Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 kwietnia 2018

Z cyklu: moje rozczarowania. "Hotel Zaświat"

wyd. Oficynka
Ponieważ nie do końca rozumiem, co do recenzji książki ma fakt, że jej autor jest kabareciarzem, skupię się na samej książce. Przed Hotelem Zaświat przeczytałam Zakładnika, który nie porwał, oj, nie porwał... Hotel Zaświat porwał jeszcze mniej.

Jeśli miałabym opisać tę książkę jednym słowem, wykorzystałabym epitet „nudna”. Fabuła - banał. Krzysztof wraca po latach do rodzinnej miejscowości, aby sprzedać dom odziedziczony po rodzicach. Dom, jak się okazuje, ma być domostwem tajemniczym i związanym z licznymi historiami z przeszłości. „Ma być”, bo w efekcie wcale taki nie jest. Przez cała lekturę czekałam na moment, w którym poczuję jakąś tajemnicę, dreszcz na plecach czy cokolwiek innego, co pozwalałoby uznać tę powieść za reprezentanta gatunku, do którego aspiruje. Nie poczułam, nie doczekałam.

Narracja: rozwlekła i przesadzona. Nieźle skonstruowane opisy i historyjki z przeszłości, ale z braku ich przełożenia na jakiekolwiek działania bohaterów czy wydarzenia, znudziły mnie mniej więcej w połowie. Kiedy poczułam już, że opowieści i legendy z przeszłości, traktujące o zamku, cmentarzu, terenach lasu, mogą wykrzesać w tej książce jakąkolwiek akcję, kończyły się w najdziwniejszym możliwym momencie.

Dialogi - nudne i nieprowadzące do niczego. Tacy jak i bohaterowie książki zresztą.

W niektórych fragmentach wyczuwałam co prawda kabaretowe wtręty i przez sekundę nawet przeszło mi przez myśl, że sama książka ma być parodią opowieści grozy. Ironii i absurdu jest tu jednak zbyt mało, aby tak Hotel Zaświat klasyfikować. Nie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz