Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 maja 2018

Remigiusz Mróz powraca...

wyd. Filia
Remigiusz Mróz powraca. Nie, żebyśmy się zdążyli jakoś szczególnie stęsknić za jego twórczością. Na to nie daje nam najmniejszych szans. Jednak rzeczywiście na Zerwę czekałam. Z jednej strony dlatego, że jak zacznę czytać serię, to muszę ją skończyć. Po drugie zaś, seria, którą umownie nazywam "tatrzańską", była tak naprawdę jedyną, którą lubiłam, stąd naturalna ciekawość do tego, jak się rozwinie. Od trylogii z Forstem rozpoczęła się zresztą moja znajomość z pisarstwem Mroza. Celowo używam określenia "trylogia", gdyż Deinwelacja była dla mnie nieporozumieniem i uznałam ją za nieistniejącą. Ponownie, niestety, będzie z Zerwą.

Zacznę od tego, że wkurzyłam się dość szybko, bo już na etapie dedykacji. Mróz postanowił zadedykować powieść Czapkinsowi - Tomkowi Mackiewiczowi, który nie wrócił z Nanga Parbat. Sprawa była dość głośna, wiązała się ze sporą dyskusją publiczną na temat gór wysokich. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że mamy w kraju około 35 milionów ekspertów od himalaizmu zimowego. Mróz nie mógł więc sobie odpuścić tego nośnego tematu, nie tylko stworzył dziwną dedykację, która nijak nie koresponduje z treścią książki, ale też przywołuje w toku powieści na przykład porównania do Adama Bieleckiego. Wkurzyłam się więc, tym bardziej, że na podstawie bzdur, jakie Mróz wypisywał na temat gór wcześniej, nie można podejrzewać go o szczególne zainteresowanie tematem. Niestety, sama książka nie rekompensuje mi tego wkurzenia.

Pomijam tutaj oczywiste kiksy, które ktoś przepuścił na etapie redakcji. Najpierw Wadryś-Hansen mówi Forstowi, że przy ciele znaleziono kartkę, na której jest informacja dla Wiktora Forsta wraz z jego niedawnym stopniem policyjnym, a kilka stron później jeden ze śledczych odczytuje treść kartki i tego stopnia policyjnego tam nie ma. Szczegół, dla fabuły kompletnie nieistotny, ale dość rzucający się w oczy. Wszystko to mogłabym jednak darować, gdyby nie to, że zepsuła się postać...
W trzech pierwszych częściach serii Forst był specyficzny. Można było nazwać go nieudanym Bondem czy zarzucić przerysowanie, ale był jakiś. W Zerwie natomiast Mrozowi zabrakło konsekwencji albo - po prostu - nie podołała tak szerokim horyzontom i pisaniu tak wielu serii równocześnie. Forst bowiem zamienił się w tej części w... Chyłkę. Ten sam sposób mówienia, podobne odzywki. Mnie akurat nie bawią, ale pewnie to kwestia poczucia humoru. Dużo bardziej irytujący jest dla mnie fakt zapomnienia o specyfice postaci. Z nieprzyjemnego, trochę mrukliwego człowieka po przejściach Forst stał się nagle towarzyskim ironistą, czerpiącym przyjemność z interakcji międzyludzkich. Oczywiście, zawsze można próbować to wyjaśniać dolegliwością, na którą cierpi (o czym w końcu dowiadujemy się finalnie), ale mnie i tak to przekonać nie może.

W Zerwie pojawiają się też anegdoty na pół strony, które tak bardzo przeszkadzały mi w Nieodnalezionej. Gdy prokurator wspomina o Barbarze Walters, autor raczy nas stronicą informacji na ten temat. Wzmianka o hygge czy lagom skutkuje wyjaśnieniem, na czym dokładnie polegają te sposoby myślenia. Być może autor zakłada, że pisze dla mało wymagającego czytelnika i łopatologia jest wskazana, ja jednak czuję, że odebrano mi trochę zdolności intelektualnych takim sposobem narracji. Lubię trochę poczytać sama i doszukać informacji gdzieś indziej. Jeśli autor czytelnikowi chce pomóc, można też wykorzystać przypis. Niekoniecznie bohater literacki musi nagle zamieniać się w wykładowcę akademickiego.

Nie chciałabym zbyt wiele pisać o treści książki, by nie spoilerować, zawiodłam się jednak. Treściowo i stylistycznie Zerwie  nadal bliżej do Deinwelacji niż do trzech pierwszych książek cyklu. Moim skromnym zdaniem, na szczęście to inny poziom niż w Nieodnalezionej czy Czarnej Madonnie, ale dobrze jednak również nie jest. Cieszę się, że autor zapowiada, że zdecydowanie kończy z serią o Forście, bo obawiam się, że z tej gąbki już niczego dobrego by nie wycisnął. Definitywnie podtrzymuję więc opinię, że cykl, którego spoiwem jest Wiktor Forst, dla mnie pozostaje trylogią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz