wyd. Novae Res |
Bardzo zmęczyła mnie ta książka. Spodziewałam się kryminału,
którego akcja dzieje się w Bieszczadach - przynajmniej tak sugerowała mi
okładka. Otrzymałam obyczajówkę z kryminałem w tle, opisującą wydarzenia z
Wrocławia. Intryga banalna, oparta na wcześniejszych schematach.
Komisarz
Ewa Barska, pracująca - jak już wspomniałam - we Wrocławiu, zostaje wezwana na
miejsce znalezienia zwłok. Już widząc pierwsze ciało, w swym genialnym umyśle
odkrywa, że to dopiero "początek spirali szaleństwa". Ma rację, jakżeby inaczej! Wszelkie tropy
wiodą na Wydział Historii miejscowego uniwersytetu, gdzie Ewa poznaje
przystojnego naukowca. Kreowana na konkretną babkę wcale jednak taka nie
jest. To kolejna z nieudanych postaci polskiej literatury kryminalnej.
Mnie
osobiście najbardziej kusił i nęcił wątek sekciarski. Pojawił się on,
oczywiście, ale nie w takiej formie, w jakiej bym sobie tego życzyła.
Generalnie samą sprawę śledztwa zdominowały wątki obyczajowe, a dochodzenie w
dużej mierze jest czytelnikowi referowane. „Ostatnie dni upłynęły na
przesłuchaniach”... „Przez ostatnie dni poświęciła się śledztwu”... Na litość,
sięgnęłam po kryminał po to, żeby poczytać o tych śledztwach i przesłuchaniach,
a nie o tym jak komisarz Ewa szykuje się na randkę z doktorkiem...
Sam
sposób narracji to krótkie, urywane i nie zawsze gramatyczne zdania. Historia
kryminalna potraktowana po łebkach, zaś obyczajowa przywodząca na myśl Harlequina.
Nie polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz