Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 lutego 2018

Miała wyjść Christie, wyszło jak zwykle...

wyd. Novae Res
Do książek Magdaleny Knedler miałam już kilka podejść i jakoś nigdy nie dobrnęłam do końca. Po Nie całkiem białe Boże Narodzenie sięgnęłam przy okazji lektury książek bożonarodzeniowych, później zaś porzuciłam je niecnie wskutek wyjazdu świąteczno-noworocznego.

Jest to powieść, która ma być swego rodzaju nawiązaniem do klasycznego brytyjskiego kryminału. Skąd to wiemy? Po pierwsze, mamy tutaj zestawienie: pensjonat plus Boże Narodzenie plus morderstwo. Po drugie, sama autorka w posłowiu stwierdziła, że zależało jej na zabawie formą. Po trzecie wreszcie, bohaterowie Knedler tak naprawdę nie są postaciami literackimi w pełnym znaczeniu tego słowa, lecz raczej archetypami tych postaci i wzorcami. Nie wiem, czy tak miało być, ale tak jest.

Osoby, które pojawiają się na kartach powieści, nie mają w sobie nic oryginalnego. Jeśli mamy młodego karierowicza, który pracuje w korporacji, to będzie on nosił rurki i rozmawiał przez iPhona. Jego żona - również nastawiona na karierę - nie będzie mu wierna. Już na początku naszej przygody z bohaterami możemy się spodziewać, że pyszałkowatość i wymuskanie mężczyzny będzie maską, która w pewnym momencie opadnie. Jeśli Knedler wprowadzi nam postać niespełnionej aktorki teatralnej, którą życie w Londynie i małżeństwo z producentem filmowym zawiodły, postawić można dolary przeciw orzechom, że będzie wyniosła i elegancka. Coś w stylu Beaty Tyszkiewicz albo Grażyny Szapołowskiej. Takimi właśnie stereotypami operuje Knedler, co z jednej strony jest dla mnie zrozumiałe, jeśli bowiem zamierza w tej książce bawić się formą, trudno o lepszy sposób niż sięganie po schematy i konstruowanie ich w nowej odsłonie. Problemem jest tylko to, że tej nowej odsłony tu zabrakło. Schematy pozostają schematami i z zestawienia ich nie wynika kompletnie nic nowego.

Sama akcja biegnie bowiem mocno utartym torem. Nie ma w książce nic, co zatrzymałoby mnie na dłużej, co kazałoby do niej wrócić myślami czy polecić przyjaciółce. Może gdyby w powieści pojawiło się więcej intertekstualności, może gdyby te nawiązania do Agathy Christie nie były tylko formalno-konstrukcyjne, może gdyby Knedler pograła fabułą, coś więcej dałoby się z tego ulepić. A tak... mamy tylko bardzo kiepską kopię.

Wątek kryminalny jest kompletnie pozbawiony napięcia i tajemnicy. Czyta się go właściwie bez zaangażowania szarych komórek. Autorka próbowała wprowadzić do fabuły komediowe akcenty, lecz zdecydowanie jej się to nie udało. Komizmu sytuacyjnego - brak, słownego - tym bardziej.

Czy polecam? W sytuacji skrajnego głodu książkowego pewnie i można, ale po co czytać marne kopie, skoro na rynku wydawniczym są wciągające oryginały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz