Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 sierpnia 2018

Literaturę ziemniakami przegryzać... "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

wyd. Świat Książki
Przyciągnął mnie właściwie tytuł... Kilka dni temu przewinęła się przed moimi oczami informacja o nadchodzącej ekranizacji, a ja zdałam sobie sprawę, że książki nie kojarzę absolutnie z niczym. Postanowiłam nadrobić braki i nie żałuję!

Akcja książki przenosi nas do roku 1946. Juliet jest młodą pisarką, poszukującą inspiracji do kolejnego dzieła. Nieoczekiwanie, wskutek splotu okoliczności, nawiązuje korespondencję z członkami istniejącego na wyspie Guernsey tytułowego Stowarzyszenia... Korespondując z członkami tego niecodziennego klubu książki, zbiera historie o życiu w czasie wojny, o radzeniu sobie z trudami codzienności, o tym, jak literatura pomogła przetrwać...

Jeśli jednak ten opis mógł zasugerować, że będzie to kolejna ckliwa opowieść o magicznej mocy literatury, która zmienia postawy ludzkie i świat, to spieszę donieść, że tak nie jest. Prawdę mówiąc, w samych spotkaniach literackich nie chodzi o książki jako takie, lecz o relacje, jakie stworzyły się pomiędzy poszczególnymi osobami, imitując w tych trudnych czasach rodzinę. O samej literaturze mówi się tu bowiem w sposób, najoględniej mówiąc, niesztampowy. Członkowie grupy to ludzie prości, raczej niewykształceni i ich interpretacja Wichrowych Wzgórz czy Wyznań Marka Aureliusza może zaskakiwać. Okazuje się też, że niewłaściwe wystąpienie na spotkaniu Stowarzyszenia może skutkować kłótniami małżeńskimi.

Książka jest wzruszająca, ostatecznie bowiem akcja dzieje się w czasie wojny, więc i trudnych momentów tu nie brakuje, choćby wtedy, gdy dowiadujemy się o wojennych losach Elizabeth, twórczyni Stowarzyszenia. Przewijają się tutaj również krótkie obrazki o tym, jak w czasie wojny traktowano zwierzęta, że nie każdy Niemiec jest zły, a tego dobrego nie można nazywać kolaborantem, o sposobach leczenia czy waśniach międzysąsiedzkich. To, co jest dla niej charakterystyczne, to niesamowity humor, najczęściej sytuacyjny. 

Najbardziej urokliwe zaś są te momenty, w których akcja powieści skupia się na Elizabeth - jedynej bohaterce, której nie poznajemy osobiście, lecz jej osoba przybliżona zostaje poprzez relacje przyjaciół, rzeczy pozostawione w domu, listy i książki. "Byłoby dla niej lepiej, gdyby nie miała tak wielkiego serca" - czytamy. To młoda dziewczyna, która przed wojną studiowała malarstwo, później pracowała jako pielęgniarka, straciła w czasie wojny rodzinę, później zaś zakochała w niemieckim oficerze. W czasie wojny zaś urodziła jego dziecko. "To wszystko bardzo trudne, nawet gdy się jest wśród dobrych, życzliwych ludzi. Wobec pewnych spraw człowiek zawsze pozostaje sam".

Najbardziej ujmujące jest ciepło i życzliwość przebijająca z kart książki. Nie bez znaczenia jest fakt, że to powieść epistolograficzna, autorka zaś zadała sobie dużo trudu, aby każdy list pisany był innym językiem, kreując autentyczne postaci. I mimo że trochę mi szkoda pewnego Marka, którego polubiłam, rozumiem wybory Juliet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz