wyd. W.A.B. |
Granatową
krwią, o której pisałam tutaj, byłam zachwycona. Długim weekendem jestem zachwycona jeszcze bardziej.
Długi
majowy weekend. Warszawa opustoszała. Robert Nemhauser zostaje sam na placu
działań i, jak na złość, właśnie wtedy zamordowany zostaje znany ekolog. Taki z
powołania, który z kanałów ściekowych własnoręcznie wyciąga kaczuszki i który
wygrywa konkursy na dobroczyńcę roku. Nemhauser głupi nie jest, od razu dostrzega
więc, że wizerunek dobroczyńcy zwierzątek i ludzkości jest tylko fasadą. Jego
podejrzenia zwiększą się, kiedy profesor zaangażowany w budowę pobliskiej
autostrady (prywatnie mąż studenckiej koleżanki Nemhausera), stanie
się ofiarą kolejnej zbrodni.
Trochę
się powtórzę, mówiąc o rzeczach, o których mówiłam przy okazji poprzedniej
recenzji. Na plus pisarstwa Hagena zdecydowanie zaliczyć należy sprawność
językową oraz sensownie konstruowaną akcję. Wszystkie wydarzenia, zachowania
bohaterów, działania, jakie podejmuje śledczy, są przemyślane i wynikają z
tego, co dzieje się w świecie przedstawionym. Nagłego zwrotu nie dokona nam
żaden „deus ex machina”, który będzie musiał rozprostować pokręconą akcję. W
recenzji poprzedniej nie wspomniałam o dialogach, a to właśnie ten element
bardzo mocno docenić wypada w przypadku tego autora. Czytając poszczególne
wymiany zdań, wierzymy, że ktoś rzeczywiście tak mówi. Co istotne, bohaterowie
nie są obdarzeni tym samym stylem wypowiedzi. Mają właściwe dla siebie zwroty,
maniery, przyzwyczajenia... Ba, postaci są na tyle dobrze opracowane, że
jesteśmy w stanie nawet dopasować intonację do wypowiadanej kwestii.
Wiarygodność,
realizm i sprawny warsztat - dla mnie to wystarczające plusy, aby uznać, że
Hagen jest pisarzem niedocenianym w Polsce tak, jak na to zasługuje. Książka
wciąga i zachwyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz