Nawet nie będę silić się na
obiektywizm przy recenzji tej książki. Przeczytałam w jedną noc i, zaprawdę, powiadam wam, warto ją
było zarwać!
Kompletnie
na bok tym razem chciałabym odłożyć warstwę językową i techniczną książki, także dlatego, że jest po prostu w porządku. Łukasz Kadziewicz polszczyzną włada
świetnie, a ponieważ miał jeszcze redakcyjne wsparcie Łukasza Olkowicza, w
ogóle tylko głupek by się czepiał. O treści chciałam, o treści jednak, bo to ona przyciąga i zatrzymuje.
Łukasz
Kadziewicz jest: po pierwsze - człowiekiem inteligentnym, po drugie zaś -
osobowością barwną. Takie zestawienie stanowi bardzo dobry punkt wyjścia do
lektury i książka w pełni na czytelnicze oczekiwania odpowiada. Nie ukrywam, że
podeszłam do sprawy osobiście. Tak, będzie pierwszy osobisty wtręt w odniesieniu do omawianej przeze mnie książki.
Podobnie
jak autor pochodzę z głębokiej prowincji. Zapadłej dziury, której nazwy
część moich znajomych nawet nie potrafi zapamiętać, o bezrobociu na poziomie
30%. Wiem też dobrze, że facet nie przesadza ani o milimetr, gdy pisze, że w
miejscach takich jak to praktycznie nie daje się prawa do posiadania marzeń. Wiem, bo wymyśliłam sobie zupełnie dziką rzecz i chciałam poznać
przynajmniej niektórych ludzi opisanych w tej książce. Gdyby ktoś mi 15 lat
temu powiedział, że się uda, popukałabym się w głowę. Gdybym 15 lat temu
uwierzyła sama sobie, to bym nie walczyła dalej... Uwierzcie mi, że to była
droga pełna próśb o pożyczenie kasy, o nocleg, o pomoc, o pierwszą
szansę, a potem o drugą szansę i każdą kolejną - bo tak ci zależy. Droga pełna
ludzi poważnych i zupełnie niepoważnych, wspaniałych i niestety, nie wspaniałych. Droga pełna błędów
i zachowań tak głupich, że do dziś nie potrafię ich sobie wybaczyć.
Sprawdzania, na co się stać, jak poradzić sobie z tym, co się nawywijało, i jak
nie przejmować się tym, co myślą wszyscy dookoła. Droga, która u mnie jeszcze
trwa, a którą Łukasz Kadziewicz przeszedł... To jest bardzo trudne, kiedy
brniesz przed siebie, mając nadzieję, że może jednak ci się uda, ale otoczenie
nie pomaga i, co gorsza, sam sobie nie pomagasz w którymś momencie.
Właśnie dlatego ta książka ruszyła mnie do szpiku kości.
Czytam zabawną i gorzką historię człowieka, który miał odwagę być kimś, być innym, być
sobą po prostu. To wszystko odbywało się po drodze krętej i wyboistej, pełnej
własnych głupich błędów i niezależnych od niego trudności, z wieloma
wyrzeczeniami i trupami pochowanymi po szafach. Historia opowiedziana w książce
pokazuje jednak, że musisz robić swoje, mimo tego wszystkiego.
Odbieram
książkę Kadziewicza jako świetną opowieść motywacyjną, która trafiła w moje
ręce w idealnym momencie. Jest przy tym tak inna od znienawidzonego przeze mnie
ględzenia coachingowego, że „nigdy się nie poddawaj”, że „musisz wyjść ze
strefy komfortu”. O byciu poza strefą komfortu to Kadziewicz też pewnie mógłby
poopowiadać, bo jego opowieść to historia nie mentora usadzonego na cokole, lecz
człowieka, który padał na tyłek i na pysk, który wstawał z kolan i który
kamuflował się w rodzinnym domu, gdy wszystko wydawało się już go przerastać. Historia
również tego, że po porażce wcale nie jest najtrudniej spojrzeć w twarz
ludziom, tylko sobie i sobie po prostu zaufać.
Aby
jednak nie kończyć tak smutnym akcentem, dodam, że w książce humoru również nie
brakuje. Kończący książkę pyton, wieńczy dzieło.
Komu
polecam?
Pewnie
przede wszystkim miłośnikom siatkówki, ale też każdemu, dla kogo życie nie jest
tylko procesem biologicznym, a czymś więcej. To mądra książka i mądry facet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz