wyd. Sonia Draga |
Poprzednio był świetny polski kryminał, dzisiaj będzie mniej świetny skandynawski.
Książkę Camilli Grebe Stąpając po cienkim lodzie zaproponowano mi jako doskonały thriller psychologiczny. Po lekturze uważam, mówiąc szczerze, że ani on psychologiczny, ani thriller. Dla mnie jest to kryminał mocno przeciętny, który zakwalifikowałabym raczej do kategorii literatury pociągowej niż wciągającej lektury, zmuszającej nas do zabawy w śledczego i robienia notatek.
Tradycyjnie nie chciałabym zdradzać zbyt wiele z fabuły. Dość więc powiedzieć, że mamy tu historię zdekapitowanych zwłok znalezionych w mieszkaniu biznesmena Jaspera Orre. Po Jasperze nie ma śladu. Cała historia prawdopodobnie wiąże się z wydarzeniami sprzed dwóch miesięcy (pewnie dlatego autorka zawraca nam nimi głowę), kiedy to ów Jasper spotkał w należącym do jego firmy sklepie naiwną i uczynną Emmę.
Tym, co najbardziej przeszkadza mi w lekturze, jest narracja. Konstrukcja powieści opiera się na
prezentacji trzech różnych punktów widzenia, czego już samego w sobie nie lubię. Dodatkowy bałagan wprowadzają jednak również różne czasy wydarzeń, częste retrospekcje i przeskakiwanie pomiędzy wydarzeniami. Z
jednej strony powoduje to zamieszanie, z drugiej jednak właśnie to sprawia, że
wprawiony w literaturze kryminalnej czytelnik jest w stanie dość szybko
zorientować się w całej sytuacji i intrydze. Całość okraszona jest
znienawidzonym przeze mnie czasem teraźniejszym, nawet jeśli mowa o
wydarzeniach z przeszłości.
O ile pomysł na zagadkę
kryminalną jest świetny (zwłoki, zaginiony biznesmen, stylizowane miejsce
zbrodni), o tyle wykonanie pozostawia bardzo duży niedosyt. Trochę tła
obyczajowego, niedopracowana postać policyjnej profilerki, psychologicznie
niedociągnięcie tematu... To wszystko sprawia, że przeczytać można, ale raczej
bez wielkich oczekiwań.
Przy okazji: irytująco działa na mnie szafowanie przez wydawców notami o "drugiej Lackberg" i trzecim Nesbo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz