źródło: Booklips |
Ule Hansen to
pseudonim, pod którym ukrywa się duet amerykańsko-niemiecki: Astrid Ule oraz
Eric Hansen. Wspólnie stworzyli już kilka książek opartych na faktach oraz
scenariuszy, zaś omawiane Kokony to pierwszy thriller sygnowany ich
nazwiskami.
Ponownie popełniłam straszliwy
błąd, gdyż, zanim opublikowałam recenzję, postanowiłam poczytać inne i w
konsekwencji musiałam do opisu przygotowanego przeze mnie powrócić, aby go
nieco zmodyfikować.
Kokony są zdecydowanie innym
kryminałem i bardzo trudno jest mi się zgodzić z opinią, że jest to powieść
powstała na skutek mody na pewne wątki. Owszem, wątek profilowania i
psychologii w kryminalistyce jest modny od paru ładnych lat, jednak w Kokonach zostaje pokazany z zupełnie innej perspektywy niż w innych książkach
pisanych w tym temacie czy choćby popularnych serialach, takich jak CSI czy
Mentaliście. Zacznijmy jednak od głównej bohaterki.
Emma Carow to młoda, ambitna
kobieta. Nie jest policjantką, ale nie jest też profilerką. Kilkakrotnie w toku
książki podkreśla, że nie ma czegoś takiego jak profiler. Istnieje natomiast
osoba określona mianem analityka. Szkoda, że autorzy książki (czy tłumacz, bo
to też możliwe) zapominają o tej konsekwencji i mniej więcej od połowy książki
Emma sama siebie nazywa profilerką. Emma jest osobą inteligentną, nastawioną na
cel i na sukces. Autorzy, tworząc kreację Emmy, inspirowali się trochę ogranym
już schematem głównego bohatera z problemami. Do tej pory był to doświadczony,
przepity policjant - vide: Hjorth/Rosenfeldt - tutaj mamy kobietę z traumą.
Czegokolwiek by jednak o śledczej nie mówić, na pewno nie jest postacią nijaką
i płaską. Zauważyć należy też, że nie jest jednoznaczna. W połowie książki
zaczynam darzyć ją niechęcią, aby później współczuć, polubić i znów
znielubić... Emma nie jest kryształowa. Prowadzi przepychankę z nowym
współpracownikiem, Felixem Schreinerem, walczy z demonami przeszłości i
podejmuje działania o wątpliwie moralnej wartości. To wszystko, w zalewie
kompletnego braku pogłębiania psychologii kreowanych osób i wydarzeń spod znaku
„każdy może pisać kryminał”, zdecydowanie zaliczyć należy na plus.
Na plus zaliczam również sposób
pokazania pracy śledczej. Trochę przypomina mi on francuski serial kryminalny
„Profilage”. Emma jest zresztą nieco podobna do Cloe. Główna bohaterka
„Kokonów” bardzo drobiazgowo pokazuje nam swoją pracę, włącznie z zapisywaniem
haseł kluczowych na tablicy i przyklejaniem wszędzie słynnych żółtych
karteczek. Opowiada innym o swojej pracy, dzięki czemu mamy okazję poznać
psychologiczne definicje i zależności. Przeprowadziłam poszukiwania i okazuje
się, że rzeczywiście są one zgodne z rzeczywistym stanem wiedzy
psychologicznej, a więc kolejny plus dla autorów za odrobienie lekcji.
Mnie, ze względu na
zainteresowania, przyciągnął fragment, w którym analizę kryminalistyczną i
docieranie do zabójcy po ofiarach przyrównuje się do badań językoznawczych.
Porównuje się słownictwo dwóch języków i szuka zbieżności. Jeśli jest ich dużo, najprawdopodobniej istnieje między nimi genetyczne pokrewieństwo [...] Najstarszym przodkiem niemieckiego jest język praindoeuropejski, w którym przez ostatnie parę tysięcy lat nikt nie mówił, nie czytał ani nie pisał. Język ten kompletnie wymarł, całkowicie, nie zostawiając po sobie ani śladu. [...] Dzięki porównaniu wszystkich znanych języków wywodzących się z języka praindoeuropejskiego możemy z dużym prawdopodobieństwem zrekonstruować ten wymarły język. Są naukowcy, którzy naprawdę mogą się dziś porozumiewać z języku praindoeuropejskim.
Oczywiście, historia zbrodni
opowiedzianej w Kokonach jest mało prawdopodobna, dając autorom przyzwolenie
na licentia poetica, śmiało mogę książkę polecić jako przyzwoity i interesujący
kryminał. Jeśli pojawiłaby się druga część (a wiele wątków pozostało
niedomkniętych), z całą pewnością sięgnęłabym po nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz