wyd. Oficynka |
Ponieważ nie do końca rozumiem, co do recenzji książki ma
fakt, że jej autor jest kabareciarzem, skupię się na samej książce. Przed Hotelem Zaświat przeczytałam Zakładnika, który nie porwał, oj, nie
porwał... Hotel Zaświat porwał jeszcze mniej.
Jeśli
miałabym opisać tę książkę jednym słowem, wykorzystałabym epitet „nudna”. Fabuła
- banał. Krzysztof wraca po latach do rodzinnej miejscowości, aby sprzedać dom
odziedziczony po rodzicach. Dom, jak się okazuje, ma być domostwem tajemniczym
i związanym z licznymi historiami z przeszłości. „Ma być”, bo w efekcie wcale
taki nie jest. Przez cała lekturę czekałam na moment, w którym poczuję jakąś
tajemnicę, dreszcz na plecach czy cokolwiek innego, co pozwalałoby uznać tę
powieść za reprezentanta gatunku, do którego aspiruje. Nie poczułam, nie
doczekałam.
Narracja:
rozwlekła i przesadzona. Nieźle skonstruowane opisy i historyjki z przeszłości,
ale z braku ich przełożenia na jakiekolwiek działania bohaterów czy wydarzenia,
znudziły mnie mniej więcej w połowie. Kiedy poczułam już, że opowieści i
legendy z przeszłości, traktujące o zamku, cmentarzu, terenach lasu, mogą
wykrzesać w tej książce jakąkolwiek akcję, kończyły się w najdziwniejszym
możliwym momencie.
Dialogi
- nudne i nieprowadzące do niczego. Tacy jak i bohaterowie książki zresztą.
W
niektórych fragmentach wyczuwałam co prawda kabaretowe wtręty i przez sekundę
nawet przeszło mi przez myśl, że sama książka ma być parodią opowieści grozy.
Ironii i absurdu jest tu jednak zbyt mało, aby tak Hotel Zaświat
klasyfikować. Nie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz