Informacja, że książka wydana została w ramach
self-publishingu, z reguły oznacza, że nie można spodziewać się niczego
dobrego. Ta zasada sprawdza się szczególnie, jeśli mowa o powieści kryminalnej.
Tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń i, jeśli miałabym książkę Iny
Lorelei zestawić z wcześniejszymi kryminałami wydanymi sumptem autora, to nie
jest tak źle. Nie oznacza to jednak, że jest dobrze.
Na
zamku, funkcjonującym jako hotel, odbywa się właśnie wesele człowieka, do
którego rodziny należała niegdyś budowla. Cała rodzina zresztą nadal ma
szlacheckie pretensje. Niestety, w poweselny poranek dzieci odnajdują pod
murami zamkowymi zwłoki w ślubnej kreacji i nie jest to strasząca w zamczysku
Biała Dama...
Pomysł
jest interesujący, wykonanie już mniej. Przez pierwszą część książki miałam
nieodparte wrażenie, że czytam raczej detektywistyczne opowiadanie dla dzieci i
młodzieży, w połowie doszłam do wniosku, że to jednak „dorosła” powieść, by -
przy okazji zakończenia - zgłupieć zupełnie. Wszystko przez to, że narrację
rozpoczyna dziecięcy punkt widzenia: 16-letni chłopiec i jego o trzy lata
młodsza siostra alarmują rodziców doniesieniem, że ciocia nie żyje. Rodzice
przyjmują to w taki sposób, że przez cały pierwszy rozdział zastanawiam się,
czy nie są chorzy psychicznie. Ten moment rozpoczyna całą akcję, autorka jednak
porzuca narrację z punktu widzenia dzieci, aby przenieść siłę ciężkości na
punkt widzenia inspektora policji. Zupełnie niepotrzebnie będzie zmieniała
zdanie jeszcze kilkakrotnie w czasie tej niewielkiej objętościowo książeczki.
Panna
młoda musi umrzeć to nie jest kryminał. To jest raczej wprawka pod opowiadanie
o młodych detektywach i, miast wydawania jej jako powieści, należało wysłać ją
na konkurs literacki dla młodzieży. W internecie zaś wyszukać można, iż Ina
Lorelei wydała własnym kosztem aż cztery książki. Jeśli ich poziom jest
podobny, chyba szkoda czasu. Odautorska informacja, że to klasyczny kryminał
nie jest zgodna z prawdą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz