Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 września 2017

O siatkarzu, który pisze

Nawet nie będę silić się na obiektywizm przy recenzji tej książki. Przeczytałam w jedną noc i, zaprawdę, powiadam wam, warto ją było zarwać!

Kompletnie na bok tym razem chciałabym odłożyć warstwę językową i techniczną książki, także dlatego, że jest po prostu w porządku. Łukasz Kadziewicz polszczyzną włada świetnie, a ponieważ miał jeszcze redakcyjne wsparcie Łukasza Olkowicza, w ogóle tylko głupek by się czepiał. O treści chciałam, o treści jednak, bo to ona przyciąga i zatrzymuje.

Łukasz Kadziewicz jest: po pierwsze - człowiekiem inteligentnym, po drugie zaś - osobowością barwną. Takie zestawienie stanowi bardzo dobry punkt wyjścia do lektury i książka w pełni na czytelnicze oczekiwania odpowiada. Nie ukrywam, że podeszłam do sprawy osobiście. Tak, będzie pierwszy osobisty wtręt w odniesieniu do omawianej przeze mnie książki.

Podobnie jak autor pochodzę z głębokiej prowincji. Zapadłej dziury, której nazwy część moich znajomych nawet nie potrafi zapamiętać, o bezrobociu na poziomie 30%. Wiem też dobrze, że facet nie przesadza ani o milimetr, gdy pisze, że w miejscach takich jak to praktycznie nie daje się prawa do posiadania marzeń. Wiem, bo wymyśliłam sobie zupełnie dziką rzecz i chciałam poznać przynajmniej niektórych ludzi opisanych w tej książce. Gdyby ktoś mi 15 lat temu powiedział, że się uda, popukałabym się w głowę. Gdybym 15 lat temu uwierzyła sama sobie, to bym nie walczyła dalej... Uwierzcie mi, że to była droga pełna próśb o pożyczenie kasy, o nocleg, o pomoc, o pierwszą szansę, a potem o drugą szansę i każdą kolejną - bo tak ci zależy. Droga pełna ludzi poważnych i zupełnie niepoważnych, wspaniałych i niestety, nie wspaniałych. Droga pełna błędów i zachowań tak głupich, że do dziś nie potrafię ich sobie wybaczyć. Sprawdzania, na co się stać, jak poradzić sobie z tym, co się nawywijało, i jak nie przejmować się tym, co myślą wszyscy dookoła. Droga, która u mnie jeszcze trwa, a którą Łukasz Kadziewicz przeszedł... To jest bardzo trudne, kiedy brniesz przed siebie, mając nadzieję, że może jednak ci się uda, ale otoczenie nie pomaga i, co gorsza, sam sobie nie pomagasz w którymś momencie.

Właśnie dlatego ta książka ruszyła mnie do szpiku kości.
Czytam zabawną i gorzką historię człowieka, który miał odwagę być kimś, być innym, być sobą po prostu. To wszystko odbywało się po drodze krętej i wyboistej, pełnej własnych głupich błędów i niezależnych od niego trudności, z wieloma wyrzeczeniami i trupami pochowanymi po szafach. Historia opowiedziana w książce pokazuje jednak, że musisz robić swoje, mimo tego wszystkiego.

Odbieram książkę Kadziewicza jako świetną opowieść motywacyjną, która trafiła w moje ręce w idealnym momencie. Jest przy tym tak inna od znienawidzonego przeze mnie ględzenia coachingowego, że „nigdy się nie poddawaj”, że „musisz wyjść ze strefy komfortu”. O byciu poza strefą komfortu to Kadziewicz też pewnie mógłby poopowiadać, bo jego opowieść to historia nie mentora usadzonego na cokole, lecz człowieka, który padał na tyłek i na pysk, który wstawał z kolan i który kamuflował się w rodzinnym domu, gdy wszystko wydawało się już go przerastać. Historia również tego, że po porażce wcale nie jest najtrudniej spojrzeć w twarz ludziom, tylko sobie i sobie po prostu zaufać.

Aby jednak nie kończyć tak smutnym akcentem, dodam, że w książce humoru również nie brakuje. Kończący książkę pyton, wieńczy dzieło.

Komu polecam?
Pewnie przede wszystkim miłośnikom siatkówki, ale też każdemu, dla kogo życie nie jest tylko procesem biologicznym, a czymś więcej. To mądra książka i mądry facet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz