Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 15 sierpnia 2017

Weekend z Opiat-Bojarską

Grafiki zaczerpnięte z Lubimyczytac.pl
Zaopatrzyłam się w bibliotece w książki Opiat-Bojarskiej oraz, dla celów badawczych, powróciłam do serii z Aleksandrą Wilk. Czwartkowy huragan, odcinający mi prąd, pokrzyżował mi nieco czytelniczo-publikacyjne szyki, ale już powracam! 

Na tapecie znalazły się zatem:
1. seria z Anną Rogozińską:
Słodkich snów, Anno!, Zaufaj mi, Anno!, To koniec, Anno!

2. seria z psycholog Aleksandrą Wilk:

3. seria z Przemysławem Burzyńskim:
Gdzie jesteś, Leno?, Koneser, Bestseller

Początkowo chciałam przedstawić te serie w kolejności, która sugerowałaby rozłożenie moich sympatii i względów dla poszczególnych książek. Nie udało mi się jednak tego zrobić z prostej przyczyny: w każdym z tych cyklów jest coś, co lubię i co sprawiło mi przyjemność, w żadnym jednak nie ma wszystkiego, czego się spodziewałam.

Na samym początku, tytułem usprawiedliwienia, chciałabym zaznaczyć, że średnio lubię połączenie obyczajówki z kryminałem i bardzo rzadko świadomie sięgam po tego typu książki. Tym bardziej więc cieszy fakt, że czytanie książek Opiat-Bojarskiej należało do przyjemności, a same powieści w moim indywidualnym rankingu plasuję znacznie wyżej niż Bondę czy Puzyńską (o której więcej pisałam tutaj). Z czystym sumieniem polecam więc autorkę wszystkim, których wcześniejsze przykłady gatunku rozczarowały.

Bohaterowie
Zdecydowanie najprzyjemniej czytało mi się serię poświęconą Aleksandrze Wilk, później zaś Annie Rogozińskiej. Przemysław Burzyński przekonał mnie najmniej. 

Z bohaterami wykreowanymi przez Opiat-Bojarską mam jednak problem. To dobrze. Nawet bardzo dobrze, ponieważ moje kłopoty wiążą się z tym, że nie są to postaci jednoznaczne i jednowymiarowe. W przypadku Aleksandry Wilk mamy do czynienia z kobietą, która nie do końca panuje nad domowym życiem, Anna Rogozińska to zamotana karierowiczka, która sama nie wie, czego chce, Przemysław Burzyński z kolei nie potrafi poukładać spraw domowych i porozumieć się ze swoimi ciągotkami do alkoholu. Pewne zrozumienie i empatię potrafiła wzbudzić we mnie postać Aleksandry Wilk, której kibicowałam. Kciuki trzymałam też za Burzyńskiego, któremu - być może - poświęcę osobny wpis. Anny Rogozińskiej nie polubiłam w ogóle, dlatego też w tym miejscu zatrzymam się właśnie na niej.

Anna Rogozińska to już nie tak młoda (bo po trzydziestce) dziennikarka, pracująca dla popularnej stacji PrimoTV w Poznaniu. Poznajemy ją w momencie, gdy angażuje się w dziennikarskie śledztwo związane z wyłudzaniem pieniędzy od rzekomo chorych na raka osób. Zbierając kolejne dowody, Anna natrafia na trop morderstwa, które wydaje się być dziwnie powiązane z nazwiskami łączonymi z aferą...

Postać Anny jest dla mnie przykładem, proszę wybaczyć kolokwializm, egocentrycznego buca, skupionego na sobie i swoich celach. Nie ma najmniejszych skrupułów, aby wykorzystać uczucie swojego kolegi Łukasza w pierwszym tomie. Łukasz, podczas jednego ze spotkań, jasno daje jej do zrozumienia, że jest człowiekiem, który chciałby założyć rodzinę. Anna jego ciągotek nie popiera, ale na wszelki wypadek nie wyprowadza go z błędu, gdy ten uznaje spotkania z Anną za randkę. W drugim tomie serii, Anna zasadniczo jest w związku z Łukaszem, aby w trzecim odkryć, że jednak nie ma między nimi chemii i głębszego porozumienia, więc do siebie nie pasują. Jak zło koniecznie traktuje też wizyty u rodziców i ledwo znosi telefony od matki. Pewnego dnia szef prosi Annę, aby - będąc w redakcji przez 2-3 godziny - zaopiekowała się stażystkami, które podziwiają ją jako twarz znaną z telewizji.

Dobra, stażystki, możecie patrzeć, ale nie przeszkadzajcie. Możecie pytać, ale nie wkurwiajcie mnie. Możecie się uczyć, ale ja za rączkę prowadzić was nie będę.
Odwróciła się na pięcie i udała się do swojego biura w asyście dwóch sklonowanych i rozentuzjazmowanych studentek dziennikarstwa. Dobrze pamiętała swój pierwszy dzień w redakcji. Była podrzucana jak zgniłe jajko. To tu, to tam. W końcu wylądowała w gnieździe Jolki, w tamtejszych czasach gwiazdy poznańskiego oddziału stacji. Usłyszała od niej podobną wiązankę życzeń, którą dziś zaserwowała stażystkom. Pomyślała wtedy, że jeśli uda jej się utrzymać, to będzie przyjazna dla nowych osób.
Za chwilę na pytania stażystek będzie odpowiadać nieprzyjemnie, sarkastycznie.

Reasumując, postać Anny jest poprowadzona w taki sposób, że przez pół książki myślę sobie: „Co za kretynka”, a momentami cisnęły mi się na myśl gorsze określenia. Jest kontrowersyjną, niejednoznaczną karierowiczką wypraną z sentymentów. Jednak to właśnie ją Opiat-Bojarska uczyniła osią swojej powieści. Myślę sobie, że to dobrze, że tej postaci nie lubię, ponieważ pokazuje to, że można w polskiej powieści stworzyć złożoną postać. Nie należy robić aż tak gwałtownych przeskoków, jak omawiana już przeze mnie Katarzyna Puzyńska, z ciapowatego maminsynka do agresywnego pijaka, aby pokazać przemianę psychologiczną bohatera. Opiat-Bojarska udowadnia, że od samego początku można postać stworzyć tak, aby nadać jej niejednoznaczność i abyśmy mogli spodziewać się po niej różnych, nie zawsze sympatycznych, zachowań. Co więcej, na przestrzeni tomów poszczególnych serii bohaterowie zmieniają się. Modyfikacji ulegają ich cele życiowe, zachowania, oczekiwania...

Poznań
Za jeszcze jedną rzecz polubiłam książki Opiat-Bojarskiej.

Poznań to moje ukochane miasto. Spędziłam w nim dziewięć cudownych lat: na studiach i po studiach. Mimo że to se ne vrati ogromny sentyment pozostał. Czytając książki Joanny Opiat-Bojarskiej, mogę do Poznania wrócić. Czytając o działaniach poszczególnych bohaterów, mogę spacerować razem z nimi ulicami miasta, rozpoznając konkretne trasy, a nawet niektóre budynki. Dla mnie to wspaniała sentymentalna podróż, sprawiająca wiele przyjemności. Studenckie życie też, na ile jeszcze je pamiętam, odwzorowane jest względnie wiarygodnie.

Ponownie: to, w jaki sposób Opiat-Bojarska pisze o Poznaniu, pokazuje, że można nadać lokalny klimat i wiernie odwzorować realia miejsca, w którym toczy się akcja, nie uskuteczniając takiej łopatologii jak chociażby Sandra Feeser, o której pisałam tu.

Realia
W niektórych recenzjach internetowych znalazłam wzmianki o błędach rzeczowych czy logicznych. Mnie, ze względu na polonistyczne zboczenie, momentami trochę raziło słownictwo, ot, choćby „ciężki orzech do zgryzienia” w „Słodkich snów, Anno”. Mogę jednak uznać, że ludzie w realnym świecie nagminnie popełniają ten błąd i, choć w ustach dziennikarza taka omyłka brzmi strasznie, nie jest zupełnie niemożliwa.

Ogromnym plusem powieści Opiat-Bojarskiej jest realizm. Data wydania książki i akcja w niej zawarta pokrywa się z tym, czym żyła Polska w danym czasie. Mamy tu więc kwestie dopalaczy bardzo dobrze wkomponowaną w czas wydarzeń (Zaufaj mi, Anno), ale także problem granic talent-show (Bestseller) nietypowo ubrany w kostium literackiej rywalizacji. Wzmianki o czyścicielach kamienic czy zaginięciach są doskonale znane każdemu, kto obserwuje doniesienia medialne.

Joanna Opiat-Bojarska nie sili się na budowanie nie wiadomo jak skomplikowanej psychologii postaci, a mimo to, pisząc o ludzkiej naturze, w bardzo naturalny sposób pogłębia i motywuje ich działania. Nie znajdziemy tu szczególnie wartkiej akcji ani też stopniowego budowania śledztwa rodem z Agathy Christie. Napotykamy natomiast na ciekawą opowieść o ludzkiej naturze. Widzimy też, że główni bohaterowie wcale nie muszą być kryształowi i wcale nie musimy ich do końca lubić, by móc śledzić ich poczynania.

Tym, którym podobały się kryminały wspomnianej Puzyńskiej, polecam Opiat-Bojarską. Tym, którym się nie podobały, polecam tym bardziej (ja Puzyńskiej nie lubię w ogóle i czytać nie mogę!). Pomimo że nie jestem fanką „kryminalnych obyczajówek”, zamierzam zapoznać się z dalszymi losami bohaterów, jeśli tylko się pojawią. Uważam przy tym, że zupełnie niezasłużenie o Opiat-Bojarskiej mówi się stosunkowo niewiele w kontekście polskich autorek kryminałów.

2 komentarze:

  1. Bardzo wnikliwa i ciekawa recenzja powieści o których wcześniej tylko slyszalam...
    Maria

    OdpowiedzUsuń