wyd. Filia |
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Nieodnaleziona jest
gorsza od Czarnej Madonny. Wniosek mam zaś taki, że tak jak Czarna Madonna obrzydziła
mi earl grey’a, tak Nieodnaleziona wywołała odrzut od prosecco.
Główny
bohater książki, Damian, dręczony jest od dziesięciu lat wyrzutami sumienia, że
gdyby oświadczył się pięć minut wcześniej albo pięć metrów dalej, jego
narzeczona Ewa nie zostałaby zgwałcona, porwana i inne straszne konsekwencje też by jej nie dosięgły.
Tymczasem oświadczył się w złej sekundzie i dalej zaczęły się wszystkie
powyższe nieszczęścia. Chłopak oddał się więc przez kolejną dekadę myśleniu
kontrfaktycznemu. Nie wiecie, co to takiego? Nie szkodzi. Autor przepisał hasło
z Wikipedii, aby to objaśnić.
Damian
więc pije, pracuje w barze, bo to, oczywiście, idealne miejsce zatrudnienia dla
nadużywających alkoholu... Na szczęście nie był sam. Pomagał mu Adam Blicki,
którego od podstawówki nazywaliśmy Blitz. Potem dowiemy się, że Blitz,
którego nazywaliśmy także Blitzer lub Blitzkrieg bardzo się poświęcał: przez
10 lat chodził do wszystkich barów, w których pracował Damian. Po tym czasie pomoc
człowieka wielu przezwisk w końcu na coś się przydała, bo, przeglądając na
Spotted: Wrocław zdjęcia z koncertu Foo Fighters, na którym był ze swoją nową
kuną (tak Blitz określa kobiety), zauważył Ewę. Damian wpada na trop dawnej
ukochanej i dalsze jego śledztwo opierać się będzie na guglowaniu.
Nie bagatelizuj mocy tego narzędzia. Niektórzy dzięki niemu żyją. [...] Choćby informatycy. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach ich przewaga nad zwykłymi śmiertelnikami sprowadza się do tego, że potrafią szybko przeglądać wyniki w Google’u
- ostrzeże nas Remgiusz Mróz (który - jak widać - też żyje dzięki guglowaniu) ustami Blitzkriega, nie
określając jednakowoż zbioru, do którego te dziewięćdziesiąt dziewięć
przypadków porównuje.
Mężczyźni
zdecydują się również poprosić o pomoc agencję detektywistyczną, taką z grupy lepszych i droższych.
Punkt widzenia Kasandry, właścicielki agencji będzie nam uzupełniał opowieść
Damiana i rzucał na nią nowe światło, by stopniowo stać się równorzędnym.
Kobieta zresztą będzie wesprze bohatera w jego perypetiach, a ten pomocy zdecydowanie
potrzebuje, trzeba albowiem być totalnym deklem, żeby ukrywając się w motelu
przed światem, zapraszać z wizytą matkę z kanapkami. Matka owa swoją drogą
pojawia się w powieści ni z gruszki, ni z pietruszki. Wcześniej nie było o niej
mowy w kontekście życiowych problemów Damiana.
Śledztwo
w dużej mierze będzie opierało się, jak już wspomniałam wcześniej na szukaniu
informacji w internecie. Będzie jednak mroczniej niż w Czarnej Madonnie... Bohaterowie
wejdą na poziom darknetu. Nie wiecie, czym jest darknet, deepweb czy Tor? Nie
szkodzi. Autor przepisał to, co mówił na ten temat Kormak, znany części państwa
doskonale z serii o Chyłce. Co wspólnego ze sprawą będzie miał Houdini?
Remigiusz Mróz również walnie nam na ten temat referat, zawierając sporo
informacji, także tych kompletnie nieprzydatnych dla książki.
Mamy w powieści akcję, oczywiście, tyle, że prowadzoną jakoś od czapy. Nic tu nie
trzyma się kupy. Damian jeździ po Polsce w poszukiwaniu śladów ukochanej,
ścigają go, „zabili go i uciekł”. Całość solidnie podlana wspomnianym przeze
mnie wcześniej prosecco, wzbogacona lokowaniem produktu w postaci sztućców
Gerlacha czy aplikacji Amica IN, dzięki której właścicielka agencji
detektywistycznej może włączać smartfonem piekarnik i podgrzać w ten sposób kaczkę
po wietnamsku. Nie przeczę, zdalne sterowanie w takim domiszczu przydać się
może, a willa musi być gigantyczna, skoro Kasandra musi dokładnie lokalizować
pomieszczenia w rozmowach z członkami rodziny: to nie zajmie dużo czasu,
usiądziemy w moim gabinecie na piętrze - dookreśli w rozmowie ze swym ślubnym,
jakby miał wątpliwości w którym jej gabinecie będą. W dalszej części książki
nic nie wskazuje na to, żeby tych gabinetów było więcej.
Podśmiewam
się trochę z tych wtrętów z nazwami firm, rozważam bowiem ich rolę. Zwykle,
jeśli pisarze podają konkretne dane, ma to na celu uwiarygodnienie akcji, czy
może być bowiem większy obciach niż sytuacja rodem z Klanu czy innego Ojca
Mateusza, gdy bohaterowie wchodzą na „Portal Społecznościowy” lub Fotobook”
zamiast normalnie, jak człowiek na Fejsa? Tylko, że Mróz używa kuchenek marki
Amica, a w dalszym ciągu brnie w swoją fikcyjną telewizję NSI (choć już w Czarnej Madonnie równolegle pojawił się TVN24 - zawsze myślałam, że to o tę
stację chodziło). Odpowiedzi na pytanie o obecność tych marek w książce mogą
być dwie: albo marketing, albo bezrefleksyjne wrzucenie ich treść. Jeśli byłby
to efekt dbania o realizm, pisarz powinien być konsekwentny.
Na
marginesie mówiąc, Remigiusz Mróz zwykł szczycić się dokładnym researchem. Jednocześnie nie przejmuje się tym, że w serii z Chyłką Dworzec
Gdański znacznie przesuwa się na mapie Warszawy. Przy Nieodnalezionej zaś nie
doszukałam się koncertu Foo Fighters we Wrocławiu. W 2015 roku wyemitowano film
dokumentalny na temat zespołu we wrocławskim Multikinie, lecz to wydarzenie nie
pasuje do książkowych faktów... Cóż, być może to coś w stylu telewizji NSI, a
być może ja gugluję trochę gorzej (nie wypieram się tego wcale).
Wracając
do bohaterów Nieodnalezionej, powiem, że Kasandra jest dziwna. Uważa, że jej mąż jest
świetnym ojcem, bo podniósł plecak dziecka z podłogi: chciałam powiedzieć,
żeby zabrał plecak, ale Robert już go podnosił. Był świetnym ojcem, właściwie
najlepszym, jakiego mogłabym sobie wymarzyć dla Wojtka. Mało wymagająca
niewiasta, zwłaszcza w kontekście tego, czego dowiemy się o szanownym małżonku
za moment. Przyznać jej trzeba, że bardzo kocha swoje dziecko. Nie na tyle
jednak, aby korzystając ze zgromadzonego majątku, wysłać dziecko do prywatnej szkoły,
która nie będzie działała destrukcyjnie na jej dziecko:
Badania dowodziły, że poświęcanie siedemdziesięciu minut dziennie na zadania domowe jest destrukcyjne dla psychiki dziecka. Inne ustalenia naukowców potwierdzały, że taka aktywność prowadzi do chronicznych stanów depresyjnych. Najbardziej przemawiało do mnie jednak to, co mówił Harris Cooper z Uniwersytetu Duke’a, guru badań nad zadaniami domowymi. Dowiódł, że nie istnieją żadne dowody potwierdzające, by taka forma edukacji wpływała pozytywnie na uczniów.
Dowiódł,
że nie istnieją dowody... Piękne.
Mimo to zamożni rodzice skazują dziecko na
destrukcję, choć, śmiem twierdzić, że w porównaniu z tym, co młody ma w domu,
zadania domowe to pikuś. Przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że jedyną
rzeczą, jaką [naprawdę tak jest napisane w książce] nauczyli ich rodzice, jest
gromadzenie i przechowywanie foliowych torebek pod zlewozmywakiem w kuchni.
Przysięgam, nie wiem, o co chodzi z tymi reklamówkami pod zlewem. Ja na
przykład przechowuję je w przedpokoju i nie z domu to wyniosłam. Sama wymyśliłam...
W tym momencie powiedzieć wypada, że Nieodnaleziona nie jest thrillerem psychologicznym, wbrew temu, co zapowiada okładka. Bohaterowie w ogóle nie są pogłębieni psychologicznie, a to, że autor przepisuje całe ustępy książek czy stron internetowych poświęconych teoriom najwybitniejszych naukowców czy pedagogów, nie czyni z powieści psychologicznej.
[Teraz
pojawią się informacje, które nawiązują bezpośrednio do treści książki (choć
nie opisuję konkretnych wydarzeń i nie streszczam), o czym lojalnie uprzedzam.
Jeśli ich sobie nie życzysz, czytaj od akapitu kolejnego]. Kiksów i nieścisłości jest mnóstwo. Po pierwsze, nie wydaje mi się
możliwe, aby Kasandra mogła od samego początku zaplanować taki rozwój wydarzeń,
skoro agencję detektywistyczną wybrał Blitz na podstawie wyszukiwarki internetowej, ponadto powierzyła sprawę swojej pracownicy, a przejęła ją tylko dlatego, że
mężowi odpaliła szajba? Po drugie, nie rozumiem jak - nawet po dziesięciu
latach rozłąki - można nie rozpoznać lub, przeciwnie, zidentyfikować w
nieprawidłowy sposób ukochaną osobę, tak ukochaną, że planowało się z nią wspólne życie. I nie, nie przekonuje mnie tutaj tak
pięknie opisana przez Mroza teoria Loewensteina, dopchnięta niczym kolanem
badaniami Helen Fisher na temat neuroprzekaźników w procesie podejmowania
decyzji. Po trzecie, sam pomysł Kasandry na wyjście z potrzasku, w którym
utknęła, wydaje się trochę naciągany. Skąd bowiem miała gwarancję, że -
wertując informacje o zaginionych kobietach - trafi na podstawę do działania,
której tak szukała. Po czwarte, posłowie Remigiusza Mroza o tym, że chciał
zabrać głos w temacie maltretowanych kobiet, sprawia, że odnoszę wrażenie, że
nie przeczytał własnej powieści. Po piąte wreszcie, nie dowiedzieliśmy się w
końcu, czy Ewa zeznawała w procesie Kajmana, czy nie zeznawała. Mamy jeden głos
na tak, jeden przeciw. Książka nie odpowiedziała na zasadnicze pytanie, na
którym opierała się całość intrygi. Nie wiem, czy Mróz zapomniał, że porzucił
główny wątek (dziwne by to było zakończenie otwarte), czy zostawił sobie jednak w ten sposób furtkę na
drugi tom, który w sumie nietrudno sobie wyobrazić po zapowiedziach, iż Damian
musi się wygrzebać z gówna, w które wpadł.
Czy
będzie drugi tom? Tego nie wiem, ale zakończenie „Nieodnalezionej” sprawia, że
jest to świetny punkt wyjścia do czegoś w stylu Forsta uciekającego z ruskiego
więzienia. Czy to jest dobra książka? Nie. Czy jest lepsza od „Czarnej
Madonny”? Tak. Czy rację ma rzekoma Tess Gerritsen, porównując tę powieść Mroza
do Larssona czy Nesbo? Nie. Czy jest to thriller psychologiczny? Zdecydowanie
nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz