Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 22 lipca 2018

Przeczytałam nową książkę Remigiusza Mroza... "Hashtag"

wyd. Czwarta Strona
Przeczytałam Hashtag Remigiusza Mroza i właściwie nawet nie wiem, co powiedzieć. Nawet doczepić się za bardzo nie ma do czego, bo w tej książce po prostu całkowicie nic się nie dzieje. Od początku jednak...

Tesa, a właściwie Teresa, pewnego dnia dostaje sms z powiadomieniem, że w paczkomacie czeka na nią przesyłka. Niczego nie zamawiała, a ponieważ cierpi na pewien rodzaj fobii społecznej, wyjście z domu po paczkę jest dla niej katastrofą. Tesa dodatkowo zmaga się także z chorobliwą otyłością, która jest dla niej poważnym problemem. Jest także leitmotivem dla autora, który w toku powieści kilkakrotnie wraca do tematu, podkreślając, że rozmówca Tesy je 6 pierogów, a ona 24, a także jak poradzić sobie z potem pod dużymi piersiami. Wracając do paczki jednak, Tesa odbiera pakunek, a w środku znajduje się figurka i kartka z hashtagiem #apsyda.

Co robi kobieta po powrocie do domu? Zgadza się, wyszukuje hasła w Google'u, następnie na Facebooku i Twitterze. Tym sposobem odkrywa, że sprawa jest związana z wydarzeniami sprzed lat, studiami na Akademii Koźmińskiego, zaginioną kobietą, której ona nie znała, jednak jej mąż, owszem.

Nie pamiętam, kto w recenzji wydawniczej określił tę książkę mianem wciągającej. Jeśli taka ona jest, ja być może dostałam wybrakowany egzemplarz. Przy wszystkich nieporadnościach, o których pisałam w kontekście Nieodnalezionej, prawniczych potknięciach w serii o Chyłce czy płynięciu a'la James Bond w powieściach o Forście, nie sposób zaprzeczyć, że tam się cokolwiek działo. Był jakiś punkt wyjścia, dochodziły dodatkowe wydarzenia, wątki, zwroty akcji, a potem docieraliśmy do jakiegoś finału. Tutaj akcja snuje się niczym nie powiem co, mamy mnóstwo retrospekcji, właściwie w połowie książki wiadomo, o co chodzi (ja wiedziałam), a na koniec rozwiązanie akcji następuje, dzięki drugiemu znaczeniu słowa "apsyda", o którym żaden z bohaterów książki nie wiedział, a które podczas testowego wyszukiwania, które ja przeprowadziłam, pojawiło się u mnie na drugim miejscu w Google'ach.

Na szczęście z lektury płynie jeden pożytek: w końcu załapałam, co mnie w książkach Mroza wkurza, a co w Hashtagu przybrało jakiś katastrofalny rozmiar. Pojawia się tutaj tyle anegdotek z nazwiskami, tyle nazw marek różnych produktów, instytucji, tytułów seriali, filmów i programów telewizyjnych, że staje się to wręcz niestrawne. Nie wiem, czy autor w ten sposób chce się wykazać swoją erudycją (której przecież nie zaprzeczam), czy szykuje podstawy pod ekranizację i product placement, ale - cytując klasyka - Remigiuszu Mrozie, nie idź tą drogą, tego nie da się czytać! Z czystej ciekawości postanowiłam wynotować część z tych smaczków - wedle kolejności pojawiania się w powieści: 
"Małe życie" Yanagihary, "Bastion" Kinga, "Droga królów" Sandersona, Netto (ten market - pisane raz małą, raz dużą literą), Facebook, Instagram, klasztor Convento de Cristo w Portugalii, bazylika Świętego Jerzego w Pradze, Twitter, Wayback Machine, Peter Drucker, Max Weber, Fayol, Ford, Taylor, McGregor, czasopismo "Manager", bracia Mroczkowie, Bernard Baruch, Motorola RAZR V3 z wyświetlaczem TFT, Bierhalle, Arkadia, The Wire, Breaking Bad, Lehman Brothers, Fed, Google, Wikipedia, Fakt, Super Express, Iwona Wieczorek, Ewa Tylman, Magdalena Żuk, YouTube, Życie Warszawy, znowu Arkadia, fikcyjny serwis NSI, lody Grycan Biała Czekolada, iPhone. 
- to wszystko mieści się na pierwszych 35 stronach książki. Dalej już nie notowałam, bo stwierdziłam, że to próżne działanie, ale jest i Matrix, i Power Rangers, i prosiak z Lonney Tunes, a nawet Mietczyński. Do tego mamy dorzucone kilka słówek typu "odjaniepawla" czy "Wypok" zamiast "Wykop" okraszony komentarzem męża Tesy: "tak się teraz mówi!" czy trochę teorii na temat budowania start-upów. Mamy trochę Mrozowych niekonsekwencji, gdy główna bohaterka jest zaskoczona, że na przesyłce widnieje imię Tesa, bo właściwie nikt poza nią i jej mężem nie używa tej formy, a potem mówią do niej tak zupełnie wszyscy, w tym osoby, które powracają do jej życia po latach niebytu.
Powieść ma aspiracje, aby nawiązywać do tematu zaginięć ludzi, czego dowodem jest przywołanie chociażby głośnej sprawy Iwony Wieczorek czy przywołanie postaci Ewy Tylman, problem w tym, że powieść w ogóle nie jest o tym, chociaż hastag prowadzi do profilu studentki Koźmińskiego, która zaginęła. Właściwie nie wiem, o czym jest ta książka... O wyszukiwaniu w internecie informacji za pomocą hashtagów i o tym, że jak człowiek jest gruby, poci się pod biustem. Zdecydowanie wolę już puszczone wodze fantazji w serii o Forście czy Chyłce niż zaprezentowany w Hashtagu marazm i nudę. Dość zabawnym przełamaniem tejże jest moment, w którym pielęgniarka ze szpitala psychiatrycznego po latach mówi Tesie, że była bardzo szczególnym przypadkiem, który zapamiętała na lata, bo na badaniach krwi wyszło, że jej rodzice nie są jej biologicznymi rodzicami. Pomijając fakt, że to nie jest nic niesamowitego i pielęgniarki spotykają się z tym częściej niż myślicie, był to jednorazowy pik, gdy czytelnik wodzony za nos, pomyślał "może coś się ruszy" (a była to 248 strona książki).

Właściwie na tym mogłabym zakończyć, ale chciałabym dodać jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Dysfunkcja psychiczna, o której pisze Remgiusz Mróz w najnowszej książce, wcale nie przebiega w ten sposób i osoby chore wcale o niej nie opowiadają tak jak autor, siląc się na kobiecą narrację pierwszoosobową. Zanim zacznie się pisać o chorobach psychicznych, dobrze jest, poza przeczytaniem hasła w Wikipedii, zgłębić temat bardziej, porozmawiać z kimś, kto żyje z tym na co dzień, może z psychiatrą chociaż... Serio, bo tak można narobić sporo biedy w społecznym postrzeganiu dysfunkcji psychicznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz