Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 września 2017

Wyczekiwana część czy odcinanie kuponów? "Oskarżenie" Remigiusza Mroza

wyd. Czwarta Strona
Zaskakujące, że ta książka pojawia się tutaj już teraz. Zwykle, zanim sięgnę po gorące i modne pozycje, staram się odczekać, aż emocje opadną. Tymczasem Oskarżenie Remigiusza Mroza wcisnęło się bezczelnie w kolejkę, przesuwając na dalszy plan Czarną Madonnę, którą ciągle przekładam w czasie "na później". Dlaczego zatem tak?

Nie należę do szczególnych fanek Remigiusza Mroza. Moja przygoda z jego twórczością zaczęła się tak naprawdę rok temu, kiedy znajomy pożyczył mi na wieczne nieoddanie trzy tomy przygód Wiktora Forsta. Przeczytałam pierwszy tom i nie mogłam przebrnąć. Odłożyłam książki na półkę, z myślą, że może komuś je sprezentuję. Do lektury powróciłam kilka miesięcy później. Pierwszy tom zmęczyłam, drugi i trzeci bardzo mnie wciągnął, a nawet spodobał, mimo oczywistych wątków science-fiction typu rosyjskie więzienie i ucieczka z niego. Rozwiązanie zagadki w trzeciej części przygód Forsta spodobało mi się również. Wypada tutaj dodać, że najnowsza część przygód Forsta była żenującą porażką. Naturalnym wyborem pierwszego spotkania z autorem, było jednak dalsze zgłębianie jego twórczości.

Niestety, dalej było gorzej... Do serii z Chyłką w ogóle podchodzę w szczególny sposób, bo gdy człowiek ma w rodzinie prawników wszelkiej specjalizacji, a podczas uroczystości rodzinnych staje się mimowolnym świadkiem dyskusji o polskim systemie penitencjarnym, czyta takie książki nieco inaczej. Siłą rzeczy też od razu uruchamia się podświadome skojarzenie z powieściami Johna Grishama. Skojarzenie złudne i nieadekwatne, dodajmy. Wszystko to sprawia, że "seria prawnicza" (umownie określę ją w ten właśnie sposób) trochę nie spełnia oczekiwań.

Przyznaję, że trudno jest mi pisać recenzję tej właśnie książki, nie spoilerując, uczynię jednak wszystko, co w mojej mocy. Spoiler pojawi się jeden, na samym końcu, będzie dobrze przeze mnie oznaczony, a napiszę go tylko dlatego, że mam pytanie :)

Początek Oskarżenia to moment tuż po bestialskim oblaniu Chyłki kwasem. Przyznam, że byłam ciekawa, jak Remigiusz Mróz wybrnie z tej urwanej w połowie opowieści. Mnie akurat psychologicznie umotywowanie czynów bohaterskich często zawodzi, szczególnie w kryminałach polskich (nawet tych pisanych przez psychologów, takich jak Puzyńska --> tutaj więcej), a szkoda, bo jestem fanką. Niestety, mój apetyt nie został zaspokojony. Oto mamy obraz prawniczki w rozsypce, która leży, wegetuje i nie ma nawet ochoty odebrać telefonu od przyjaciela, by w kolejnej odsłonie widzieć ją w swoim żywiole. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: wiem, jak to jest snuć się po domu w piżamie i swą aktywność ograniczać do gapienia w sufit, wiem też jak doskonale terapeutycznie może działać praca, którą człowiek uwielbia... Jednak nie w ten sposób i nie tak, żeby śladu po traumie nie było. 

Prawie zapomniałam: śladem jest blizna. Co prawda mniejsza niż nam się podczas lektury pierwszych kartek wydawało, ale jest. Z tą blizną to w ogóle jest ciekawa sprawa. Podczas telewizyjnego występu Chyłka zasłania ją włosami i Kordian w pewnym momencie rozumie, że Joanna zasłania ją nie po to, by zasłonić, lecz po to, aby odsłonić ją w odpowiednim momencie. Tyle, że tego odpowiedniego momentu nie ma. Oczywiście, istnieje cień szansy, że jest, tylko ja go nie zauważyłam, ale to w sumie na jedno wychodzi, bo czytałam dość uważnie. Dla mnie to poważna niekonsekwencja, gdyż - parafrazując klasyka - jeśli w pierwszej scenie pokazujesz dubeltówkę na ścianie, ktoś musi z niej zginąć. Tu nikt nie ginie. Temat blizny kontynuowany nie będzie.

Druga sprawa, o której chciałam opowiedzieć to sama Joanna Chyłka. Z całą pewnością wielu z was oglądało serial Bones. Są pewnie i tacy, którzy kojarzą książki Kathy Reichs z tą bohaterką. Mnie zależy teraz jednak na przywołaniu serialowej kreacji. Mało jest postaci tak denerwujących jak dr Temprance Brennan. Oto pani antropolog, przed którą nic się nie ukryje, która ściga bandytów i śledzi obłąkańcze umysły, nie jest w stanie wyczuć ironii u rozmówcy czy zrozumieć norm społecznych - osławione "Nie wiem, co to znaczy". Zupełnie serio pomyślałabym, że ma Zespół Aspergera, gdyż to on mógłby uzasadnić całkowity brak zdolności wyłapania przenośni, sarkazmu i literalne rozumienie pewnych zwrotów, gdyby tylko w serialu znalazła się jakakolwiek przesłanka, pozwalająca "uratować" w ten sposób wizerunek pani naukowiec. Tymczasem poskąpiono nam tego, a im dalej, tym gorzej.

Podobny problem mam z Chyłką. Autor postanowił z niej zrobić twardą kobietę sukcesu, ironiczną, sarkastyczną, zupełnie nie kobiecą... Niestety, moim zdaniem zabrnęło to na tyle daleko, że stało się niewiarygodne i drażniące. Przykład? Proszę bardzo:
Książki w starciu z obrazem są jak hipotetyczna walka Pudzianowskiego z Piotrem Żyłą w MMA. O ile ten drugi nie zabrałby ze sobą nart.
To nie jest, niestety, ani zabawne, ani błyskotliwe, choć rozumiem, że właśnie o tzw. inteligentny dowcip tu chodziło. Brnijmy jednak dalej w gąszcz Chyłkowego umysłu:
Dają mi władzę - ciągnęła Chyłka. - Sama decyduję, jak wyglądają postacie, jak się zachowują i tak dalej. W filmie czy serialu reżyser mnie z tego odziera. Pieprzę taki układ.
Refleksja o opozycji: książki - film z gruntu jest nieudana. O ile bowiem bohaterka ma rację, że czytając, może sobie zdecydować jak wygląda postać, o tyle decydowanie o tym, jak się owa kreatura zachowuje, pozostaje już w sferze myślenia życzeniowego. Gdyby zależało to ode mnie, Chyłka reagowałaby zupełnie inaczej. Niestety, jest jak jest, w związku z czym czytelnik zmuszony jest przebrnąć przez wywody na temat nacisku płodu na pęcherz, bólu spojenia łonowego i pachwin - dokładnie tymi słowy. Znowu, jako żywo, przywodzą mi te refleksje na myśl odbijającą się czkawką serialową Brennan i scenę, gdy jej roczne dziecko nie chciało jeść. Antropolożka wówczas poczyniła mu wykład naukowy z elementami fizjologii, zachowując pełną powagę.

Z drugiej strony, trudno się dziwić, że kobieta poczuła się zagubiona, bo i ja się w pewnym momencie zagubiłam. W Inwigilacji ciąża prawniczki była już zaawansowana, tymczasem tutaj dowiadujemy się, że "długa droga za mną, ale jeszcze dłuższa przede mną". Czasowo mi to chyba trochę nie gra.

Mam też poważne wątpliwości co do samego sposobu prowadzenia narracji i przerzucenia niektórych kwestii w usta bohaterów. Przykładem niech będzie historia skazanego opozycjonisty. Rozumiem, rzecz jasna, że w którymś momencie trzeba przedstawić losy Tadeusza Tesarewicza w szerszym kontekście, aby czytelnik mógł się z jego biogramem zaznajomić. Mam jednak wątpliwości, czy najlepszym wyborem jest, aby pełny życiorys streścił niespodziewany gość podczas widzenia, opowiadając go... Tadeuszowi, niestety. Przyjąć możemy, że opozycjonista zasadniczo swój życiorys przecież zna i dialog ten powinien się raczej opierać na pewnych półsłówkach i hasłach niż recytowaniu Wikipedii (takiej Mrozowej Wikipedii, oczywiście).

Oskarżenie to drugi tom przygód, w którym zapoznamy się z kilkoma ciekawymi stereotypami na temat Brytyjczyków. Nie zapomnijcie: każdy Brytyjczyk turla się w towarzystwie sera z górki. 
Harry założył nogę na nogę i zaplótł dłonie na kolanie. Jeśli wcześniej nie wyglądał jak typowy Brytyjczyk, teraz z pewnością tak było
Oczywiście, tak właśnie robią Brytyjczycy...
Ceniła go między innymi za to, że wiedział, kiedy się nie odzywać i okazać uprzejmą obojętność. Tylko Brytyjczycy to potrafili.
Zdecydowanie. Brakuje dowcipu o brytyjskiej flegmie i herbacie z mlekiem. Przepraszam, jednak był.

Z Remigiuszem Mrozem, zacniej niż z Arleną Witt, nauczymy się również kilku angielskich idiomów, niekoniecznie poprawnych i niekoniecznie oznaczających to, co w intencji Chyłki miałyby oznaczać.

O realiach prawniczych, które tworzy Remigiusz Mróz, napisano już wiele. W Oskarżeniu również od pewnych merytorycznych kiksów nie uciekniemy.
Chyłka [...] mimo że nie mogła uczestniczyć w procesie, zaznajomiła się ze wszystkim, co było do przeczytania na temat podobnych spraw. Ze szczególną uwagą prześledziła sytuację w Polsce, ale nie znalazła niczego, co zmusiłoby oskarżyciela do wycofania zarzutów.
Problem w tym, że przebieg podobnych spraw w Polsce nie ma tutaj kompletnie żadnego znaczenia, chyba, że autorowi chodziło o posiłkowanie się przeszłymi, prawomocnymi wyrokami jako pewnego rodzaju casusem, pokazującym adwokatowi drogę, jaką warto podążać. Inne wyroki same w sobie nie są istotne, gdyż polskie prawodawstwo nie opiera się na precedensach, w odróżnieniu od prawa amerykańskiego. To nie Grisham. To Mróz.

Dość zabawna jest scena, gdy na sali sądowej Kormak zadaje kluczowe pytanie:
- Przecież to jakiś cyrk - dodał szczypior. - Dlaczego w ogóle ten gość jest sądzony? [...] Nie powinni najpierw przeprowadzić postępowania w sprawie uniewinnienia Tesarewicza?
Cóż, okazuje się, że spec od komputerów ma więcej wyczucia w temacie niż prawnicy, którzy z zastanawiania się na takimi rzeczami żyją... Pojawia się natychmiast w mojej głowie refleksja, dlaczego autor postanowił przedstawić to zagadnienie w ten sposób. Przyczyną nie jest to, że zabrakło mu wiedzy na ten temat, ponieważ w Kasacji dość szczegółowo opisał całą teorię procesów uniewinnienia i tytułowej kasacji wyroku, omówił różnice pomiędzy poszczególnymi sposobami postępowania i możliwe kruczki prawne. Nie jest więc tak, że w swej ignorancji zabrał się za tworzenie w temacie, o którym pojęcia nie ma. 

Powiem tak: wszystkie wymieniane nieścisłości i merytoryczne błędy mogłabym mu wybaczyć, gdyby zostały opatrzone przypisem informującym o ich rozmijaniu się z rzeczywistością i powtarzały się we wszystkich częściach konsekwentnie. Cóż jednak myśleć, gdy - tak jak w podanym wyżej przykładzie - Mróz w jednej części przygód Chyłki zaprzecza temu, co pisał we wcześniejszej? Czyżby świat przedstawiony się rozjeżdżał i nie trzymał kupy? Takich rzeczy bowiem, by nie przeprowadzać postępowania, bo ktoś się z kimś "dogadał", póki co w polskim systemie prawnym nie ma. W świecie Mroza do tej pory zasadniczo też nie było.
Dogadali się. [...] Prokuratura z Tesarewiczem. To oczywiste. [...] W zamian za to, że Tesarewicz zrezygnował z odszkodowania czy zadośćuczynienia i obiecał, że nie będzie cisnął ich jako oskarżyciel posiłkowy, mieli szybko załatwić sprawę.
Irytujące dla każdego, kto choć raz był na sali sądowej, są wygłaszane w czasie przesłuchiwania świadka wynurzenia Chyłki o tym, że nigdy nie kupi produktu firmy, która wrzuca reklamy przed filmikami na Youtubie (syndrom Brennan!). Razi również to, że Kordian nie wie, co prawo rozumie pod pojęciem "szczególnie uzasadnionych przypadkach", które dają oskarżycielowi możliwość odstąpienia od wymierzenia kary. Pyta o definicję Chyłkę. Na litość, jakby nie patrzeć, studia skończył, a o tym się na tym etapie edukacji wiedzieć powinno...

Jeśli jesteś czytelnikiem, dla którego wewnętrzna zgodność świata przedstawionego nie jest najistotniejsza, być może najnowsza powieść Remigiusza Mroza ci się spodoba. Celowo napisałam "być może", ponieważ podejrzewam, że nawet stali czytelnicy mogą poczuć się znużeni powtarzalnością wydarzeń. Nie mamy w Oskarżeniu niczego nowego. Problemy z uzależnieniem. Problemy emocjonalne i napięcie miłosne na linii Chyłka - Kordian. Problemy z partnerami w kancelarii. Problem z oskarżonym - jak u doktora House'a: oni zawsze kłamią!

Dodatkowo dość kłopotliwe jest po raz kolejny takie samo rozstrzyganie zagadki, z jaką się zmagamy. Czytałam ostatnio w internecie opinię osoby, która nie rozumie zachwytów nad kryminałami Agathy Christie, w jej odczuciu bowiem są one pozbawione jakiegokolwiek napięcia, przez całą książkę nie dzieje się nic, tylko po to, aby Hercules Poirot w ostatnim rozdziale mógł opowiedzieć całą historię. 

Otóż Remigiusz Mróz stosuje taktykę bardzo podobną: nie wiemy nic, bohaterowie jeżdżą, rozmawiają, prowadzą sprawę na sali sądowej, tylko po to, aby w ostatnim rozdziale Kordian opowiedział, jak było naprawdę... Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy tymi dwoma formami rozwiązania konfliktu. Gdyby przeczytać Agathę Christie od tyłu - do czego szczerze zachęcam - i, wiedząc, kto jest mordercą, rozpocząć lekturę od pierwszych stron, łatwo można zauważyć, że wszystko, o czym opowiada Hercules Poirot, wiemy wcześniej, tylko - nie będąc Poirotem - nie potrafimy tego poskładać w sensowną całość. U Mroza tego nie ma. Ostatnie strony, wyjaśniające całą sprawę w dużej mierze polegają na wyciąganiu królików z kapelusza.

Zastanawiam się tylko na koniec, w jakim kierunku brnie cała seria. Prawa karnego (a niech będzie i cywilne!) jest tu coraz mniej. Coraz więcej zaś obyczajówki powiązanej z kiepską powieścią sensacyjną.

A teraz obiecany spoiler (CZYTASZ na własną odpowiedzialność):



Gdy Chyłka chce wypisać się ze szpitala po tym, gdy płód obumarł, pyta lekarza, czy może opuścić oddział neonatologiczny. Szybko reflektuje się, że popełniła błąd, bo skoro płód obumarł, pewnie leży na ginekologii. Być może źle myślę, ale wydaje mi się, że gdyby nawet urodziła żywe dziecko, i tak leżałaby na ginekologiczno-położniczym, nie zaś neonatologicznym, ewentualnie w innej sali niż matki narodzonych dzieci? Czy teraz się cokolwiek w procedurach pozmieniało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz