Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 lutego 2018

Google-horror... "Czarna Madonna" Remigiusz Mróz

wyd. Czwarta Strona
Powiedzieć o Czarnej Madonnie Mroza, że jest dziwna, to jak nic nie powiedzieć. Początek zapowiadał się, mimo mojej wstępnej niechęci, nawet nieźle. Jednak wrażenie to przeminęło po jakichś trzech stronach...

Czego tu nie ma! Mamy byłego księdza, egzorcyzmy, Japonię, Jasną Górę, duchy, szeptuchę, judaizm, Czarną Madonnę, antychrysta, plucie czarną wydzieliną, a wszystko to zalane konkretnymi dawkami earl grey’a marki Lipton.

Filip jest byłym księdzem, a przy okazji człowiekiem, którego narzeczona wsiadła na pokład Boeinga 747 do Tel Awiwu. Samolot znika z radarów i nikt nie potrafi wyjaśnić, co się wydarzyło. Potem znika inny samolot, a Filip wyszukuje w Googlach informację, że kiedyś taki sam przepadł w Japonii. Później przypomina sobie różne rzeczy, pluje czarną śmierdzącą wydzieliną, jeździ po cmentarzach z siostrą narzeczonej. Spotka też Jezusa albo Antychrysta i szeptuchę. Dowiedziałam się też, że stacja NSI. znana z Mrozowych opowieści o Chyłce i Forście, to jednak nie TVN24 (tak zawsze myślałam), gdyż w „Czarnej Madonnie” pojawia się równolegle. Kolejna ciekawa informacja to ta, że trzy punkty na mapie tworzą trójkąt, a earl grey doskonale łączy się z alkoholem w drinkach. Historia Filipa uczy nas również, że gimnazjalne zajęcia z wyszukiwania informacji w internecie są bardzo przydatne, bo można wyjaśnić dzięki przeglądarkom internetowym to, czego naukowcy wyjaśnić nie potrafią.

Wracając na serio do treści książki: mam wrażenie, że Remigiusz Mróz zawarł w swojej książce tyle różnorodnych wątków, że z niektórymi nie potrafił sobie później poradzić. Część rozpoczętych kwestii nie została doprowadzona do końca, jak choćby informacja o japońskich rytuałach czy afrykańskich próbach odtworzenia portretu Czarnej Madonny. Końcówka Czarnej Madonny udowadnia zaś ostatecznie, jak bardzo Mrozowi zabrakło pomysłu na tę lekturę.

Ogromny minus za sposób narracji. Wszystkie wątki, niezależnie od tego, czy zostały przez autora wykorzystane w dalszej części powieści, czy porzucone bardzo rychło, są wprowadzone w tok akcji bardzo sztucznie. Główny bohater albo przeszukuje internet i odczytuje to, do czego udało mu się dogrzebać, albo po prostu recytuje to, co na dany temat wie i umie. Sama postać Filipa zaś jest płaska, niedopracowana i kompletnie nie można się z nią utożsamić.

Powiedzmy sobie również szczerze: z całą pewnością nie jest to horror. Momenty, które teoretycznie powinny być eskalacją napięcia, raczej bawią lub wprowadzają w zażenowanie: „modlił się, aż się spocił”. Uznałabym, że to całkiem udana parodia horroru, gdyby nie zupełnie poważne posłowie autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz