wyd. Prószyński i S-ka |
Olgę Rudnicką darzę uczuciami umiarkowanymi. Były sobie
świnki trzy zdecydowanie należą do słabszych pozycji w jej dorobku.
Oto
poznajemy trzy kobiety, które są przede wszystkim żonami swoich mężów:
adwokata, komornika i doradcy podatkowego. Wszystkie zmagają się z małżeńskimi
problemami, choć są to dylematy zupełnie różne: brakiem dzieci, niechęcią współżycia z mężem czy też niechęcią męża
do współżycia. Pewnego dnia szala przeważona zostaje tak mocno, że kobiety
postanawiają zamordować swoich współmałżonków. Poszczególnym wypadkom o
znamionach zbrodni przygląda się bacznie komisarz Kalinka oraz jego partnerka,
a jednocześnie była ukochana.
Książka
należy do kategorii tych, które czyta się bezwysiłkowo, mieszając zupę w
garnku. O ile jednak lubię sobie od czasu do czasu sięgnąć po czytadło, o tyle Były sobie świnki trzy nie tylko mnie nie rozbawiły, ale wręcz znudziły.
Ani humor słowny, okraszony solidną porcją wulgaryzmu, ani umysłowość ameby
łatwa do stwierdzenia w przypadku każdej z trzech zbrodniarek, ani też dowcip
sytuacyjny nie spowodowały u mnie wybuchów radości.
Olga
Rudnicka miewa zresztą książki lepsze i gorsze. Ta zdecydowanie jest gorszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz