając prawdziwą jatkę. Niby nawet dochodzi do procesu, a dowody sprawiają wrażenie zawikłanych. Niestety, główny reflektor cały czas skierowany jest na znajdujący się na skraju wycieńczenia organizm Chyłki oraz podejmowane przez główną bohaterkę próby zniechęcenia Kordiana do siebie. Po to, oczywiście, aby nie cierpiał po jej śmierci. Mamy tutaj nawet scenę erotyczną, która została opisana w sposób tak wzniosły i ckliwy, że wywołała we mnie raczej rozbawienie, a chyba nie taki był zamysł autora. Rozziew pomiędzy głupawymi tekstami Chyłki, niby to sarkastyczno-kulturowymi, a napakowaną patetyczną miłością sceną miłosną przypomniał mi jak swego czasu Mróz mnie wkurzył, gdy kazał Oryńskiemu myśleć o nadchodzącej rozprawie słowami Baczyńskiego "Oto jest chwila bez imienia".

W obliczu wszystkiego powyższego sprawa sądowa potraktowana jest bardzo marginalnie. W pewnym momencie, jak już jest tak zakręcona, że wydaje się, iż Chyłka nie wybrnie, pojawia się Deus ex machina i wszystkie ścieżki prostuje. No, nie wszystkie, bo prywatne węzełki Joanny splątane pozostaną. I najsmutniejsze w tym wszystkim jest zakończenie, wskazujące, że kolejne tomy powstaną, podczas gdy Chyłka jako postać jest już kompletnie martwa i wypalona. Dla mnie nawet reanimacja związkiem z Zordonem, cudowne ozdrowienie czy cokolwiek autor przewidział już nie pomoże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz